Olga Rudnicka „Życie na wynos”, Prószyński i S-ka 2017, ISBN
978-83-8097-134-9, stron 368
Życie Emilii Przecinek toczy się bez większych zmian.
Dzieci, Kropka i Kropeczek, zajmują się raczej same sobą; nadal mieszka z nimi
matka Emilii, Adela, oraz Jadwiga, była teściowa. Starsze panie wynajęły swoje
mieszkania, by pomóc Emilii w spłacie kredytu hipotecznego po tym, jak jej mąż
dopuścił się zdrady, defraudacji i zmienił miejsce pobytu. Pani Przecinek pisze
kolejną książkę, borykając się z problemem seksu, którego domaga się w imieniu
czytelniczek jej agentka Wieśka. Tymczasem w ich bloku zostają znalezione
zwłoki mężczyzny. Tak po prawdzie to znajduje je sama Emilia, tyle że najpierw
nie wie, że to zwłoki. Babcie szybko dochodzą do wniosku, że mordercą musi być
jakiś ich sąsiad lub sąsiadka, a kto lepiej niż one nadaje się do
przeprowadzenia amatorskiego śledztwa? Przecież one wszystko widzą, słyszą, a
czego nie widzą i nie słyszą, to dopowiedzą, jakiż to kłopot. Tylko co na to
policja w postaci przystojnego pana Żurkowskiego i komisarz Rzepki, uparcie
nazywanej przez pterodaktyle Kolankiem?
W kreowaniu przekomicznych dialogów Rudnicka jest po prostu
mistrzynią. To, w jak absurdalnych kierunkach podążają rozmowy głównych
bohaterek, jest autentycznie genialne i już nawet nie próbuję zgłębiać, jak
autorka to robi; ciekawi mnie tylko, czy ona od początku do końca wie, jak ma
wyglądać dana scena czy rozmowa, czy też zdarza jej się samej być zaskoczoną
rozwojem fabularnych dialogów. Pisarka świetna jest także w mieszaniu tropów, a
tym razem mamy dość ograniczone grono, z którego powinniśmy wytypować mordercę.
I co gorsza, do pewnego momentu pasują wszyscy i jednocześnie nikt. Nie jest
łatwo samym policjantom, którzy dość długo nie mogą ustalić tożsamości ofiary i
ruszyć z szukaniem motywu zbrodni. Co ciekawe, jak cała zagadka i proces
dochodzenia do jej rozwiązania są dość zabawne, pamiętając przy tym, że trup
przecież z żadnej strony śmieszny nie jest, tak ostateczne rozstrzygnięcie
wydało mi się mocno przewrotne; szkoda, że nie mogę zdradzić dlaczego.
O stylu Olgi Rudnickiej pisałam już nie raz, zwyczajnie
kocham jej książki, dlatego też nie będę się zachwycać po raz kolejny jej
poczuciem humoru i talentem – one są po prostu niezaprzeczalne. „Życie na
wynos” ubawiło mnie setnie (ach, ta scena niedoszłej randki Emilii...) i Wam
również polecam tę wysoce rozrywkową powieść.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Prószyński i S-ka.
A ja właśnie podczytuję Granat poproszę :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dobrze się bawisz:)
UsuńA widzisz, mnie niestety książka nie podeszła, ale o tym niebawem napiszę w swojej recenzji;)
OdpowiedzUsuńZgodzę się, że Granat był lepszy, ale mimo wszystko dobrze się bawiłam.
UsuńNa razie mam za sobą tylko "Były sobie świnki trzy", która mnie zawiodła. Mam nadzieję, że seria o Emilii Przecinek bardziej mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńA może najpierw powinnaś poznać Natalie?
UsuńNie miałam jeszcze okazji spotkać się z twórczością tej pani aczkolwiek zapowiada się jak dla mnie ciekawie :)
OdpowiedzUsuńO, to wiele straciłaś, zwłaszcza Natalie;)
UsuńJuż zgłosiłam bibliotekarce tę pozycję do zakupu. Ach ta Emilia Przecinek...
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam na swojej półce ale brak mi czasu, żeby zabrać się za jej czytanie.
OdpowiedzUsuńNam to by się przydało rozciągnąć dobę, żeby nadrobić wszystkie zaległości.
UsuńPierwsza część bardziej przypadła mi do gustu, ale tej również niczego nie brakuje.
OdpowiedzUsuńMyślę, że większość będzie tego zdania, bo tam dochodził element nowości.
UsuńNajpierw sięgnę po ,,Granat poproszę" :)
OdpowiedzUsuńI słusznie:)
Usuń