Agnieszka Olejnik „A potem przyszła wiosna”, Czwarta Strona
2015, ISBN 978-83-7976-333-7, stron 392
Błysk fleszy, w każdej sytuacji. Tak właściwie to powinna
być zadowolona, przecież chciała popularności, sama o nią zabiegała. Pola Gajda
chciała być aktorką i nią została, choć bardziej marzył jej się teatr niż film
i związane z nim to całe „bywanie”, pozowanie na „ściankach” i obracanie się w
światku celebrytów. To bardziej kręci Grzegorza, jej partnera. I wszystko
byłoby w miarę dobrze, gdyby nie jeden natrętny paparazzo, który Polę wręcz
prześladuje. Jest dla niej symbolem tego, czego najbardziej nie znosi w swoim
zawodzie.
Któregoś dnia Pola, przeglądając strony w internecie, widzi
zdjęcie Grzegorza z jakąś modelką. Zdrada mężczyzny, na którym tyle lat polegała,
boli jak diabli, a życie traci sens. Pola całkowicie się załamuje i dochodzi do
wniosku, że chyba nic jej już na tym świecie nie trzyma. Los ma jednak wobec
niej zupełnie inne plany.
A przecież nie jest to opowieść z gatunku łatwych i
odprężających. Choć napisana lekkim stylem, to jednak niesie ze sobą spory
ładunek bólu i cierpienia, żalu, nieutulonych traum z przeszłości. Choć opis
bardzo mnie zainteresował, to początkowo obawiałam się trochę, że nie polubię
Poli, że skoro ma być gwiazdą, to będzie kimś w rodzaju Pauliny z poprzedniej
powieści autorki. Nic bardziej mylnego. Gajdzie daleko do zblazowanej celebrytki;
to kobieta, którą los parokrotnie ciężko doświadczył i aż dziw, że miała w
sobie moc, by się podnosić i iść dalej. Ale tego dowiadujemy się z czasem i
choć można się domyślać, co spotkało tę postać, to poszczególne elementy tej
układanki pisarka dawkuje, stopniowo przybliżając nas do oczyszczającej prawdy.
W ogóle historia Poli budzi we mnie skojarzenia dwojakiego rodzaju: z
matrioszką i z ciastkiem z ciasta francuskiego, choć to drugie może wydawać się
dziwne. Z matrioszką, ponieważ wyjmujemy kolejne laleczki, tak jak odkrywamy
doświadczenia bohaterki, aż docieramy do tej najmniejszej, która jest, według
mnie, symbolem tego, co wydarzyło się w przeszłości Poli. A czemu z ciastem? Bo
upieczone ma kilka warstw i gdyby zdejmować jedną po drugiej, dotarlibyśmy do
nadzienia, a ono niech będzie tym, co najbardziej znaczące w ciastku, tak jak
to, co się kiedyś stało, w pewien sposób zdeterminowało przyszłość dziewczyny,
a już na pewno jej myślenie o przeżytej tragedii. Taka jest moja interpretacja
fabuły wykreowanej przez autorkę.
Pięknie pisze Agnieszka Olejnik o uczuciach. I robi to tak
plastycznie, że jej czytelnik każdą cząstką odczuwa najmniejsze nawet drgnienie
w emocjach postaci. A co jak co, ale szczególnie Poli to pisarka nie
oszczędzała, a co za tym idzie – odbiorcy także nie. Ale to wszystko jest po
coś, po to, by pokazać, że człowiek jest istotą o wyjątkowym harcie ducha, bo
choć los ciągle odwraca się do niego plecami, to on znajduje kolejne powody, by
się z nim mierzyć. Może są takie dni, kiedy wydaje nam się, że żyjemy już chyba
tylko siłą rozpędu, ale żyjemy. Bo mamy coś, co choć czasem pogrążone jest w
głębokim śnie, albo wydaje nam się, że opuściło nas już dawno, to nadal jest.
To nadzieja. Wiara w lepsze jutro, w prawo do uśmiechu, w szczęście. W wiosnę,
która zawsze w końcu przychodzi.
Tą powieścią Agnieszka Olejnik kupiła mnie całkowicie.
Pomijając emocje, jakie wzbudza warstwa fabularna, równie ważne jest dla mnie
to, że pisarka podąża nowymi szlakami, nie kopiuje sama siebie, nie powiela sprawdzonych
wzorców – „A potem przyszła wiosna” jest zupełnie inna od „Dziewczyny z
porcelany” (trudno mi nie porównywać obu powieści, gdy tamtą tak doskonale
pamiętam), a szczególnie widać to, jeśli chodzi o bohaterów płci męskiej;
Konrad nie przypomina Michała, na szczęście. Jeśli ktoś zna „Dziewczynę...”, w
„Wiośnie...” zobaczy, jak Agnieszka Olejnik pofrunęła, jak cudownie pokazała
pełnię swojego talentu.
A na koniec cytat, który bardzo mi się spodobał. Ku
refleksji: „Należy żyć tak, żeby komuś dzięki nam zrobiło się w życiu lepiej,
ładniej. I jeszcze – trzeba się nauczyć cieszyć drobiazgami, ładnym
przedmiotem, chwilą spokoju, zapachem lasu i tym, co przyniesie kolejny dzień.
Ulka formułowała swój przepis na szczęście bardzo prosto: „Bądź zadowolona – z
siebie, ludzi, słońca, zapachu kawy z cynamonem. Z czego tylko się da. Znajdź
powód” (str. 263).
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Czwarta Strona.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Przepiękny cytat przytoczyłaś. Co do samej książki, zastanowię się jeszcze, gdyż obecnie mam inne plany czytelnicze.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że do Ciebie także trafił ten cytat:)
UsuńTak, ten cytat jest jak swego rodzaju motywator do dalszego działania. Okładka też niczego sobie, a skoro treść jest dodatkowo pełna emocji, to piszę się na to! Pozdrawiam :)
UsuńChętnie przeczytam tym bardziej, że nie czytałam jeszcze powieści autorki.
OdpowiedzUsuńWarto znaleźć dla niej czas:)
UsuńPlanuję przeczytać. Interesuje mnie nie tylko treść, ale i ta wspaniała okładka :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko na mnie ta okładka zrobiła wrażenie;)
UsuńNie mam obecnie ochoty na taki duży ładunek tych wszystkich emocji, ale w przyszłości może przeczytam, Czemu nie.
OdpowiedzUsuńZnalezienie na nią dobrego momentu jest właściwym pomysłem:)
UsuńOkładka, cytat, treść - uwielbiam takie lektury :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jesteś na najlepszej drodze, żeby poznać tę historię:)
UsuńCóż.. trzeba przeczytać, lista książek wciąż się wydłuża, ale jak przegapić taką pozycję? Nie można! :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja! Jestem właśnie po nocnej przeprawie przez ta książkę i to była czysta przyjemność! Dosłownie nie mogłam sie oderwać! Wkrótce i u mnie pojawi się recenzja, równie entuzjastyczna :-)
OdpowiedzUsuń