Margareta
Strömstedt „Astrid Lindgren”, Marginesy 2015, ISBN 978-83-64700-88-0, stron 336
Nie pamiętam, jaką książkę przeczytałam samodzielnie
pierwszy raz, ale za to pamiętam, jaką wypożyczyłam sama przy zapisywaniu się
do pierwszej biblioteki w moim życiu. Były to „Dzieci z Bullerbyn” Astrid
Lindgren. Przez dłuższy czas była to zresztą moja ulubiona powieść z
dzieciństwa. Sentyment do tego utworu przetrwał lata i trwa do tej pory, i
głównie z tego powodu chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o twórczyni dzieci
z Bullerbyn, Pippi Pończoszanki czy Ronji, córki zbójnika i innych
niezapomnianych postaci. Propozycja Wydawnictwa Marginesy przyszła w idealnym
momencie.
„Astrid Lindgren” jako książka nie jest w moich oczach
typową biografią. Nie znajdziemy tutaj narracji typu: urodziła się wtedy i
wtedy, poszła do szkoły, ukończyła ją, rozpoczęła pracę, wyszła za mąż,
urodziła dzieci, pierwsza powieść ukazała się wtedy i wtedy. Według mnie,
Strömstedt dokonała raczej analizy życia i pisarstwa Lindgren jako dwóch
elementów ściśle ze sobą powiązanych. I słusznie, gdyż nie wydaje się możliwe,
by można je było rozpatrywać oddzielnie. Zawiedzie się jedynie ten, kto liczy
na to, że właśnie życie prywatne i zacisze domowe Astrid będą na pierwszym
planie. Można raczej zauważyć, że te najważniejsze wydarzenia pojawiają się na
kartach tej pozycji niejako mimochodem, czasem są sprowadzone do jednego zdania.
Ogrom miejsca poświęcono temu, co ukształtowało Astrid
Lindgren na całe życie, czyli jej dzieciństwu, to główny wyznacznik tej
opowieści, słowo kluczowe. To ono stanowiło bazę, z której czerpała, było
niewyczerpanym źródłem, do którego sięgała, pisząc kolejne książeczki. Choć
życie nie szczędziło jej trosk, zmartwień i cierpienia, więc jak nikt inny
dobrze wiedziała, że nie zawsze jest kolorowo, to chyba nie będzie przesadą
stwierdzenie, że nigdy nie zapomniała, jak to jest być dzieckiem, że do końca
miała duszę dziecka. A nawet jeśli nie, to na pewno wiedziała, czego dzieciom
potrzeba i to wplatała do swoich fabuł. Małych odbiorców swoich książek
traktowała zawsze poważnie, nie unikając również tematów trudnych jak śmierć
czy choroba, ale i prezentując wartości uniwersalne, bez taniego
moralizatorstwa, które traciłoby na znaczeniu wraz z upływem czasu.
Muszę przyznać, że choć początkowo może i sama chciałam,
żeby było więcej szczegółów dotyczących samej Astrid jako osoby, to z czasem
byłam coraz bardziej zaskoczona, gdy docierało do mnie, jak mocno pochłania
mnie narracja i jak bardzo podobał mi się całokształt. Szczególnie
zafascynowało mnie to połączenie przykładów z życia i ich odzwierciedlenie w
prozie; to, o czym wspomniałam wcześniej. Widać doskonale, jak wielką
specjalistką od twórczości Astrid jest Strömstedt, ale i jak wiele pracy
włożyła w swoją książkę. Wydawać by się mogło, że jeśli nie zna się lub nie
pamięta detali książeczek Lindgren, czytanie o nich będzie nużące, ale nic
takiego nie miało miejsca. Mnie lektura ta wielce cieszyła i wcale nie
chciałam, żeby dobiegła końca. A dobiegła o wiele za szybko.
Niniejszy tekst jest oparty o pierwsze wydanie książki
Strömstedt, które autorka uzupełniła o obraz działań podejmowanych przez Lindgren
pod koniec jej życia. Dało to głębsze spojrzenie na Astrid jako pisarkę i jako
człowieka. Książkę polecam szczególnie tym, którym w dzieciństwie bliscy byli
bohaterowie „Braci Lwie Serce”, „Madiki z Czerwcowego Wzgórza” czy innych
książek Astrid Lindgren.
Wyzwanie: „Grunt to okładka”.
O, i właśnie biografie takiego typu lubię i cenię najbardziej! ^^
OdpowiedzUsuń:) I oby więcej takich wpadało nam w ręce:)
UsuńJa zaś pamiętam, ze zupełnie nie rozumiałam, o co chodzi w "Dzieciach...", dlaczego grali w dziwne gry, dlaczego się nie uczyli, dlaczego nie czytali książek. Było to dla mnie tak dalekie, jak tylko było można.
OdpowiedzUsuńHm, ciekawe, że można mieć tak różny odbiór tej samej książki;)
UsuńNa pewno przekonuje mnie to, że autorka znała osobiście pisarkę. Pewnie przeczytam, ale jeszcze nie wiem kiedy.
OdpowiedzUsuńTaa, ten ciągły brak czasu, a tyle książek w kolejce...
UsuńOd twórczości Astrid czytelniczą przygodę zaczynał chyba każdy. Choćby legendarne "Dzieci z Bullerbyn"... Ostatnio widziałam małą sześciolatkę z tą książką pod pachą i pomyślałam, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.:)
OdpowiedzUsuńChętnie osobiście poznam Astrid. ;)
Bo "Dzieci z Bullerbyn" to już chyba klasyka:)
Usuń