sobota, 5 sierpnia 2017

Philippa Gregory "Trzy siostry, trzy królowe"


Philippa Gregory „Trzy siostry, trzy królowe”, Książnica 2017, ISBN 978-83-245-8263-1, stron 472

Małgorzata Tudor jest najstarszą córką i drugim dzieckiem króla Henryka VII i Elżbiety z Yorków. Od zawsze wiedziała, że jej przeznaczeniem jest małżeństwo, które jej rodzicom, a przez to całej ojczyźnie, przyniesie polityczne sojusze. Wybrano dla niej Jakuba Czwartego, króla z dynastii Stewartów, a związek z nim ma być gwarantem pokoju na angielskich i szkockich ziemiach. Małgorzata jest przekonana, że z woli Boga będzie znakomitą królową, na pewno lepszą, niż Katarzyna Aragońska, hiszpańska infantka, która poślubiła jej starszego brata, Artura; a już na pewno wspanialszą, niż młodsza siostra, Maria. Żadna z nich, a już Małgorzata w szczególności, nie przypuszcza, jak wielkie podobieństwo losów je czeka. Miłość, nienawiść, niepewność własnej przyszłości, zawiść, zdrady – to wszystko przed nimi.

„Trzy siostry, trzy królowe” czytałam w momencie, gdy kończyłam oglądać serial na podstawie powieści Philippy Gregory „Biała księżniczka” z Jodie Cramer w roli Elżbiety York z królewskiego rodu Plantagenetów. Mknąc przez kolejne strony, wyobrażałam sobie zaludniające je postaci jako aktorów obsadzonych w filmowym obrazie. Fabuła niniejszej opowieści to lata późniejsze od serialowych – tam księżniczka Małgorzata jeszcze nie zaistniała, ale pojawiła się już Katarzyna Aragońska i mowa jest o jej zaręczynach z Arturem.

Philippa Gregory ma to do siebie, że nie tylko lubi, ale przede wszystkim znakomicie wychodzi jej uzupełnianie luk w angielskich dziejach. Małgorzata Tudor, najstarsza księżniczka z pierwszego pokolenia nowej dynastii, nie została przez historię uznana za godną upamiętnienia, a jeśli już, to nie pisano o niej w pochlebnych słowach, mając ją za istotę wyjątkowo zmienną, a przez to może nawet zwyczajnie głupią. Myślę sobie jednak, że o postaci żyjącej w tak trudnych czasach nigdy nie można wydać jednoznacznej, kategorycznej oceny. Małgorzata prowadzona ręką angielskiej pisarki, tak czysto po ludzku, nie wzbudza sympatii i nie da się jej lubić – jest w końcu nieodrodną wnuczką Małgorzaty Beaufort – ale wyzbywając się tych uprzedzeń, musiałam stwierdzić, że była chyba przede wszystkim bardzo niepewna siebie. I to zarówno jako kobieta i członkini rodziny panującej, jak i królowa. Owszem, była chełpliwa i pyszałkowata, ale często miałam wrażenie, że o swojej roli bardziej próbuje przekonać siebie niż innych. To ciągłe zwracanie uwagi np. na noszone przez Katarzynę suknie było może nie tyle czystą zazdrością, ile raczej chęcią podkreślenia swojej pozycji i podnoszeniem prestiżu, którego nie dało jej samo urodzenie (choć oczywiście twierdziła, że jest inaczej, ale myślę, że fakt, iż jej ojciec włożył koronę w wyniku walki, wpłynął na Małgorzatę i jej braci bardziej, niż sami byli skłonni przyznać). Jej wiary w siebie na pewno nie poprawiła sytuacja, gdy w zamku, w którym miała mieszkać z dużo od siebie starszym mężem, na dzień dobry zastała jego dzieci. Wydaje mi się, że Tudorówna była raczej bardzo nieszczęśliwą niewiastą, którą los ustawił między młotem a kowadłem: angielska księżniczka i szkocka królowa, z jednej strony ojciec (potem brat), z drugiej mąż, a pośrodku ona, jako gwarant pokoju. Sądzę więc, że wszystkie jej późniejsze decyzje, które miały czasem znamiona naiwności i życia dniem obecnym, bez myślenia o przyszłych konsekwencjach, były efektem poszukiwania tego szczęścia i spełnienia. Na pewno nie było jej łatwo pogodzić się z nierównym traktowaniem, a tak postrzegała sytuację Marii – młodsza siostra, choć według Małgorzaty robiła to samo, co i ona, stale zachowywała na dworze pozycję ulubienicy, a starszej ciągle nie pozwalano na swobodę i samodzielność.

To, rzecz jasna, tylko część refleksji, jakie wzbudziła we mnie postać Małgorzaty Tudor, ale nie mogę pisać o wszystkich, ponieważ musiałabym opisać całą treść. Teraz powinny też paść zachwyty nad kompozycją, stylem i sylwetkami bohaterów, ale tego też nie będzie, bo doskonale wiecie, że uważam Philippę Gregory na mistrzynię w dziedzinie beletrystyki historycznej, a „Trzy siostry, trzy królowe” tylko ugruntowują jej pozycję. I mnie w moim zdaniu.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat. 

https://publicat.pl/ksiaznica


Wyzwanie: „Grunt to okładka”.

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam Philippę, dawno już nie czytałam jej książki, trzeba to nadrobić... Swoją drogą nie wiedziałam, że jest serial na podstawie "Białej księżniczki", dziękuję za uświadomienie, będę musiała go poszukać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja muszę w końcu poznać książki Philippy Gregory. Koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Twórczość autorki ciągle przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba tę książkę ostatnio moja biblioteka zakupiła. Jak znajdę chwilę, to sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.