sobota, 15 października 2016

Krystyna Janda w rozmowie z Katarzyną Montgomery „Pani zyskuje przy bliższym poznaniu”


Krystyna Janda w rozmowie z Katarzyną Montgomery „Pani zyskuje przy bliższym poznaniu”, Prószyński i S-ka 2016, ISBN 978-83-8069-352-4, stron 560

Moja miłość do Krystyny Jandy zaczęła się dość nietypowo, bo najpierw polubiłam ją jako AUTORKĘ, a nie aktorkę. Dziś już nie pamiętam, co lata temu mną kierowało, gdy kupowałam książkę „Moja droga B.”, ale byłam nią potem urzeczona. Później przyszły „Różowe tabletki na uspokojenie”, dwa tomy papierowej wersji internetowego dziennika „www.malpa.pl” i comiesięczne teksty w czasopiśmie „Pani”. Doskonale pamiętam też, jak podobała mi się w reklamie trasy teatralnej „Sto twarzy Krystyny Jandy” organizowanej przez Radio Zet. A może to właśnie od niej się zaczęło? W każdym razie teraz to już mniej istotne, grunt, że do tej pory uwielbiam Krystyną Jandę, lubię ją „podczytywać”, bo uważam, że ma wiele mądrego do powiedzenia. Wiedziałam więc, że niniejszą publikację muszę mieć, choćby nie wiem co, dlatego też z zakupem nie zwlekałam.

Ja nie czytałam tej książki, ja ją chłonęłam całą sobą. Zaczęłam wieczorem i wierzcie mi, żal było iść spać. Za to rano poświęciłam jej całą uwagę i nie oderwałam się już do końca. Janda z tych poprzednich tytułów kojarzyła mi się jako ta, która wywołuje kaca książkowego – po jej tekstach długo nie mogłam wrócić do rzeczywistości i do wszystkich innych książek byłam negatywnie nastawiona. Z „Pani zyskuje...” było identycznie, miałam duży problem, co przeczytać, żeby się pozbyć tego uczucia....   

Na książkę w zasadniczej części składa się rozmowa aktorki z dziennikarką, redaktor naczelną „Zwierciadła”, Katarzyną Montgomery. Uzupełniona jest fragmentami dziennika, felietonami, recenzjami, a całość okraszona jest licznymi zdjęciami. Jak we wstępie pisze Montgomery, w słowach skierowanych do swojej interlokutorki: „W tej opowieści o przenikaniu się Twoich ról z życiem nie sposób postawić kropki. Nie sposób napisać o wszystkim. Wciąż przychodzą mi do głowy kolejne rozdziały...” (str. 8). I dalej: „Zamknąć Krystynę Jandę w jednej książce to jak zamknąć pięknego ptaka w klatce, dobrego dżina w lampie...” (tamże). I chyba faktycznie coś w tym jest, bo ta książka ani nie kończy się w jakimś przełomowym momencie - raczej powiedziałabym, że w takim, od którego za jakiś czas można by znów kontynuować rozmowę – ani nie mówi o Jandzie wszystkiego, bo „gdyby opisać Jej życie z biograficzną dokładnością, nie starczyłoby miejsca na emocje i wspomnienia” (str. 9). A to właśnie z nich utkana jest ta opowieść.

Emocje to chyba słowo wytrych do oddania osobowości aktorki. Kolokwialnie mówiąc, Janda to jedna wielka chodząca emocja. Niektórzy właśnie dlatego jej nie lubią, bo jest szczera, impulsywna, może trochę absorbująca uwagę. A ja właśnie za to ją cenię: bo wiem, że taka jest prawdziwa, że zawsze jest sobą i nikogo nie udaje. Od tego ma swoje aktorskie wcielenia, w życiu jest bezkompromisowa i uczciwa do bólu, wobec siebie i świata. Taka też jest w „Pani zyskuje...”, choć, jak sama przyznaje, wyznaczyła sobie granice i już nie jest taka otwarta; zmieniło ją samo życie, a zwłaszcza choroba i śmierć ukochanego męża, ale przecież tak na zawołanie charakteru zmienić się nie da. Ekstrawertyzm i ekspresyjność to jej drugie, a może nawet pierwsze, ja. „Nie śpię, bo ciągle różne pomysły wpadają mi do głowy. Strasznie ich dużo. I łatwo się nimi zachwycam. Coś mnie zajmuje i nie mogę już przestać o tym myśleć. Męczące. Jak w tym dowcipie, kiedy pytają bacy: A dlaczego pan zabił żonę? A bo była ogólnie męcąca. Ale nie mówmy już o mnie, bo mnie to denerwuje. - Ale to jest książka o Tobie. – Niestety, zapomniałam. To też jest meczące. I po co? Myślisz, że ludziom to do czegoś potrzebne?” (str. 15). Katarzyna Montgomery upierała się, że tak, a ja jestem tego samego zdania. Myślę, że tak wielką aktorkę – raczej nie bez powodu została obwołana aktorką stulecia polskiego kina – oraz mądrą i doświadczoną życiowo kobietę – Człowieka Wolności w kategorii „Kultura” czy Kobietę XX-lecia, o innych tytułach nie wspominając – trzeba znać bliżej.

Ta książka jest taka, jak samo aktorstwo Jandy: wywołuje łzy wzruszenia, ale też powoduje wybuchy głośnego śmiechu. Przyznaję, że najbardziej przejmujące są te fragmenty, w których opisuje ona odchodzenie męża, operatora Edwarda Kłosińskiego. O mężu, swojej największej miłości, mówi zresztą pięknie, podobnie jak o swoich dzieciach i bliskich. Żona, matka, córka, to chyba jej największe, bo życiowe, role. 

Nie będę pisać wiele na podsumowanie, poza tym, że to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. A po cichu Wam powiem, jakie mam marzenie: zobaczyć Krystynę Jandę na żywo, w jednej z jej sztuk, np. w „Shirley Valentine” albo w „Danucie W.”   

10 komentarzy:

  1. Fajnie, że wywołuje aż tyle emocji. Narobiłaś mi ochoty na tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Jandę za wiele rewelacyjnych kreacji aktorskich i teatralnych, za poglądy czasem trochę mniej ;) Chętnie przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kojarzę Jandę, ale nie jestem jej jakąś wielką fanką.

    OdpowiedzUsuń
  4. Krystyna Janda jest dla mnie jedną z takich osobowości, które bardzo cenię.


    _____________________________
    http://bit.ly/2dI2EGb

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.