Philippa Gregory „Ostatnia żona Tudora. Poskromienie
królowej”, Książnica 2016, ISBN 978-83-245-8215-0, stron 392
Henryk VIII Tudor nie lubi tracić czasu. Nie minęło jeszcze
nawet pół roku, odkąd pochował piątą żonę, Katarzynę Howard, a już ogląda się
za następną. Jego uwaga kieruje się na młodą wdowę, Katarzynę Parr. Ona sama
jest zakochana w Tomaszu Seymourze, ale jej uczucia nie mają najmniejszego
znaczenia wobec życzenia króla. Zostaje żoną numer sześć, a krąg jej
najbliższych chciałby, aby namawiała Henryka na kontynuację reformy religijnej.
Katarzyna tworzy dwór, na którym gromadzą się intelektualiści, tłumaczący na
język angielski i interpretujący Biblię. Zapewnienie doń dostępu oraz
zgromadzenie przy królu wszystkich jego dzieci i stworzenie prawdziwej rodziny
monarszej stają się najważniejszymi celami królowej Katarzyny. Henryk wydaje
się być zachwycony żoną, ale w jego otoczeniu pojawiają się też tacy, którym
nie podoba się oczytanie i mądrość królowej. Czy Katarzyna zdąży uratować
własną głowę, zanim pomysł jej pozbawienia wcieli w życie Henryk?
Henryk VIII był wyjątkowo „kochliwym królem”. Cudzysłów
zamierzony, ponieważ, jak dla mnie, był on przede wszystkim nienormalnym
zwyrodnialcem, a jakby tego nie wystarczyło, miał bardzo przerośnięte ego. No
cóż, nie on pierwszy, nie ostatni wśród monarchów, ale inni jakoś tyle żon nie
mieli. Tudor co trochę brał sobie nową małżonkę, ponieważ stale liczył na
męskiego potomka, a winy jego braku upatrywał oczywiście w kobietach (gdzieżby
to z nim mogło być coś nie tak, skoro on był wybrańcem i ulubieńcem Boga?!).
Stąd też miał ich sześć. Pozwolę sobie na przypuszczenie, że pierwszą,
Katarzynę Aragońską, mimo wszystkich upokorzeń, jakich jej dostarczył, kochał
najbardziej, dlatego „tylko” się z nią rozwiódł. Anna Boleyn oraz Katarzyna
Howard, żony numer dwa i pięć, to były „podsunięte mu przez wrogów ladacznice”,
więc ścięcie ich było jedynym rozwiązaniem – według króla, pamiętajmy przy tym,
że z każdym rokiem jego paranoja narastała i z psychiką było coraz gorzej.
Joanna Seymour miała to „szczęście”, że zmarła sama, w połogu, a Annę Kliwijską
oszczędził, choć odrzucała go od pierwszego spotkania. Oczywiście bardzo te
wszystkie relacje upraszczam, ale tak to widzę. O ostatniej małżonce,
Katarzynie Parr, do tej pory myślałam jako o tej, której ściąć nie zdążył,
ponieważ to jego śmierć zabrała wcześniej. Nie miałam jednak pojęcia, jak
inteligentna była to kobieta.
Żadna z żon Henryka VIII nie miała łatwo, bo, jak to już
wielokrotnie podkreślałam, był z niego prawdziwy przyjemniaczek. Gdyby jednak
pozwolić sobie na pewne stopniowanie, to nie wiem, czy właśnie Katarzyna Parr
nie miała najgorzej. Pod każdym względem. Różnica wieku jak na tamte czasy, nie
była może szczególnie oszałamiająca i na pewno nie robiła większego wrażenia,
ale Katarzyna trafiła na czas, w którym Henryk był już mocno schorowany –
musiała znosić towarzyszący mu odór wiecznie jątrzącej się rany; król poruszał
się z trudem, był otyły, pozostawanie z nim sam na sam w alkowie musiało być
katorgą. Aspekt fizyczności byłby jednak do przeżycia, gdyby nie to, że przy
Henryku trzeba się było nieustannie pilnować. Nigdy nie można było mieć
pewności, jak odebrane zostanie to, co się powiedziało czy zrobiło. Nie
wyobrażam sobie tego codziennego siedzenia jak na minie i czekania: wybuchnie czy
może jeszcze tym razem się uda? Kolejna sprawa to fakt, iż „wybuch” tej miny,
czyli klęskę królowej Katarzyny, wielu powitałoby z radością. Nie w smak wielu
mężczyznom z otoczenia Tudora było nie tylko to, że Katarzyna zabierała głos,
ale i to, co mówiła. Pomijając już kwestie tego, że jej otoczenie było
za reformą, samej królowej bardzo na niej zależało. Chciała zapewnić poddanym
Biblię w języku angielskim; chciała, żeby mógł ją czytać każdy, bez
pośredników. Jak więc mogło się podobać to, co głosiła, zwolennikom papizmu,
którzy ciągle jeszcze nie dawali za wygraną? Katarzyna znała łacinę, nie tylko
sama tłumaczyła Biblię, ale i pisała własne modlitwy. Z czasem swoją mądrość
musiała ukrywać, lawirując między tym, co naprawdę myślała, a tym, co chciał usłyszeć
jej mąż. Porównanie do siedzenia na bombie chyba naprawdę nie jest ani trochę
przesadzone.
