Megan Miranda „Miasteczko kłamców”, Chilli Books –Znak 2017,
ISBN 978-83-240-4948-0, stron 400
Dziesięć lat temu Nicolette wyjechała z rodzinnego Cooley
Ridge. Teraz mieszka w Filadelfii, pracuje jako szkolny pedagog i ma
narzeczonego prawnika. Na początku wakacji otrzymuje wiadomość od swojego
brata, że z jej chorym ojcem jest coraz gorzej, a kończą się pieniądze na
opłacenie dalszego pobytu w domu opieki, więc Daniel uważa, że muszą sprzedać
dom. Ale to nie jedyny powód, dla którego musi wrócić: dostaje list, a w nim
tylko kilka słów, o dziewczynie, którą widziano. Nico wie, że chodzi o Corinne
Prescott, jej najlepszą przyjaciółkę, która zaginęła bez śladu przed dziesięciu
laty. Zaraz po jej przyjeździe do miasteczka znika kolejna dziewczyna –
Annaleise Carter wchodzi do lasu za domem Nico i ślad po niej ginie. Zaczyna
się kolejny powrót do przeszłości.
Początek akcji, punkt wyjścia, czyli zarys fabuły, nie rzuca
może na kolana oryginalnością, ale bardzo lubię motyw małych miasteczek, które
zdają się skrywać liczne tajemnice, których wyjście na jaw może zmienić raz na
zawsze relacje między mieszkańcami i utarty porządek rzeczy. Zaskoczyło mnie
to, że tutaj nie do końca tak jest. To pierwszy element niespodzianki; drugim,
jeszcze większym, jest konstrukcja fabuły. Wydarzenia śledzimy w kolejności
chronologicznej, ale odwróconej. Nico wraca do Cooley Ridge i to jest dzień
pierwszy, potem przeskakujemy do dnia piętnastego, by później cofać się w
czasie i obserwować przebieg dnia czternastego, trzynastego itd. Jeśli mam być
szczera, to nie w pełni przekonało mnie takie rozwiązanie, choć nie potrafię
powiedzieć dlaczego, ale z drugiej strony porządek linearny nie miałby w tym
przypadku najmniejszego sensu i wszystko byłoby wiadomo od samego początku.
Taki układ treści stopniowo wyłaniał całą prawdę, której się nie domyśliłam;
miałam jakieś przebłyski, podejrzenia, ale nie wszystkie puzzle mi pasowały,
dopiero pod sam koniec poszczególne kawałki wskoczyły na właściwe miejsce.
Z tak zbudowaną powieścią chyba się jeszcze nie spotkałam
(zdecydowanie częściej mam do czynienia z przeplatającymi się kilkoma
płaszczyznami czasowymi) i chyba dlatego konstrukcję narracji uważam za
najmocniejszy aspekt „Miasteczka kłamców”. Na uwagę zasługuje także język i
styl, nie przeszkadzający w odbiorze. Zabrakło mi może trochę wyrazistszych
emocji, większego napięcia – gdyby się pojawiły, pierwszą książkę Megan Mirandy
uznałabym za bardzo dobrą, a tak mogę stwierdzić, że jest dobrze, ale bez
ekscytacji.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Znak.
Wyzwanie: „Grunt to okładka”.
Na razie nie mam w planach tej książki, ale jeśli kiedyś przypadkiem trafi w moje ręce, to dam jej szansę.
OdpowiedzUsuńMoże akurat do Ciebie trafi bardziej:)
UsuńJeszcze nie czytałam, ale książkę już mam.
OdpowiedzUsuńOdwrócona kolejność chronologiczna? Brzmi intrygująco. Niemniej po takich powieściach oczekuję emocji, a podejrzewam, iż "Miasteczko kłamców" nie wywołałoby ich także u mnie.
OdpowiedzUsuńO kurczę, zapowiada się niebanalnie! Lubię taki klimat z dreszczykiem! Kompletuję właśnie zamówienia książkowe i nie wiem, co wybrać, bo już kilka thrillerów mam na oku :D
OdpowiedzUsuńMarta
Zapowiada się iście ciekawie ):
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ta budowa fabuły.
OdpowiedzUsuń