Anna Sulińska „Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u”, Czarne
2016, ISBN 978-83-8049-272-1, stron 240
Opis wydawcy:
W 1903 roku Orville
Wright wzbija się w powietrze maszyną napędzaną silnikiem spalinowym i na nowo
definiuje wolność. W 1945 jej smak poznaje w Polsce sześć dziewcząt, dwie
dekady później – około dwudziestu. Z każdym rokiem jest ich więcej. Znają
języki obce, są młode, piękne i bardzo dobrze wykształcone. Wyjeżdżają na
Zachód, kupują modne ubrania, kawior popijają szampanem, podróżują z aktorami,
pisarzami, sportowcami. Nocują w najlepszych hotelach, zarabiają w dolarach,
chodzą na rauty w ambasadach. I to wszystko w godzinach pracy. Totalna wolność
– to daje w PRL-u zawód stewardesy. Zawód, a właściwie zajęcie, jak twierdzą
setki zazdrosnych, polegający na tym, by ładnie wyglądać, przejść się po
pokładzie i podać kanapki pasażerom. To wszystko prawda. Częściowa. Bo bycie
stewardesą w PRL-u to także praca po dwanaście godzin na dobę przez niemal
trzydzieści dni w miesiącu, konieczność radzenia sobie ze zmęczeniem, z
trudnymi pasażerami, z służbami bezpieczeństwa i celnikami, którzy patrzą na
ręce, z chorobami, ze strachem o życie swoje i koleżanek. To także codzienne
wybory – czy zapisać się do partii, czy dorobić, czyli przemycać, uciec z Polski,
czy jednak zostać z rodziną?
Stewardesy pracujące w Polskich Liniach Lotniczych LOT w czasach PRL-u przez lata milczały. Niedoceniane, często pomijane w historii polskiego lotnictwa opowiadają, jak naprawdę wyglądało ich życie. Mówią o marzeniach, wolności, samodzielności i o cenie, jaką musiały za nie zapłacić.
Kiedyś, dzięki Przemysławowi Semczukowi, spoglądałam na czasy Polski Ludowej z perspektywy rozwoju jej motoryzacji. Teraz miałam okazję wznieść się w niebo i poznać kulisy powstawania i działalności polskich linii lotniczych oraz roli, jaką wniosły weń stewardesy. Anna Sulińska postawiła przed sobą trudne zadanie, ponieważ, jak wynika z treści, niełatwo było dotrzeć do byłych członkiń tego grona, nie wszystkie też chciały z nią w ogóle rozmawiać. „Środowisko lotowskie to było państwo w państwie, żyjące swoimi sprawami, o których się nie opowiada” – słyszałam wielokrotnie, gdy pracowałam nad książką” (str. 230), pisze sama autorka. Zastanawiające jest, dlaczego, choć minęło przecież tyle lat, część z grupy podniebnego personelu wolała zachować swoje wspomnienia w tajemnicy. Zwłaszcza że, tu znów słowa dziennikarki, „pisałam „Wniebowzięte” nie po to, by wzbudzić sensację czy dokonywać rozliczenia z przeszłością, lecz by pokazać, że praca stewardesy to nie tylko podawanie posiłków na pokładzie samolotu. Zależało mi, by pomijane w historii polskiego lotnictwa dziewczyny uwierzyły, że ich opowieści są równie ważne jak przygody pilotów czy nawigatorów” (tamże).
Dzięki Annie Sulińskiej poznamy pierwszą stewardesę i te, które poszły później w jej ślady. Widzimy je na pokładzie i na lotnisku, gdzie miały swoje, początkowo w kiepskich warunkach, miejsce. Poznajemy ich grafik dyżurów. Na wielu przykładach zobaczymy, z czym musiały sobie radzić już w powietrzu, z pasażerami. Dla większości ich rola sprowadzała się do serwowania uśmiechów i ładnej prezencji, a tylko one wiedzą, jak ciężka i wymagająca poświęceń była to praca, zwłaszcza w tak chorych czasach. Głównie z tego powodu zachęcam do lektury, „Wniebowzięte” to bardzo dobry reportaż.
Marcin Grygier „Nie myśl, że znikną”, Prószyński i S-ka
2017, ISBN 978-83-8097-189-9, stron 448
Opis wydawcy:
Jest spokojny kwietniowy dzień, gdy grupa chłopców
znajduje w parkowym jarze ciało mężczyzny. Zwłoki są nagie od pasa w dół, twarz
zmasakrowana, a w pośladki wbite kawałki szkła. Ofiarą okazuje się śląski
biznesmen.
Kilka dni później zostają odkryte kolejne zmasakrowane zwłoki.
Czy te sprawy są ze sobą powiązane? Czy komisarz Walter, który został przeniesiony do Katowic z komendy stołecznej, ma do czynienia z ofiarami szaleńca? A może to tylko zbieg okoliczności. Czasami wszystko jest po coś…
Kilka dni później zostają odkryte kolejne zmasakrowane zwłoki.
Czy te sprawy są ze sobą powiązane? Czy komisarz Walter, który został przeniesiony do Katowic z komendy stołecznej, ma do czynienia z ofiarami szaleńca? A może to tylko zbieg okoliczności. Czasami wszystko jest po coś…
Całkiem niedawno debiutancka powieść Marcina Grygiera
wywarła na mnie solidne wrażenie. Podobało mi się brawurowe tempo akcji, a sam
główny bohater wydał mi się intrygującym człowiekiem. Nie mogłam więc sobie
odmówić drugiej książki z Romanem Walterem. „Nie myśl...” jest jednak czymś
zupełnie innym. Już pierwsze strony wywołały odczucie, jakby tę powieść napisał
ktoś inny. Rozwój akcji jest zdecydowanie wolniejszy, a narracja tym razem
zdecydowanie obszerniejsza – proporcje dialogów i opisów zostają odwrócone, i
dominują te drugie. Czy bardzo to przeszkadza? Na początku trochę, musiałam się
przestawić na to, co dostałam, a nie na to, czego oczekiwałam. Samo śledztwo,
jakie prowadzi Walter, też nie pochłonęło mnie tak, jak to pierwsze.
Ogólne odczucia mam takie, że drugą książką Marcin Grygier
trochę wyhamował, a poziomu debiutu jednak nie przeskoczył. Co nie zmienia
faktu, iż trzeci tom na pewno będę chciała poznać, gdyż zakończenie obecnego
zapowiada wielkie emocje i ujawnienie kolejnych tajemnic z przeszłości.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Prószyński i S-ka.
Obie książki chętnie przeczytam. Grygier przypadł mi do gustu już wcześniej, a wszystkie książki, reportaże z Czarnego są na najwyższym poziomie.
OdpowiedzUsuńPierwsza książka mnie zainteresowała, jak wszystkie zresztą wydawnictwa Czarne ;)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie druga powieść M. Grygiera.
OdpowiedzUsuń