piątek, 27 grudnia 2013

Cecilia Samartin "Mofongo"


Cecilia Samartin „Mofongo”, Bukowy Las 2013, ISBN 978-83-62478-87-3, stron 384

Wielki stadion, wypełniony po brzegi kibicami, entuzjastycznie wyrażającymi swój doping. Na płycie boiska on, zręcznie omijający przeciwników, pewnie prowadzący piłkę, celnym strzałem posyłający ją w światło bramki. Kibice szaleją, gdy odbiera puchar dla najlepszego strzelca wszech czasów. Taki obrazek to największe marzenie Sebastiana. Chłopiec ma dziesięć lat i niestety jest świadomy, że najprawdopodobniej nigdy się ono nie spełni. Ma chore serce i ta wada skutkuje fizycznymi ograniczeniami, nie pozwalając się forsować – biegi, gra w piłkę i nadmierny wysiłek są zakazane.

Choroba wpływa także na wygląd Sebastiana, który jest mniejszy od rówieśników. Większość kolegów już się do tego przyzwyczaiła, ale nowy w klasie Keith wyładowuje na nim swoją agresję. Upokarzanie Sebastiana sprawia mu dziką satysfakcję. Wcale nie wierzy, że może umrzeć i chciałby zobaczyć, jak jego serce eksploduje. Wytchnienie od szkolnych problemów daje chłopcu dom jego babci. Lola niedawno przeszła wylew i po takim przeżyciu postanawia radykalnie zmienić dotychczasowy tryb życia. Przede wszystkim ma dość słuchania swoich dzieci, które dziesięć lat temu, po pożarze jej domku, zakazały jej gotować i palić świec. Lola czuje jednak potrzebę powrotu do tradycyjnej kuchni portorykańskiej. Stamtąd pochodzi ona i jej przodkowie. Teraz jej dom wypełniają zapachy smażonej cebuli, czosnku, papryki, mięsa i ryżu. W gotowaniu towarzyszy jej Sebastian i oboje liczą, że wspólne posiłki zbliżą członków rodziny, pomiędzy którymi od dawna nie jest dobrze.

Lubię od czasu do czasu przeczytać powieść o kuchni. Fascynujące jest to, że coś, czego sama nie znoszę, może stanowić dla kogoś pasję. W „Mofongo” ta pasja jest widoczna w każdym przepisie, z którego korzystają Lola i jej wnuk. Przedstawione plastycznym językiem sprawiają, że aż czuje się ulatujący w powietrze aromat, a apetyt na coś pysznego rośnie z każdą stroną. Te cudowne wonie powodują, że do domu Loli zaczynają się schodzić goście, potrzebujący rodzinnego ciepła. Jak wspomniałam, najlepiej czuje się tam Sebastian, który znajduje u babci radość oraz chwilę zapomnienia i oderwania od przykrych emocji. A te go nie omijają – nie dość, że musi się borykać z prześladowaniami w szkole, to jeszcze jego rodzice wiecznie się kłócą i decydują zamieszkać osobno. To zbyt wiele, jak na małego chłopca, stojącego między młotem a kowadłem, chcącego zadowolić i mamę, i tatę.

Cecilia Samartin, amerykańska pisarka kubańskiego pochodzenia, splotła swą opowieść z kilku nitek, z których każda przejmuje emocjami, a z nich najsilniejsze jest wzruszenie. Sebastian i jego prześladowca, Keith, którego ciężko polubić, a jednak nasz bohater zdobywa się na to. Kolejna nitka to zaszłości rodzinne; matka Sebastiana, Gloria, lata temu popadła w konflikt ze swoją szwagierką i ani myśli ustąpić, nawet jeśli wie, że rani to matkę, brata, a przede wszystkim ją samą. Choroba chłopca, która nie pozwala mu spełniać się w tym, co chciałby robić. A wszystko to przyprawione szczyptą realizmu magicznego, który uświadamia, że często sami doskonale wiemy, co mamy zrobić w danej chwili, ale potrzeba nam małego impulsu, bodźca do działania.

