Znów dopadł mnie kryzys „pisarski”. Czytam dużo, a
przynajmniej staram się, ale gdy przychodzi do napisania dłuższego tekstu,
czuję opór i pustkę w głowie. A przecież nie jest tak, że czytam książki, o których
nie miałabym nic do powiedzenia. Ale gdy już mam wolną chwilę, gdy dziecko
zaśnie, wolę poczytać, niż pisać. A im dalej odkładam spisanie wrażeń, tym
szybciej mi one uciekają i jest coraz gorzej. Nie wiem, kiedy mi przejdzie, na
razie przełamałam się nieco w związku z „Cymanowskim Młynem” Magdaleny
Witkiewicz i Stefana Dardy. Ale na pewno nie mogę powiedzieć, że kryzys został
zażegnany. Może to tylko jakieś ogólne zmęczenie, przesilenie zimowe, ale na
razie nie zanosi się na przełom. I cisza panująca tutaj od końca grudnia
jeszcze się nie zakończy.
Trochę mi przykro i szkoda, jeszcze bardziej jestem na
siebie zła, ale równocześnie nie potrafię pokonać niemocy i zniechęcenia.
Dobrze mi z tym, że kończę książkę i nie muszę o niej pisać, mogę zabrać się za
następną.
Na pewno nie przestanę czytać. I nie żegnam się
całkiem, bo na to nie jestem jeszcze gotowa, w końcu blog to naprawdę świetna
część mojego czytelniczego życia. Ale na razie odpoczynek mi służy.