środa, 24 stycznia 2018

Magdalena Trubowicz "Miłość w kolorze bieli"; Agnieszka Lis "Latawce"



Magdalena Trubowicz „Miłość w kolorze bieli”, Czwarta Strona 2018, ISBN 978-83-7976-835-6, stron 324

Opis wydawcy: Dla kogo zabiją  dzwony kościelne? Salon sukien ślubnych „Embarras” to miejsce jedyne w swoim rodzaju. To właśnie tutaj przeplatają się radości i smutki przyszłych panien młodych, co przyprawia o niejeden ból głowy jego właścicielki: Laurę, Elę i Kaję, które prowadzą rodzinny biznes. Do salonu przychodzi właścicielka biura matrymonialnego „Kupidyn w spódnicy”, Wanda, w towarzystwie  Barbary – narzeczonej swojego byłego męża. Mają wspólnie wybrać suknię dla Barbary, która szykuje się do ślubu. Sprawa może wydawać się dziwna, ale tylko na pierwszy rzut oka, „Embarras” gości bowiem tylko osobliwych klientów. Oprócz nich, w pobliżu uroczych bohaterek kręcą się różni, szczerze zainteresowani nimi kawalerowie. Druga część humorystycznej serii obyczajowej, która nie szczędzi czytelnikowi uśmiechów i wzruszeń.


Po „Kąciku zagubionych serc” Magdalena Trubowicz trafiła do mojej prywatnej szufladki oznaczonej napisem „autorka optymistyczna”. Jej bohaterka, Wanda, po zdradzie męża nie tylko nie załamała rąk, ale całkowicie odmieniła swoje życie, z kobiety domowej, dla której najważniejszy był wybranek serca i syn, stając się - niespodziewanie także dla samej siebie -prężnie działającą bizneswoman.

W drugiej wydanej przez Czwartą Stronę powieści Trubowicz, Wandę spotykamy na dzień dobry, ale będzie to tylko wstęp do przedstawienia nowych postaci. Laura, Ela i Kaja, trzy pokolenia kobiet z rodziny Mazurów, prowadzą salon mody ślubnej „Embarras”, w którym tradycja reprezentowana przez babcię mieszka się z nowoczesnością, którą chce wprowadzić wnuczka. Klientki przychodzące do tego jedynego w swoim rodzaju miejsca zawsze mogą liczyć na wysłuchanie – a ich historie są czasem wyjątkowo barwne – ale i u samych właścicielek dużo się dzieje, bo każda boryka się z pewnymi wątpliwościami co do własnego życia uczuciowego.

Jak błyskawica przemknęłam przez tę powieść. Podobała mi się chyba nawet bardziej niż „Kącik…”. Choć uczciwie muszę przyznać, że rozterki Laury i miotanie się Kai czasami działały mi na nerwy. Ale ogólnie rzecz biorąc, po prostu dobrze się bawiłam. Poczucia humoru pisarce nie brakuje, a to bardzo sobie cenię. Magdalena Trubowicz kolejny raz pokazuje, jak miłość potrafi uskrzydlać. Jestem bardzo ciekawa, co szykuje dla nas w następnej części. 

Agnieszka Lis „Latawce”, Czwarta Strona 2018, ISBN 978-83-7976-818-9, stron 192

Opis wydawcy: Grzegorz ma kilka lat, gdy jego ojciec opuszcza rodzinę. Chłopiec został z matką, z którą z każdym rokiem coraz trudnej mu się porozumieć. Ojciec był mistrzem i autorytetem, matka jest łatwowierną, kochającą, uległą kobietą. Ona wybacza kolejne błędy, Grzegorz przekracza kolejne granice. Myliłby się jednak ten, kto by uznał, że to zwyczajna opowieść o konflikcie pokoleń, toksycznych relacjach i braku zrozumienia. Bo „Latawce” to próba nieustannego poszukiwania wolności, tęsknota za nią. Ale czy Grzegorz  ją odnajdzie, czy też da się oszukać jej złudzeniu? W pewnej chwili chłopak dotkliwie się przekona, że jednak człowiek nie ma skrzydeł… Agnieszka Lis w tej wspaniałej i wzruszającej książce udowadnia, że jest niezrównaną mistrzynią formy. Nielinearna konstrukcja, element zaskoczenia niemal na każdej stronie i oczywiście nieszablonowe zakończenie sprawiają, że od książki nie sposób się oderwać.

Agnieszka Lis nie pisze o rzeczach łatwych. Przyzwyczaiła nas raczej do tego, że w jej książkach nie znajdziemy lukru i miodu. Tak było w „Pozytywce”, a potem jeszcze dobitniej w „Karuzeli”. Na podobne emocje nastawiałam się, przystępując do lektury „Latawców”.

Nie będę oszukiwać, że mam ogromny problem z tą powieścią. Jest ona oparta na faktach, a więc ani myślę oceniać samą treść, bo wiem, że nie mam prawa wydawać sądów nad czyimś życiem i sposobem, w jaki bohater nim pokierował. Kłopot z odbiorem wynika raczej z faktu formy „Latawców”. Lis postawiła bowiem na dialogi (nie znajdziemy tu prawie żadnych opisów), a w związku z tym pojawiło się dość szybkie tempo akcji – Grzegorz najpierw jest malutki - ma cztery lata, gdy ojciec zostawia rodzinę - by zaraz przejść do jego problemów pod koniec szkoły podstawowej i późniejszego, jeszcze trudniejszego dorastania. A wszystko to na stu pięćdziesięciu stronach… Dla mnie osobiście to o wiele za mało. Nie mówię, że nie poczułam żadnych emocji – ja ich nie poczułam głęboko. Może nie powinnam porównywać „Latawców” i „Karuzeli”, bo to są dwie zupełnie różne historie, ale same przypominają mi się odczucia, jakich doświadczyłam, gdy poznawałam tę drugą opowieść. Wiem, że Agnieszka Lis potrafi pisać o tym, co siedzi w człowieku, podkreślać jego przeżycia wewnętrzne, ale tym razem zabrakło mi ich pełni. 

Za krótko, za szybko, tak bym podsumowała moje obcowanie z „Latawcami”. Liczyłam jednak na dużo więcej.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona. 

http://czwartastrona.pl/



4 komentarze:

  1. Książkę Agnieszki Lis mam w planach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już myślałam, że zapomniałaś o swoich wiernych czytelnikach!! :) Miałam sięgnąć po "Latawce", ale teraz już nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  3. ,,Latawce'' nie czytałam, ale ,,Miłość...'' mam już za sobą i jestem zachwycona.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam obu tych powieści, ale najpierw stawiam na optymistyczną pisarkę.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.