sobota, 22 sierpnia 2015

Aleksandra Szarłat "Prezenterki"; Łukasz Maciejewski "Aktorki"



Łukasz Maciejewski „Aktorki. Spotkania”, Świat Książki 2015, ISBN 978-83-8031-253-1, stron 400

Opis wydawcy: 
Portrety jedenastu wybitnych aktorek to nie tylko wnikliwy opis ról i zawodowych osiągnięć bohaterek, ale również wspaniała kronika polskiej kultury z perspektywy jej najbardziej fotogenicznych symboli, w której znalazło się miejsce na wdzięk, ironię, uśmiech i suspens. Dzięki opowieściom bohaterek, poznajemy zapachy i klimat międzywojnia, smutek stalinizmu i komunizmu, a także kontrastujące ze sobą kolory transformacji. Wewnątrz spraw wielkiej wagi stale rozgrywają się prywatnie i sceniczne melodramaty, sensacje, a nawet kryminały, a nieuchwytne dotąd ikony polskiego kina i teatru podczas lektury stają się członkami naszych rodzin. „Aktorki” Łukasza Maciejewskiego to znakomicie napisana, nostalgiczna i dowcipna książka o czymś pozornie nieuchwytnym - fenomenie aktorstwa.


Patrzę na okładkowy zestaw nazwisk i zastanawiam się, które najmocniej zdecydowało, że zrodziła się we mnie chęć przeczytania książki Łukasza Maciejewskiego. Wychodzi na to, że Beaty Tyszkiewicz – uwielbiam jej niewymuszoną elegancję, poczucie humoru i podejście do życia, które można by sprowadzić do jej następujących słów: „Piorę, gotuję i stoję w kolejkach. Dama czasami pije, pali i przeklina” (str. 323). Ciekawiły mnie także pozostałe bohaterki, z których Martę Lipińską, najszerzej chyba znaną jako Michałowa z serialu „Ranczo”, i Barbarę Krafftównę, niezapomnianą Honoratę z „Czterech pancernych”, chciałam poznać bliżej.

Na każdy rozdział składają się fragmenty rozmów autora z wybranymi przez niego postaciami polskiej sceny filmowej i teatralnej, monologi kobiet, ale także urywki z recenzji. Tworzą one wielowymiarowy obraz każdej z pań, z których dwie już odeszły – Irena Kwiatkowska, kobieta pracująca z „Czterdziestolatka”, oraz Krystyna Feldman, aktorka kameleon, odtwórczyni roli Nikifora i babka Kiepska z sitcomu. Gdybym miała określić jednym słowem te rozmowy, użyłabym przymiotnika „mądre”. Tu nie ma miejsca na plotki, błahe rozważania o niczym. Tu dotyka się sedna życia, a zarazem geniuszu i absolutu sztuki. Zbyt patetyczne słowa? Może częściowo tak, ale ze wszystkich rozmów wyniosłam przeświadczenie, jak poważnie traktowały aktorki powierzane im zadania, jak oddawały się rolom, nierzadko docierając do granic swoich możliwości, a nawet je przekraczając. Wszystko z szacunku dla widza.

Patrzę jeszcze raz na zestawienie nazwisk i tak sobie rozmyślam nad słowami „aktorka” i „gwiazda”. Gdyby przyjąć, że gwiazdą jest ta, która zajaśniała na scenie i swoją wyjątkowością błyszczy po dziś dzień, to tak, wszystkie bohaterki zaprezentowane przez Maciejewskiego są gwiazdami. W dzisiejszych czasach jednak słowu „gwiazda” bliżej do pejoratywnego „gwiazdka”, „aktoreczka”, postaci pojawiających się znikąd, odtwarzających jedną rolę w serialu czy nawet reklamie i obwoływanych objawieniem. Pozwolę sobie pozostać przy zdaniu, że prawdziwymi aktorkami są te z dawnych lat, grające oczywiście także teraz, ale za którymi szło doświadczenie, wykształcenie, role teatralne, a nie tylko pozowanie na ściankach i bycie znaną z tego, że jest się znaną. „Aktorki. Spotkania” i ich lektura skłoniły mnie do takich właśnie refleksji.

