niedziela, 10 marca 2013

Gaynor Arnold "Dziewczyna w błękitnej sukience"


Gaynor Arnold „Dziewczyna w błękitnej sukience”, Znak 2012, ISBN 978-83-240-2273-1, stron 512

Inspiracją do powieści „Dziewczyna w błękitnej sukience” było małżeństwo Catherine i Charlesa Dickensów. Choć autorka każe traktować książkę jako fikcję literacką, ponieważ opierała się na własnej wyobraźni, przedstawiając ich życie, to jednak twierdzi, że starała się wiernie przedstawić osobowości pisarza i jego żony, zwłaszcza jej punkt widzenia.

Poznajemy Dorotheę w dniu pogrzebu męża, człowieka, którego nie widziała od dziesięciu lat, od podpisania papierów poświadczających separację – została odprawiona z własnego domu i pozbawiona kontaktu z dziećmi. Brak możliwości wzięcia udziału w pożegnaniu najbliższego człowieka skłania ją do snucia wspomnień. Jej życie nie wyglądało tak, jak sobie wymarzyła. Wielka miłość do Alfreda Gibsona nie była wystarczająca, by sprostać codziennym obowiązkom tak, jak życzył sobie on, wielki pisarz i wręcz dobro narodowe. Jedno dziecko za drugim, a co za tym idzie złe samopoczucie oraz mała zaradność powodują oddalenie Dodo od rodziny. Do tego dochodzi obecność jej dwóch sióstr i niejasne uczucia Alfreda. 

Szczerze mówiąc, to już dawno tak się nie denerwowałam przy lekturze książki. Irytowali mnie główni bohaterowie. Ona, taka pokorna i uległa, wielbiąca go ponad miarę, usprawiedliwiająca każdą jego decyzję i zachowania potrafiące ranić. On, narzucający swoją wolę, wywyższający się, zawsze przekonany o swojej racji i wielkości, co objawiało się na każdym kroku, nie tylko w mówieniu o sobie „Jeden Jedyny” i „Wielce Poważany”. Czy naprawdę miłość do męża potrafi kobietę tak omotać, że zostawia swoje dzieci, a do tego pozwala na deptanie jej godności i honoru? Czy miłość do niego sprawia, że szacunek dla siebie samej staje się nieistotny? Czy miłość potrafi zmazać takie upokorzenia, jakich doświadczyła? Nie wiem. Rodzi się we mnie bunt, niezrozumienie, rozdrażnienie, że ona tak się z tym wszystkim pogodziła, że nie walczyła. A przecież Fred nie był ideałem. To podkopywanie poczucia wartości żony, ten jego niewytłumaczalny ból po stracie Alice, to oddanie dzieci i domu pod opiekę Sissy, a wreszcie próba zbudowania swojej biografii na nowo, wbrew faktom, odcięcie się od dwudziestu wspólnych lat. Wzbudza to mój sprzeciw, ale też antypatię do tego egoisty i w gruncie rzeczy słabeusza.

Historia Dodo i Freda, ale też ich dzieci, zwłaszcza Kitty i Augustusa (którzy w pewnym stopniu powielili wzorzec rodziców), wywołuje silne emocje i rodzi kontrowersje. Ale jednocześnie sposób, w jaki jest przedstawiona, zupełnie nie przypadł mi do gustu. Uważam, że książka jest rozwleczona, a przez to po prostu nudna. Autorka nie potrafiła udźwignąć potencjału tkwiącego w życiorysie Dickensa. Jej interpretacja związku pisarza, zarysowana na tle dziejów Wielkiej Brytanii XIX wieku, trafia do mojego przekonania, ale styl prezentacji już nie – a szkoda, bo naprawdę z wielkim entuzjazmem podeszłam to tej powieści. Niestety malał on z każdą stroną i miałam wątpliwości, czy dobrnę do końca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.