piątek, 1 kwietnia 2016

Lucyna Olejniczak "Hanka. Kobiety z ulicy Grodzkiej"



Lucyna Olejniczak „Hanka. Kobiety z ulicy Grodzkiej”, Prószyński i S-ka 2015, ISBN 978-83-7961-202-4, stron 344

Franciszek Bernat w swoim własnym mniemaniu jest szanowanym obywatelem Krakowa; prowadzi aptekę, a swoim klientom zawsze wie, co doradzić. Mężczyzna jest ogarnięty obsesją posiadania syna, dziedzica, któremu będzie mógł przekazać dorobek życia, ale jego żona, Klementyna, nie może donosić ciąży albo rodzi martwe dzieci. Dom Bernata nie jest także dobry dla służących; najgorzej mają te, które wpadną panu w oczy i zajdą w ciążę. Taki los spotyka młodą Hankę Szczygieł. Dziewczyna w piwnicy rodzi córkę, Wiktorię, w tym samym czasie gdy Klementyna wydaje na świat swoją. Ale prawowita córka Bernata umiera, a akuszerka podmienia noworodki, by dać córce służącej szansę na życie.  Osłabiona Hanka, nie wiedząc o tym, przeklina Franciszka i jego potomków, w tym również swoje dziecko.

Mała Wiktoria rośnie otoczona troską i miłością Klementyny, ale wszystko zmienia się, gdy ta umiera, rodząc Adama i Stefana. Ojciec koncentruje się na Adamie, w nim upatrując wszelkich nadziei. Relacje Wiktorii z ojcem będą coraz gorsze, aż wreszcie przyjdzie chwila, gdy okryje jego ponurą tajemnicę...

Lucyna Olejniczak, krakowianka, autorka znanych mi „Jestem blisko” oraz „Wypadku na ulicy Starowiślnej”, w pierwszym tomie sagi „Kobiety z ulicy Grodzkiej” przenosi nas do Krakowa przełomu wieków XIX i XX. I robi to w sposób fantastyczny. Miasto widziane oczami jej wyobraźni ma klimat, a w myśleniu jej bohaterów można łatwo odnaleźć ślady mentalności ówczesnego społeczeństwa składającego się z mieszczaństwa, ale też biedoty. Autorce znakomicie udało się odmalować różnice między klasami społecznymi, dysproporcje w problemach, jakie dotykały przedstawicieli poszczególnych warstw. Jednym słowem, tło wydarzeń zostało przedstawione i wiernie, i ciekawie, a jednocześnie tak, by nie zanudzić czytelnika niezbyt lubującego się w historii.

Choć niniejsza powieść nosi tytuł „Hanka”, to postać obdarzona tym imieniem nie „nabyła się” zbyt długo na jej kartach. Ale równocześnie ciągle jest ona obecna, poprzez klątwę, którą rzuciła w chwili śmierci. A rzeczywiście trzeba przyznać, że los – czy też owa klątwa – nie oszczędza Wiktorii. Po śmierci matki ciężar głównej opieki nad młodszymi braćmi spada na nią, choć sama jest jeszcze przecież dzieckiem. Początkowo dziewczynka się nie skarży, przyjmuje to, co jest, ale z czasem pojawia się wielkie marzenie – chciałaby studiować. To już te czasy, kiedy kobiety zaczęto przyjmować na Uniwersytet Jagielloński, ale – choć to, że Wiktoria ma talent, odkryty w czasie pomagania ojcu w aptece, nie ulega wątpliwości – musi przekonać do tego starego Bernata, więc nie może sobie pozwolić na jawny bunt. Ten zrodzi się dopiero z czasem, gdy zacznie docierać do niej koszmarna prawda, jakiego pokroju człowiekiem jest jej ojciec. Olejniczak intrygująco przedstawia proces dojrzewania Wiktorii, czas, gdy z kochanego dziecka przemienia się w odpowiedzialną, kochającą, ale i pełną lęków młodą kobietę. Bo Bernatówna nigdy nie jest do końca szczęśliwa; gdy jest dobrze, zaraz pojawia się niepokojąca myśl, że wszelka radość zostanie jej odebrana i będzie musiała cierpieć. Radzi sobie z przeciwnościami, jak może, ale czy wystarczy jej sił, by zawalczyć także o siebie, a nie tylko o bliskie sobie osoby?

Choć to Wiktoria jest wiodącą postacią, ogromną rolę odgrywa Franciszek Bernat. Muszę przyznać, że to, jak ewoluował ten bohater, kim ostatecznie się okazał, mocno mnie zszokowało, nawet jeśli sympatii nie wzbudzał od samego początku. Czułam wobec niego prawdziwe obrzydzenie i odrazę, a to przecież tylko postać fikcyjna. Niestety jednak można śmiało założyć, że podobnych mu typów było w dawnych polskich miastach wielu, co częściowo wynikało właśnie ze wspomnianych relacji społecznych. Ci uprzywilejowani, jeśli długi czas pozostawali bezkarni, bo mało kto podejrzewał ich o bezeceństwa, to pozwalali sobie na coraz więcej. Biedotę traktowali jak śmieci, bo kto wstawiałby się za śmieciami...

„Hanka” to lektura lekka i przyjemna w formie, choć jednocześnie z gatunku tych nie należących do tych łatwych i przyjemnych. Lucyna Olejniczak wykreowała rodzinę, w której więzi pomiędzy jej członkami dalekie były od wzorcowych. To opowieść o młodej dziewczynie, którą los ciężko doświadczał, ale mimo to nie zabił w niej marzeń i radości życia. Z radością przeczytam ciąg dalszy.  


8 komentarzy:

  1. Książkę mam, ale jeszcze jej nie czytałam i raczej nieprędko po nią sięgnę, gdyż na razie mam inne, bardziej pilniejsze lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zawsze jakaś perspektywa, że kiedyś to nastąpi, jest;)

      Usuń
    2. Też tak to sobie powtarzam :)

      Usuń
    3. :) Choć patrząc na to, że mam na półce książki nieprzeczytane od np. trzech lat, to cóż...

      Usuń
  2. Kupilam z ciekawości, jeszcze nie czytałam, czeka na półce, tymczasem okazało się, że mialam dobre przeczucie :)
    PS. Dostalam przesyłkę, dziękuję bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Ci się spodoba:)
      Cieszę się, że dotarła bez problemów;)

      Usuń
  3. Fabuła trafia w mój gust, a autorki nie znam, więc mogłabym zaryzykować.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.