Aleksandra Szarłat „Prezenterki. Tele PRL”, Świat Książki 2015, ISBN 978-83-8031-299-9, stron 400

Opis wydawcy:
Seria portretów i rozmów z legendarnymi spikerkami, układających się w opowieść o Telewizji Polskiej od roku 1957, telewizji jakiej już nie ma.
W ekskluzywnych wywiadach Edyta Wojtczak, Krystyna Loska, Bożena Walter, Bogumiła Wander i Katarzyna Dowbor opowiadają o swej pracy i życiu prywatnym. Skąd wzięły się w telewizji? Czy rzeczywiście zarabiały „kokosy” i czy polityka miała wpływ na ich pracę? Jak przygotowywały się do prowadzenia festiwali w Opolu i w Sopocie? Na czym polegały ich „wpadki”? Co obecnie robią i co myślą o dzisiejszej telewizji? Czy chciałyby do niej wrócić? Nieznane fakty, anegdoty, trochę nostalgii i celnych uwag o różnicach między dawną „harcerską” pracą a dzisiejszym, zimnym profesjonalizmem,
zdominowanym przez technikę i reklamy.

Telewizję oglądam bardzo rzadko. Czasem sama nad tym ubolewam, bo jest dużo programów historycznych, które chciałabym obejrzeć, ale ostatecznie zawsze kończy się to tak, że idę poczytać. Ale gdy już włączę telewizor, nigdy nie zatrzymuję się na stacjach TVP – uważam, że obecna telewizja publiczna nie ma do zaoferowania nic. Lektura „Prezenterek” Aleksandry Szarłat tylko mnie w tym utwierdziła. A o misji, która kiedyś była na pierwszym miejscu, nikt już dzisiaj nie myśli.

Co innego wcześniej. Siłą rzeczy nie mogłam oglądać ówczesnych programów, ale dużo o peerelowskiej telewizji czytałam i wszędzie wszyscy podkreślali, jak wielki poziom artystyczny reprezentowała – nawet przy brakach technicznych – tym bardziej że decydenci władzy stosunkowo późno dostrzegli, jakim narzędziem propagandowym dysponują (i można tu od razu dodać, że propaganda została - bo nie oszukujmy się, telewizja jest upolityczniona, świadczą o tym nazwiska kolejnych dyrektorów i prezesów zasiadających na stanowiskach z mianowania partii) – a poziom artystyczny jest już tylko wspomnieniem). Najdłużej władzę sprawowali Włodzimierz Sokorski i Maciej Szczepański, którym jeszcze zależało, którym jeszcze się chciało (mimo oczywiście tego, jak wiele można im było zarzucić). To właśnie o telewizji za tych dwóch prezesów opowiadają spikerki, ikony ekranu, Edyta Wojtczak, Krystyna Loska, Bożena Walter, Bogumiła Wander i Katarzyna Dowbor. Znamienne jest to, że większość z nich odżegnuje się dziś od swojego dawnego miejsca pracy, które przecież było czymś więcej, bo po trosze drugim domem. Nawet ta ostatnia dziennikarka, wtedy (pierwsze wydanie w 2012 r.) jeszcze pracująca w TVP, mówiła, że chyba czas odejść. Żadnej nie podobały się zmiany, które nastąpiły, a druga sprawa, że nie były już wtedy mile widziane - raz, że kojarzono je ze starym systemem, a dwa, zaczynał się wszechobecny kult młodości, więc „stare” musiały iść w odstawkę, nie słysząc nawet „dziękuję”. Smutne. O tym, co zrobiono z magazynem dekoracji, przez lata gromadzonych przez Xymenę Zaniewską, to już nawet nie wspomnę.   

Według mnie, książka Aleksandry Szarłat jest wyśmienita. Doskonale się ją czyta, wzbudza nie tylko sentyment, ale przede wszystkim ogromną ciekawość i pozwala zajrzeć za kulisy telewizji, pozwala zobaczyć zaplecze widziane oczami tych, które spędziły tam prawie całe zawodowe życie. W moim przypadku „Prezenterki” wpisują się w nurt ukochanych lektur dotyczących Polski Ludowej. Namawiam do lektury.

Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.

6 komentarzy:

  1. Chyba znalazłam idealny prezent dla mojej mamy na imieniny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obstawiam, że mogą jej się obydwie publikacje spodobać. Na prezent się nadają, bo twarde oprawy i ładnie się prezentują na półce. Tak więc wygląd idzie w parze z zawartością;)

      Usuń
    2. Tym bardziej się cieszę, będzie się pięknie prezentować.

      Usuń
  2. Moja Mama najpierw czytała i baaardzo jej się podobało, później ja przechwyciłam i również obiema książkami byłam bardzo zachwycona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, która podobała Wam się bardziej, bo mnie, mimo uroku "Aktorek", jednak "Prezenterki";)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.