Magdalena Majcher „Matka mojej córki”, Pascal 2017, ISBN
978-83-8103-037-3, stron 384
Tekst może zawierać spoilery.
Można chyba powiedzieć, że Nina jest kobietą sukcesu.
Mieszka we Wrocławiu, pracuje w bankowości. Jej życie prywatne to jednak raczej
samotność i przelotne związki na chwilę, choć nie twierdzi, że jest jej z tym
źle. Do rodzinnej Czeladzi, gdzie mieszkają rodzice i jej młodsza siostra Iga,
przyjeżdża rzadko, bo na tych relacjach zaważyła skomplikowana przeszłość.
Szczególnie trudne więzi łączą ją z matką – obie nie dotykają tego tematu, ale
Nina jeszcze nie wie, że niespodziewana śmierć ojca zmusi je do uporządkowania
dawnych spraw raz na zawsze. I nie będzie to ani łatwe, ani bezbolesne.
„Stan nie!błogosławiony” skłaniał do wielu refleksji,
zmuszał do stawiania samego siebie na miejscu głównej postaci. Z „Matką...”
jest podobnie. Historię obserwujemy z punktu widzenia Niny, tej
szesnastoletniej oraz kobiety niewiele po trzydziestce. Z jednej strony bardzo
mi to odpowiadało, lubię naprzemienność czasową, ale z drugiej nie było wcale
trudno domyślić się, o jaką tajemnicę z przeszłości będzie chodziło. Mała
liczba bohaterek od początku sugerowała, że córką Niny będzie Iga; nie
pomyliłam się także w przewidywaniach, jak postąpi matka dziewczyny, biorąc pod
uwagę, co Majcher uczyniła jej największym marzeniem. I właśnie ten aspekt jest
dla mnie może nie rozczarowaniem, ale jakimś niedosytem na pewno – zabrakło mi
nieco elementu zaskoczenia, czegoś, co choć na chwilę wytrąciłoby mnie z tych
utartych kolein, jakimi toczyła się lektura. Zbyt to wszystko było
przewidywalne i takie proste w odbiorze, choć rzecz jasna emocje targające
postaciami na pewno do takich nie należały.
No cóż, nie da się ukryć, że „Stan...” dostarczył mi o wiele
więcej wrażeń. Nie potrafię nie porównywać tych dwóch książek, może również z
tego powodu, że Majcher dość wysoko ustawiła sobie poprzeczkę. Historią Niny
trochę obniżyła loty, ale to tylko moje zdanie. Żeby była jasność, dodam od
razu, że niniejsza powieść jest naprawdę dobrze napisana, z lekkością, która
wciąga niespostrzeżenie, przez co „Matka mojej córki” okazała się lekturą na
jedno popołudnie – autorka ma ten atut, że pisze przyjemnie i naturalnie.
Obojętnie też się raczej nie podchodzi do wydarzeń, bo przecież z miejsca
ustawiłam się po stronie Niny, buntując się na poczynania jej rodzicielki. Ale
i tak wrażenie jakiegoś niedosytu pozostało. Liczyłam na więcej, bo jestem
przekonana, że Magdalenę Majcher na to więcej stać. I wierzę przy tym, że
następna jej fabuła trafi do mnie o wiele bardziej.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Autorce oraz
Wydawnictwu Pascal.
Wyzwanie: „Grunt to okładka”.
mam bardzo podobne odczucia do Twoich. Też uważam, że ''Stan...'' był bardziej emocjonujący. Powyższa książka, choć napisana znakomicie, jednak pozostawia po sobie niedosyt.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czemu, ale bardzo mnie ucieszyło, że podzielasz moje zdanie.
UsuńJak mnie irytowała matka Niny. Mnie ta powieść bardzo wciągnęła i wyzwoliła wiele emocji.
OdpowiedzUsuńFakt, mnie też drażniła niemiłosiernie.
UsuńJeszcze nie czytałam, ale mam zamiar :) (z obawy przed spojlerami, nie czytałam Twojej recenzji - wrócę do niej jak sama przeczytam)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;)
Życzę wrażeń mocniejszych, niż moje:)
UsuńNie lubię tego uczucia niedosytu... Jest to zaleta tylko nielicznych książek, ale zazwyczaj funkcjonuje jako wada. W końcu niedosyt to nie "kac książkowy" :D Być może kiedyś sięgnę po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie to dwa różne stany;)
UsuńMam od ubiegłego tygodnia i się nie mogę doczekać, bardzo
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie Twoje zdanie:)
UsuńLubię taki naturalny styl pisania, szybko się czyta :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, strony lecą same:)
UsuńMam za sobą dopiero dwa czy trzy rozdziały tej książki, a już wiem, kim są dla siebie siostry. Niemniej mam nadzieję, że książka wywrze na mnie dobre wrażenie - okaże się, jak już będę po lekturze.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to mi chodziło, kart zbyt szybko zostają odkryte, nie ma napięcia.
Usuń