Jak mocno kibicuje się Sebastianowi oraz wspiera przemianę Loli, tak zupełnie przeciwstawne uczucia wzbudza Gloria. Choć jej zachowanie wynika z troski i strachu, tak jest w tym okropna. Swoją matkę najchętniej by ubezwłasnowolniła, bo nagle zachowuje się nie tak, by spełniać oczekiwania dzieci; co by nie zrobiła, jest źle. Uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie Loli w jakimś domu opieki, nie bacząc na to, że przecież matka jest w pełni władz umysłowych i wcale tego nie chce. Można się przy okazji zastanawiać, od którego momentu my, dorosłe dzieci starszych rodziców, mamy prawo decydować o ich losie; gdzie kończy się troska, a zaczyna dominować wygoda i chęć pozbycia się „problemu”. Przynajmniej tak to wyglądało w przypadku Glorii, która lubiła i przyzwyczajona była stawiać na swoim za wszelką cenę. Nie inaczej zachowywała się, gdy chodziło o operację syna. Czasem miałam wrażenie, że chciała tylko zrobić na złość swojemu mężowi, ponieważ ośmielił się być odmiennego zdania. Wysoce irytująca postać.

Jeśli zastanawia Was tytuł, to mofongo jest potrawą złożoną m. in. z zielonych bananów i boczku. Przepis na ten smakołyk oraz pozostałe, o których mowa w książce, znajdują się w aneksie. Do wykonania niektórych pewnie nie udałoby nam się zdobyć składników, ale część z nich wydaje się przystępna i zachęca do spróbowania.

Klimatem „Mofongo” poczułam się urzeczona od samego początku. Oczywiście największa w tym zasługa Sebastiana, uroczego chłopca, który musiał dorosnąć szybciej, niżby chciał, oraz Loli, której pogodzenie z losem przyniosłaby tylko zgoda w rodzinie. Polecam „Mofongo”. To pięknie napisana historia o tym, że miłość i przebaczenie stanowią klucz do szczęścia. 

Książka bierze udział w wyzwaniu „Czytamy powieści obyczajowe”.

22 komentarze:

  1. Pierwszy raz widzę/słyszę o tej książce, ale muszę przyznać, że jej fabuła i klimatyczna okładka oraz twoja zachęcająca recenzja skutecznie mnie przekonują do sięgnięcia po ową pozycje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, bo to książka naprawdę godna zainteresowania:)

      Usuń
  2. w sumie nie wiem... Opis jakoś mnie nie pociągnął, chociaż recenzja zawsze jak na najwyższych obrotach napisana :) na razie nie będę jej planować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uznanie, ale jednak chyba nie na najwyższych, skoro Cię nie całkiem przekonałam;)

      Usuń
  3. Cudna książka, cieszę się że dane mi było ją przeczytać. Ciągle czuję uczucia jakie mną targały, zapachy karaibskiej kuchni, słony smak łez. Wystarczy, że rzucę okiem na okładkę i już widzę Plac Litewski w Lublinie, na którym zaczytywałam się tą książką ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczucia, zapachy i łzy, bardzo trafnie podsumowałaś:)

      Usuń
  4. No cóż, chyba muszę przeczytać. Czyli muszę znaleźć czas, gdy czasu absolutnie brak...

    OdpowiedzUsuń
  5. O książce dowiaduje się od Ciebie i muszę przyznać, że narobiłaś mi apetytu

    OdpowiedzUsuń
  6. Patrząc na okładkę, od razu zastanowiłam się co oznacza tytuł. Nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale widzę, że jest warta uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł naprawdę intryguje, bo też się nad nim zastanawiałam:)

      Usuń
  7. Nie słyszałam o Mofongo, ale wydaje się być faktycznie klimatyczna, ostatnio coś dużo książek z wątkiem kulinarnym pojawia się to tu to tam ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. I najciekawsze, że lubię takie czytać, a wiesz, jak ja uwielbiam gotować;)

      Usuń
  8. O tak, czuję że ta książka spodoba mi się, będę jej szukać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, ale wydaje się być bardzo zachęcająca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo taka jest, niepostrzeżenie wciąga, a potem nie można się oderwać:)

      Usuń
  10. Ciekawe, wcześniej nie słyszałam o tej książce...

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam tę powieść:) Cieszę się bardzo, że jest tak dobrą książką od której nie idzie się oderwać! Tylko kiedy ja ją przeczytam...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi się wydaje, Aguś, że zarwiesz kiedyś dla niej jakąś noc:)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.