sobota, 6 maja 2017

Magdalena Witkiewicz "Czereśnie zawsze muszą być dwie"



Magdalena Witkiewicz „Czereśnie zawsze muszą być dwie”, Filia 2017, ISBN 978-83-8075-252-8, stron 496. Premiera 10.05.2017.

Gdyby ktoś powiedział Zosi Krasnopolskiej, uczennicy klasy ósmej szkoły podstawowej, że jedną decyzją o pójściu na wagary zmieni całe swoje życie, na pewno by mu nie uwierzyła. Chciała tylko należeć przez chwilę do grupy, poczuć, jak to jest mieć przyjaciół i być akceptowaną bez zastrzeżeń. Nie znalazła tego w kolegach z klasy, a u pani Stefanii, którą musiała odwiedzić w ramach prac społecznych, kary za ucieczkę ze szkoły. Starsza pani stała się nie tylko najlepszą przyjaciółką Zosi; dawała jej też ciepło i wsparcie, jakiego nie doświadczała w domu rodzinnym od zaabsorbowanych karierą lekarską rodziców. Lata minęły, teraz Zofia zostaje właścicielką zrujnowanego domu w Rudzie Pabianickiej pod Łodzią. Szybko poznaje nowych sąsiadów, a najważniejsi staną się dla niej pan Andrzej i Szymon. Z tym drugim odkryje tajemnice, jakie skrywa jej willa. Przekona się także, czym jest prawdziwa przyjaźń i miłość...

Opis fabuły, jaki właśnie napisałam, nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje tego, jaka to jest cudna książka! Magdalena Witkiewicz właśnie przeszła samą siebie. Jej wierni fani dobrze wiedzą, że „Czereśnie zawsze muszą być dwie” były zapowiadane od dawna; wiedzą też, skąd wziął się ten urzekający tytuł. Po lekturze jestem przekonana, że warto było tyle czekać, bo pisarka napisała tę powieść w odpowiednim momencie, właśnie teraz był na nią najlepszy czas.

„Czereśnie...”, jak wszystkie książki Magdy, to opowieść o miłości. Tyle że tutaj bohaterka pozna różne jej odcienie. Była dosyć młoda, gdy poznała Marka. Długo, o wiele za długo, wydawało jej się, że to ten jedyny. I to chyba przez to przeświadczenie zamykała oczy na jego wady, tłumaczyła sobie na różne sposoby jego zachowanie, by nie dostrzec, jakim potwornym, interesownym jest egoistą. Ale z czasem zaczęła sobie zadawać coraz więcej pytań, gdy tymczasem prawdziwie silne, mocne uczucie nie każe o siebie pytać, ono po prostu jest i się o nim wie. Wyrażą się w byciu razem – nie obok siebie, w prostych gestach, w drobiazgach, w zwyczajności. A taką wspólnotę pokaże Zosi dopiero Szymon.

Nowa książka, to i pewne novum w twórczości Witkiewicz, a jest nią to, co uwielbiam, czyli historia. „Czereśnie...” to nie tylko teraźniejszość Zosi, to przeszłość mieszkańców domu, który staje się jej miejscem na ziemi. Przenosimy się w czasie do lat trzydziestych XX wieku. Ten element fabuły jest tak wciągający, że przez ostatnie stron, powiem Wam szczerze, nie piłam, nie sikałam, prawie że nie mrugałam, byle tylko nie uronić nic z tej historii i atmosfery, w jakiej się znalazłam. Wypieki na twarzy, ogryzanie paznokci, wymieńcie jeszcze jakieś inne objawy przeżywanych emocji i narastającego napięcia, a zobaczycie mnie w trakcie lektury. Losy Henryka Dworaka, właściciela willi, pochłonęły mnie bez reszty i przejęły do głębi smutkiem i żalem. Mocno ściskałam kciuki, żeby jednak nie sprawdziło się to, czego się domyślałam, ale nie udało się... Jedno jest pewne, niezależnie od uczuć, jakie wzbudzają te historyczne wątki; trzeba sobie powiedzieć jasno, że pomysł autorka miała znakomity, a i jego wykonanie okazało się po prostu piękne...

Patrzę na wiosenną, optymistyczną okładkę „Czereśni...”, a jednocześnie zerkam na półkę z książkami Witkiewicz, i tak sobie rozmyślam, jak zmieniło się moje postrzeganie powieści jej pióra. Długo byłam przekonana, że to „Milaczek” będzie już zawsze tą moją najulubieńszą książką. Potem pojawiła się „Ballada o ciotce Matyldzie”, dzięki której zakochałam się w Olusiu. Jeszcze później był ten utwór, który przeczołgał mnie psychicznie, czyli „Po prostu bądź”. A teraz „Czereśnie...”. Na tę chwilę to te dwie powieści zajmują szczególne miejsce w moim sercu, ale chyba nie powinnam się przyzwyczajać zbytnio do tego rankingu, bo skoro „Czereśnie...” są takie, że... aż brak słów, by powiedzieć jakie, to co będzie dalej. To znaczy wiem, co będzie: będą kolejne wyśmienite fabuły, może kontynuacja tej (co lekko zasugerowała autorka w posłowiu), może kolejna wielowątkowa historia, może prawdziwa saga (o czym po cichutku marzę...).

Bez dwóch zdań „Czereśnie zawsze muszą być dwie” to najpiękniejsza powieść tej wiosny. Miała rację autorka, wpisując mi do egzemplarza dedykację: to książka taka, jak lubię – bez „chyba”. Polecam z całego serca, pozwólcie się uwieść tej historii, poczujcie jej siłę. Dajcie się oczarować Magdalenie Witkiewicz, ona to potrafi.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Filia. 

http://www.wydawnictwofilia.pl/

13 komentarzy:

  1. MUSZĘ przeczytać tę książkę i to jak najszybciej! Nie dość, że uwielbiam takie historie, to jeszcze kocham twórczość Magdaleny Witkiewicz. A wszyscy tak zachwycają się tą powieścią, że jestem przekonana, iż skradnie moje serce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, te zachwyty naprawdę są uzasadnione, więc czym prędzej zdobądź swój egzemplarz:)

      Usuń
  2. Koniecznie po nią sięgnę, wszyscy tak chwalą, że coś w tym musi być :)
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też zakochałam się w tej książce. I pomyśleć, że powieściowy dom jest zlokalizowany tak blisko mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wrażenia czytelnicze masz jeszcze większe:)

      Usuń
  4. Pięknie opisałaś swoje wrażenia z lektury ,,Czereśni...''. Aż zapragnęłam natychmiast poznać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, nawet nie wiesz, jak mnie ucieszyły Twoje słowa:)

      Usuń
  5. Mam ją w planach, zobaczymy co z tego wyjdzie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cała Twoja opowieść o tej książce brzmi naprawdę niesamowicie - koniecznie muszę sięgnąć po "Czereśnie...", choć nie czytałam poprzednich książek autorki. :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.