Bardzo zaangażowałam się w śledzenie losów Katarzyny. Na
początku szczerze jej współczułam, że musi wyjść za tego, przepraszam za
wyrażenie, starego wieprza. Potem podziwiałam jej spryt, gdy wyraźnie owinęła
go sobie wokół palca, oraz odwagę, gdy głośno mówiła to, co myśli, gdy
dyskutowała o religii. Z każdą chwilą, od momentu pierwszego zagrożenia, coraz
bardziej się jednak o nią bałam i tak otwarcie mówiąc, to nawet byłam zła, gdy
na dworze pojawiał się Tomasz Seymour i choćby tylko z nim rozmawiała, zawsze
jak królowa z poddanym. Zobaczcie więc, jaką siłę oddziaływania ma proza
Gregory: wiem, że to powieść, wiem, że opiera się na autentycznych wydarzeniach,
a przeżywam tak bardzo, jakby zaraz coś się miało zmienić; tak, jakby Henryk
miał się jednak dowiedzieć o jej przedmałżeńskim romansie i o tym, że
prawdziwie kochała tylko Seymoura, i jednak skrócić ją o głowę. Cóż, bez
najmniejszych wątpliwości mogę powiedzieć, że „Ostatnia żona Tudora” to jeden z
najjaśniejszych punktów cyklu, a Philippa Gregory kolejny raz pokazała swoją
klasę – choć przecież doskonale wiem, że klasa to jej drugie imię.
Katarzyna Parr w powieści o swojej pracy myślała tak: „Układając
zdanie, przysłuchuję mu się najpierw długo w głowie, zanim przeleję je na
papier. Zaczynam uważać, że wyrazy mogą brzmieć tonicznie, zupełnie jak muzyka,
i że w prozie występuje rytm tak samo jak w poezji. Uświadamiam sobie, że
jestem rzemieślnikiem słowa – równocześnie mistrzem, czeladnikiem i uczniem.
Zdaję też sobie sprawę z tego, ze niezwykle mi to zajęcia odpowiada” (str.
176). Myślę, że te zdania pasują także jak ulał do Philippy Gregory, ze
szczególnym uwzględnieniem jednego słowa: mistrz. A raczej mistrzyni – ono, w
jej przypadku, mieści w sobie wszystko.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej
Publicat.
A wiesz, że mam podobne wrażenie, co do tego, że król kochał tylko Katarzynę Aragońską? Nie chodzi nawet o to, jak z nią ostatecznie postąpił - w końcu otwarcie skazać na śmierć księżniczkę obcego mocarstwa a zwykłą poddankę to ogromna różnica, ale raczej wydaje mi się, że Henryk w młodości, zanim całkowicie nie zepsuł mu się charakter i wypaczyła osobowość, był zdolny do wyższych uczuć... Nie wiem, czy tak było w rzeczywistości, ale wrażenie takie mi pozostało, może odrobinę naiwne, ale trudno :)
OdpowiedzUsuńA książka, jak każda Philippy, rewelacyjna po prostu :)
Ale zobacz, skoro obydwie mamy takie odczucia, to może coś w nich faktycznie jest?:) A nawet jeśli nie, to najważniejsze, że w swojej naiwności jestem razem z Tobą;)
UsuńNie znam twórczości tej autorki, ale od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem, aby to zmienić.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że znajdziesz na to czas:)
UsuńWidać że książka Cię bardzo poruszyła, kiedyś muszę przeczytać ten cykl.
OdpowiedzUsuńCieszą mnie Twoje słowa, bo bardzo chciałam oddać wpływ tej lektury:)
UsuńA ja jeszcze nie znam w ogóle prozy tej autorki. A tyle dobrego już o jej twórczości czytałam.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że i Ciebie by urzekła:)
UsuńNie mam za dużego doświadczenia z twórczością tej autorki, ale np. "Czarownica" mi się podobała :D Teraz zabieram się za "Nobliwy proceder" :)
OdpowiedzUsuńBookeaterreality
"Nobliwy proceder" czeka i na mnie:)
UsuńTego typu książek Philippy nie czytałam jeszcze...
OdpowiedzUsuńO kochana, koniecznie musisz to zmienić:)
UsuńJa to muszę się w końcu wziąć za moją Philippę i ruszyć z czytaniem, bo tematyka, którą uwielbiam została zaniedbana, wstyd mi ;)
OdpowiedzUsuńWstyd to wiesz co, ale w sumie powinnaś nadrobić zaległości, po co odmawiać sobie wrażeń z takich lektur:)
UsuńOd dawna planuję zabrać się za twórczość tej autorki i ciągle nam obu nie po drodze... Muszę to zmienić. ;-)
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz powieści historyczne, to koniecznie:)
Usuń