Remigiusz Piotrowski „Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala
Capone”, PWN 2014, ISBN 978-83-7705-617-2, stron 280
Co sprawia, że dana jednostka, w ten czy inny sposób, wybija
się ponad przeciętność? Pomijając dziedzinę, którą obiera na swoją specjalność,
skąd w jej postawie cechy, które wyróżniają ją z szarych mas? No właśnie, czy
to przymioty charakteru, osobowość, geny, sposób wychowywania? A może
odpowiedni czas i miejsce, czyli w gruncie rzeczy przypadek, ślepy traf, fatum
lub przeznaczenie? A może kompilacja wszystkich tych składowych? Los jest o
tyle przewrotny, że wybitne jednostki pojawiają się nie tylko w tej materii,
która przynosi chwałę i szacunek; również w ciemnym półświatku gangsterów raz
na jakiś czas objawia się ktoś, kto wyrasta i przerasta to szemrane
towarzystwo, stając się bohaterem mitów i legend. Mroczną dzielnicą Łodzi,
Bałutami, rządził w dwudziestoleciu międzywojennym Maks Bornsztejn, którego
życie po dziś dzień fascynuje, choć z upływem czasu coraz trudniej oddzielić
prawdę od anegdoty i szeptanych wiadomości podszytych strachem, które utrwaliły
się w powszechnej świadomości. Co spowodowało, że to akurat on był nazywany
łódzkim Alem Capone, żydowskim Janosikiem czy Robin Hoodem? Przyjrzyjmy mu się
bliżej.
Dzieciństwo i młodość Bornsztejna przedstawia głównie
biografia pióra Arnolda Mostowicza, a że innych źródeł brakuje, trudno dociec,
ile w niej literackiej fantazji, ale ile rzeczywistości. Według Mostowicza,
Menachem był świadkiem brutalnej śmierci swojego ojca. To wtedy przekonał się,
że biedni nie liczą się zupełnie dla tych, którzy mieli to szczęście urodzić
się w liczącej się dzielnicy i zamożniejszych rodzinach. To wtedy dotarło do
niego, że „rację ma silniejszy, bogatszy, sprytniejszy” (str. 21). Niedługo
później los zetknął go z kolejnym nauczycielem życia, dzięki któremu stał się
„jednym z najlepszych bałuckich doliniarzy, grasujących na targach i rynkach, w
piwnicach, kościołach i synagogach” (str. 22). Potem rozwinął swoją
działalność, rabując niemieckie transporty w czasie I wojny światowej. Na tym
także nie spoczął: stanął na czele dintojry, czyli sądu polubownego,
obejmującego swym zasięgiem łódzkie podziemie przestępcze. Oczywistym jest, że
z takiej funkcji postanowił wyciągać dla siebie, ile tylko się dało. Tak samo
działało jego Biuro Próśb i Podań: klienci zgłaszali się z jakimś problemem,
który on, za odpowiednim wynagrodzeniem, rozwiązywał. To ta działalność obrosła
w mity, kreując gangstera na „obrońcę uciśnionych. Człowieka, który pomagał
wyrzuconej na bruk wdowie i karał niecnego kamienicznika” (str. 47). Bornsztejn
postawił również na współpracę z policją, którą nie tylko odciążał w jej pracy
– sami funkcjonariusze ze specjalności Maksa czerpali profity dla siebie, a
„słowa „łapówka” oraz „korupcja” są tutaj jak najbardziej na miejscu” (str.
46).
