Mark Blake „Queen.
Królewska historia”, SQN 2015, ISBN 978-83-7924-323-5, stron 480
Kocham Queen i Freddie’ego Mercury’ego, charyzmatycznego
wokalistę zespołu, bez którego historia muzyki rozrywkowej wyglądałaby zupełnie
inaczej. Pisałam już zresztą o tym przy okazji recenzji książki Petera Hince’a
„Queen. Nieznana historia”, również sygnowanej przez SQN. Cóż, tamtą chwaliłam,
z tą już tak różowo nie będzie, o czym piszę z przykrością. Fakt, że jestem w
tym przypadku bardzo, ale to bardzo nieobiektywna, ale mimo wszystko myślałam,
że ta opinia będzie wyglądała zupełnie inaczej. Po książce Marka Blake’a
obiecywałam sobie wiele, dlatego czuję się tak bardzo rozczarowana. Miałam ją
odkładać z powrotem na półkę z satysfakcją, a towarzyszyły mi zupełnie inne uczucia.
Czuję się dziwnie, nie wiem, czy słowa, których teraz użyję, nie są zbyt mocne,
ale jednak pojawiły się we mnie nuty zdegustowania, lekkiego niesmaku, a już na
pewno niedosytu.
Skoro o przebojach mowa. Piosenki, które autor krytykował,
ja akurat lubię. Nie będę wnikać, kto ma spaczony gust, ja czy dziennikarz,
pozostanę przy zdaniu, że mamy różny. W każdym razie nie udało mu się zachować
w tym względzie obiektywizmu. A wystarczyłby mały dopisek, że to tylko jego
zdanie czy opinia.
I teraz wreszcie to, co jest kwestią bardziej wrażeń, niż
pewności, odczuć bez dowodów na poparcie mojej tezy. Nie podam konkretnych
przykładów, ale były momenty, że coś mi gdzieś pikało i sprowadziło mnie do
ogólnego wniosku, że autor nieszczególnie przepadał za zespołem i jego
frontmanem. Nie chodzi mi o to, że powinien napisać laurkę, ale... Jak
wspomniałam, trudno mi podać przykłady, bo były to niuanse, subtelne drobiazgi,
ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że uczucia do Queen i ich muzyki nie są
zbyt ciepłe. Zresztą nikt mnie nie przekona, że przytaczanie TYLKO negatywnych
recenzji płyt jest przejawem obiektywizmu. Albo po prostu to ja mam skłonności
do idealizowania (a nie będę się upierać, że tak nie jest) i patrzę na grupę
przez okulary uwielbienia - choć przecież dostrzegam także to, co było nie do
końca w porządku - i wszystko, co odbiega od mojego obrazu Queen uznaję za
niewłaściwe i niezgodne z prawdą. Być może. Ale inaczej nie umiem. Uważam
jednak, że autor biografii, jakiejkolwiek, nie powinien sugerować czytelnikowi
swojej oceny bohatera / -ów.
Pisanie tej recenzji nie należało do przyjemności. Wcale nie
lubię się tak czepiać, ale obiecałam sobie kiedyś, że szczerość ponad wszystko.
”Queen. Królewska historia”, w mojej opinii, wcale królewska nie jest. Jeśli
jednak lubicie piosenki zespołu i chcecie się dowiedzieć o nim czegoś więcej,
mimo moich zastrzeżeń, przeczytajcie publikację Blake’a. Od razu jednak
poczyńcie założenie, że nie będzie to jedyna Wasza lektura w tym temacie. Wbrew
zapewnieniom płynącym z okładki, ta „Biblia fanów Queen” jest niepełna, a „portret
fenomenu” nie jest odmalowany wszystkimi barwami. Jakaż wielka szkoda...
Aż tak źle? Łomatko, mam tę książkę na półce, ale jeszcze do niej nie zaglądałam. Przykra sprawa. Biografie powinny być pisane przez pasjonatów - nie zaślepionych i zapatrzonych w swoich idoli pasjonatów, ale ludzi rzetelnych, potrafiących pokazać obie strony medalu. Jaka szkoda :(
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała, żebyś już przeczytała i wyraziła swoje zdanie; bardzo na nim polegam i chciałam się przekonać, czy może to tylko ja tak ją odebrałam.
UsuńJa w ogóle nie planowałam czytać tej książki, więc tym bardziej nie przeczytam, skoro jest taka słaba.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem ta jest do przeczytania w ostateczności.
UsuńA ja kompletnie nie znam ani Queen ani Freddie’ego Mercury’ego, dlatego bez żalu odpuszczę sobie powyższą pozycję.
OdpowiedzUsuńZ tego, co pamiętam, Ty preferujesz polską muzykę.
UsuńTym razem to nie jest dla mnie :)
OdpowiedzUsuńRozumiem.
UsuńTo uprzedzenie względem Freddiego było rzeczywiście wyczuwalne... Jeśli zaś chodzi o drobiazgowość, to w przypadku biografii muzycznych biorę ją za plus :) Wiadomo, niewiele z tego zostaje w głowie po przeczytaniu książki, jednak w czasie lektury pozwala bardziej "wsiąknąć" w temat, epokę itp. :) No i zdecydowanie zabrakło mi interpretacji, czy okoliczności powstania znanych hitów, ale chyba zapomniałam o tym wspomnieć w swojej recenzji...
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę z Twoich słów, bo to znaczy, że pewne rzeczy jednak nie były tylko moim wymysłem.
UsuńMuzyczne biografie nigdy mnie nie pociągały więc tę książkę też chyba sobie daruję
OdpowiedzUsuńJasne.
Usuń