sobota, 20 sierpnia 2016

Natasza Socha "Hormonia"



Natasza Socha „Hormonia”, Pascal 2016, ISBN 978-83-7642-766-9, stron 352

Kalina nigdy nie odcięła pępowiny i mimo swojego wieku, ciągle najistotniejsze jest dla niej to, co powie / pomyśli / zrobi jej matka. Kiedyś miała męża i nawet wyprowadziła się z domu rodzinnego, ale szybko do niego wróciła, razem z dorastającą córką, bo matka przestała sobie radzić. Teraz powoli dociera do Kaliny, do jakiego stopnia przez lata matka nią manipulowała, ale odczuwany przez całe życie strach nie chce jej opuścić. Boi się sama pójść do kawiarni, boi się zmienić fryzurę, boi się ubrać w coś innego, niż bezpieczne beże, choć woli czerwienie. Tylko jej lista marzeń ciągle się rozrasta, podobnie jak nadzieja, że może kiedyś uda się jakiś jej punkt zrealizować. Któregoś dnia, pod wpływem chwili, odpowiada na intrygujące ogłoszenie z gazety i poznaje Kosmę. Wyruszają w podróż, która wywróci życie Kaliny do góry nogami. 

Natura tak to już urządziła, że każda matka jest jednocześnie córką, a większość córek kiedyś także zostanie matkami. Relacja matka – córka, jak często podkreślają psychologowie, to jedna z najważniejszych relacji w ludzkim życiu, bo to w gruncie rzeczy w największym stopniu od matki zależy, jaką kobietą będzie w dorosłości jej córka. O więzi tej pisze również Natasza Socha w „Hormonii”, pierwszej książce z cyklu „Matki, czyli córki”. Ta jeszcze przez jakiś czas najnowsza powieść autorki (drugi tom cyklu, „Dziecko last minute”, ma się ukazać jesienią) idealnie wpisuje się w nurt, jaki wybrała dla swojej prozy Socha. Bo te książki jej autorstwa, które miałam przyjemność czytać – „Macocha”, „Maminsynek”, „Rosół z kury domowej” i „Awaria małżeńska” wespół z Magdaleną Witkiewicz – pokazują, że bierze na warsztat relacje damsko-męskie i rodzinne. Tu posłuży się przerysowaniem, tu szczerością aż do bólu, jeszcze gdzie indziej błyśnie ironią, ale niezmiennie udowadnia, jak trafne ma oko; jak dobrze porusza się w materii kontaktów interpersonalnych. Robi to zawsze z wdziękiem i poczuciem humoru, potrafiąc jednocześnie skłonić do refleksji. Mnie więcej nie było trzeba, bym pokochała jej fabuły od pierwszej przeczytanej, czyli od „Macochy”.

Tym razem Socha stworzyła postać Kaliny, kobiety, która zbliża się do kolejnego przełomu w swoim życiu, który początkowo nie zapowiada żadnych większych zmian. Nie zmieniło jej zajście w ciążę ani małżeństwo; nie miała znaczenia wyprowadzka ani rozstanie z mężem; wychodzi na to, że zbliżająca się menopauza także nie jest w stanie sprawić, by Kalina zaczęła żyć w zgodzie sama ze sobą, a nie tym, co zaplanowała dla niej matka. Bohaterka ma czterdzieści pięć lat, a drży przez Konstancją niczym przed jakimś bogiem, mogącym zesłać na nią kolejne plagi egipskie. O tym, jak bardzo jest stłamszona, najlepiej chyba świadczą niektóre zadania z jej listy marzeń. Bo czy to normalne, że jednym z nim jest pragnienie zjedzenia śniadania w łóżku i nakruszenie w pościeli? Dla innych to przecież niewarta wzmianki błahostka, dla niej – jakiś krok milowy. Dla samej Kaliny największym zaskoczeniem będzie to, że w ogóle zareagowała na ogłoszenie Kosmy, dobrze wiedząc, że matka na pewno by tego nie pochwaliła i gotowa byłaby zamknąć ją w domu na cztery spusty. Choć w trakcie lektury nie raz można mieć wrażenie, że autorka trochę przesadziła, wyposażając Kalinę w tak wielki lęk, a Konstancję w te jej „dobre” chęci i „miłość” do córki, to gdy zastanowić się głębiej, można chyba dojść do wniosku, że taka relacja niekoniecznie jest czymś rzadko spotykanym. Dziecko, nawet dorosłe, miota się między przywiązaniem, szacunkiem i uczuciem do rodzica, a matka przecież kocha je najbardziej na świecie i chce dla niego tylko tego, co najlepsze. Problem tylko w tym, że często te dwie strony zupełnie co innego mają na myśli.

Najbardziej przewrotne w relacji Kaliny z rodzicielką jest to, jak przełożyła się ona na jej własne macierzyństwo. Tak bardzo nie chciała zafundować Kirze powtórki z rozrywki, że częściej wybierała milczenie jako reakcję na postępowanie Kiry, gdy tymczasem ona potrzebowała czegoś więcej, choćby nawet kłótni, ale na pewno większego zainteresowania. Czy jest jeszcze czas, by to naprawić, zanim Kira wyrządzi krzywdę samej sobie, biorąc pod uwagę styl życia, jaki wybrała?  

„Hormonia” to w mojej opinii powieść o odzyskiwaniu siebie. Natasza Socha dobitnie pokazuje, że nigdy nie jest za późno, by pójść za głosem serca, by znaleźć w sobie siłę i zawalczyć o samą siebie. Tylko od nas samych zależy, czy pozwolimy sobie na szczęście, sobie, bez oglądania się na innych, choćby najbliższych. Z ogromnym oczekiwaniem wypatruję drugiego tomu; niecierpliwię się, jak poradzi sobie dalej Kalina, czy odkryje rodzinne tajemnice i co jeszcze wymyśli Konstancja (choć tej akurat przydałoby się jeszcze więcej ziółek na uspokojenie, takich, które hamują głupie pomysły. Nie wiem tylko, czy takowe istnieją...). Zapraszam do lektury.  

Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.

16 komentarzy:

  1. Chciała bym żeby ta książka znalazła się w moich łapkach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mnie najdzie ochota na coś obyczajowego, to może sięgnę po coś tej autorki. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fabuła w moim guście. Myślę, że książka mogłaby mi się spodobać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Od jakiegoś czasu mam ten tytuł na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słusznie, bo z tego, co pamiętam, inne książki autorki Ci się podobały:)

      Usuń
  5. Twórczość Sochy jeszcze przede mną. Ale myślę, że to książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciężka sprawa, pogodzić troskę o dziecko, a jednocześnie wspierać samodzielność i odrębność drugiego człowieka. Patrzę na to z perspektywy rodzica, wiem też, że łatwo przesadzić. Książkę przeczytam:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam, mam. Dopadłam autorkę i zakupiłam Hormonię, dlatego też niebawem i ja będę po lekturze tegoż tytułu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niedługo druga część, pewnie będziesz czekać razem ze mną;)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.