Danuta Awolusi „Na wysokim niebie”, SOL 2013, ISBN
978-83-62405-30-5, stron 272
Gdzie w wychowywaniu dziecka przebiega granica między
normalnością a patologią? Jak wiele pustej przestrzeni może się znajdować
między opiekuńczością a obojętnością? Ania, dziewczynka z, wydawać by się
mogło, zwyczajnego domu, doświadczyła tej drugiej, obojętności przez duże O.
Cóż z tego, że nie było alkoholu, że nie doświadczali systematycznego bicia, bo
tak ogólnie, to czasem baty się zdarzały, kiedy miłości czy choćby drobnych
przejawów zainteresowania ze strony rodziców także nie było. Matka tkwiła w
świecie oferowanym przez telewizję, ojciec zmuszony do prac dorywczych swoje
frustracje rozładowywał biernością lub właśnie agresją.
Zdarzają Wam się takie sytuacje, że widzicie jakąś książkę i
wiecie, że koniecznie musicie ją przeczytać? Nie zwracacie uwagi na opis, nie
analizujecie okładki, która przecież wiele może zapowiedzieć, nie zważacie na
nazwisko autora, tym bardziej w przypadku debiutanta, bo tak ono i tak Wam nic
nie powie, a jednocześnie wiecie, że to jest to? Mnie takie przypadki trafiają się
raz na jakiś czas i tak właśnie było z debiutem Danuty Awolusi. Nie wiem, co
mnie tak pociągało, jaki czynnik zadziałał w pierwszej kolejności, ale byłam w
stu procentach pewna, że „Na wysokim niebie” to lektura dla mnie idealna. I
cóż, dobrze wiedzieć, że można polegać na własnej intuicji, która jest czujna i
wyłapuje świetne książki. Bo ta książka jest świetna. Choć trudna, i więcej
wylewa się nad nią łez, niż wywołuje uśmiechu.
Nikt nie żyje w próżni. Każdy ma jakąś bliską osobę, którą
może traktować jak tarczę zasłaniającą przed bólem, lękiem, złem. Czy na pewno
każdy? Co z tymi, którzy naprawdę są sami, jak palec? Awolusi brutalnie
sprowadza nas na ziemię – a przynajmniej ze mną to zrobiła – i wyrywa ze świata
ułudy, pobożnych życzeń i życzeniowego myślenia, które pozwala nam sądzić, że
wszystkie dzieci powinny być kochane i otaczane troską. A rzeczywistość okazuje
się być okrutna; są takie dzieci, jak Ania, które nie wiedzą, co to znaczy być
kochane, czym jest miłość. Ta wiedza nie została jej przekazana ani pokazana,
emocji, które dawałyby radość i spełnienie, Ania będzie musiała się dopiero
nauczyć. Dziewczynka miała to nieszczęście, że doświadczyła każdego rodzaju
ubóstwa: nie tylko materialnego, ale tego po stokroć gorszego – uczuciowego.
Każda płaszczyzna jej życia była jednym wielkim deficytem, który rekompensowała
sobie fikcją literacką – tylko dzięki niej miała siłę, by codziennie wstawać z
łóżka i mierzyć się z podłością jej małego świata. Na szczęście i dla niej los
miał w zanadrzu niespodziankę.
Awolusi dotknęła wielu trudnych tematów. Oprócz przemocy
szkolnej, wśród rówieśników, tej najgorszego rodzaju, bo takiej, której nie
chcą dostrzec dorośli, zwłaszcza ci, którzy jak nikt inny powinni być wyczuleni
na krzywdę; dla kontrastu z warunkami, w jakich wzrastała Ania, pokazała inny
typ postawy rodzicielskiej. Jeśli chodzi o Tobiasza, to można by ją jeszcze
zrozumieć, ale już epizod dotyczący Filipa uświadamia, że można czasem
przedobrzyć w drugą stronę i zagłaskać kota na śmierć. Na takim tle jeszcze
wyraźniej widać pustkę, jaką musiała pokonywać główna bohaterka.
Danuta Awolusi pisze z lekkością, ale niech nikogo to nie
zmyli, bo pod tym stwierdzeniem kryje się też umiejętność stopniowania
napięcia. W pewnym momencie po prostu bałam się przewracać dalej strony, bo tak
bardzo się obawiałam tego, co nastąpi, i choć wydawało się to nieuniknione,
zaklinałam słowa, żeby ułożyły się jednak inaczej – nie chciały... Bolesne
dojrzewanie zafundowała Ani autorka, a czytelnikowi takież wrażenia. Niby taka
zwyczajna historia, a jednak wbija się w myśli jak drzazga. I uwiera, mocno
uwiera...
Wyzwania: „Czytamy powieści obyczajowe”, „Polacy nie gęsi”.
Nie jest to pozycja, która by mnie zainteresowała, ale widzę, że porusza trudne tematy i na pewno porusza czytelnika.
OdpowiedzUsuńTo prawda, nie da się chyba podejść do niej obojętnie;)
UsuńPo tym co przeczytałam w recenzji bardzo chcę przeczytać książkę:)
OdpowiedzUsuńCieszę się wielce:)
UsuńBardzo zachęcająca recenzja, więc książkę chciałabym przeczytać...
OdpowiedzUsuńDzięki za uznanie;)
UsuńCzęsto mi się zdarzają takie sytuacje dotyczące książek. Ile bym negatywnych recenzji nie przeczytała, to ja muszę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńMnie czasem potrafią negatywne zniechęcić, ale to raczej w przypadku autora, którego nie znam; ulubionych i tak przeczytam, co by kto nie mówił;)
UsuńTo byłą dobra i mocna książka. Lubię takie :)
OdpowiedzUsuńTakim debiutom mówimy tak:)
UsuńJakiś czas temu miałam okazję czytać tę książkę i wspominam ją nadzwyczaj dobrze. To naprawdę znakomity debiut.
OdpowiedzUsuńWidziałam fragment Twojej recenzji na blogu autorki:)
UsuńPiękna recenzja. Książka porusza trudne tematy, ale warto do niej zajrzeć.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że tak uważasz, bo jak zwykle przy podobnych książkach, miałam problem z ogarnięciem myśli i przelaniem ich na papier.
UsuńNie wiem, bo z jednej strony jak polecasz to wiem,że książka jest na pewno świetna, ale jakoś teraz nie jestem na etapie rodzinnych tragedii.
OdpowiedzUsuńTo poczekaj, Aguś, na lepszy moment, ale postaraj się o niej nie zapominać, naprawdę jest warta przeczytania:)
UsuńZ pewnością przeczytam, lubię takie poruszające historie.
OdpowiedzUsuńKoniecznie, wydaje mi się, że powinna wpasować się w Twój gust:)
UsuńŚwietna recenzja, a najbardziej urzekły mnie trzy ostatnie zdania. Bardzo się cieszę, że podarowałam sobie kiedyś sama tę książkę, chyba mam tak samo dobrą intuicję, jak Ty ;P (ach, ta skromność:))
OdpowiedzUsuńDziękuję, te ostatnie zdania chyba najbardziej oddają to, co przeżywałam w czasie lektury.
UsuńSkromność skromnością, ale skoro intuicja nie zawodzi, to co się będziemy krygować;)
Faktycznie - trudne tematy i dlatego powinno się taką książkę przeczytać. Bo to nie są tematy, o których powinno się milczeć.
OdpowiedzUsuńMam dokładnie takie samo zdanie;)
Usuń