Remigiusz Piotrowski pochodzi z Łodzi, tam ukończył
filologię polską, tym miastem jest zafascynowany. Ta fascynacja i pasja
przełożyła się na świetną książkę, w której chciał „odkurzyć tajemnicę Ślepego
Maksa, odcedzić prawdę od miejskiej legendy, nie zapominając przy tym, że i ta
legenda mówi o tej historii swoją własną prawdę” (str. 8). Opierał się na
„dokumentach, doniesieniach ówczesnej prasy, relacjach świadków oraz
ustaleniach badaczy” (tamże), które skomponował w barwną relację o mrocznej
Łodzi lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Trzeba Piotrowskiemu oddać, że
posiada talent do snucia opowieści: ciekawych, pełnych życia we wszystkich jego
aspektach. Historię Ślepego Maksa czyta się jak najlepszą powieść sensacyjną, a
niemałe znaczenie ma tutaj fakt, że sam bohater jawi się bardziej jak postać z
kart jakiejś książki, niż prawdziwa, kiedyś żyjąca osoba. Niewątpliwą zaletą
tej publikacji jest również jej klimat: dziennikarzowi udało się oddać koloryt
tamtych czasów oraz dzielnicy, w której działał Bornsztejn – na obraz ówczesnych realiów jestem
wyczulona, więc ogromnie się cieszę, że moje oczekiwania zostały w pełni
zaspokojone. Jest to też dla mnie cenne świadectwo cieni międzywojnia
uświadamiające, że moja ulubiona epoka nie była jednowymiarowa, ale składały
się nań różnego rodzaju niuanse, także te związane z ciemną stroną ludzkiej
natury.
Remigiusz Piotrowski starał się odpowiedzieć na pytanie, kim
był Maks Bornsztejn: „Romantycznym miejskim watażką? Blagierem i mitomanem?
Pospolitym opryszkiem? A może łódzkim Alem Capone?” (str. 8). Jeśli chcecie się
przekonać i go poznać, zapraszam do lektury.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Pani Marcie z Domu
Wydawniczego PWN.
Wyzwania: „Czytamy książki historyczne”, „Lata dwudzieste,
lata trzydzieste...”, „Nie tylko literatura piękna...”, „Polacy nie gęsi”.
hmm, jeszcze się zastanowię nad tą lekturą ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, może rzeczywiście jest dość specyficzna i musi się wpisać w upodobania, żeby chcieć ją przeczytać;)
UsuńMnie niestety nie zainteresowała... :) Obecnie na pewno nie wpisuje się w to, co lubię czytać, ale może kiedyś zainteresuje mnie biografia tego pana to wtedy będę wiedzieć, gdzie jej szukać ;)
UsuńMoże kiedyś Cię zafascynuje dwudziestolecie, to wtedy będzie jak znalazł;)
UsuńHmm..Zastanowie się i ja :)
OdpowiedzUsuńJa w każdym razie zachęcam:)
UsuńCiekawa historia..
OdpowiedzUsuńZgadza się:)
UsuńKolejna ciekawa historia w dobrej otoczce... Ostatnio trafiam na wiele interesujących biografii. Tę dopisuję na listę "do przeczytania". :)
OdpowiedzUsuńBo nie ma to jak dobra biografia:)
UsuńPiszesz, że książkę czyta się jak najlepszą powieść sensacyjną. Osoba pana Bornsztejna jest niezwykle ciekawa i intrygująca, więc myślę, że naprawdę warto przeczytać ten tytuł, choćby właśnie dlatego, żeby szerzej spojrzeć na okres międzywojnia.
OdpowiedzUsuńA ja sądzę, że swoim komentarzem podkreśliłaś sedno tej książki:)
UsuńNiezwykła publikacja. Już wiem komu ją sprezentuje. Myślę, że to będzie udany prezent ;)
OdpowiedzUsuńPod względem wydania na pewno, mnie się ono bardzo podoba;)
UsuńUwielbiam takie historie! W dodatku 20-lecie międzywojenne jest jednym z moich ulubionych okresów :) Muszę sobie zapisać tytuł :)
OdpowiedzUsuńTo muszę do Ciebie zajrzeć, może się czymś zainspiruję;)
UsuńOj, cudnie się zapowiada ;) Ale sama nie wiem... Dla mnie na pewno sprawdzi się pod kątem obiektywizmu - dziennikarstwo. Zobaczymy!
OdpowiedzUsuńTrzymam więc kciuki, żeby spełniła Twoje oczekiwania;)
UsuńZ jednej strony coś mnie ciągnie do tej książki, a z drugiej odpycha. I sama nie wiem.
OdpowiedzUsuńJak nie zaiskrzyło za pierwszym razem, to może na razie lepiej o niej nie myśleć, może kiedyś Cię "najdzie";)
Usuń