Manel Loureiro „Ostatni pasażer”, Muza 2014, ISBN
978-83-7758-719-5, stron 480
Pod koniec sierpnia 1939 r. angielski węglowiec „Pass od
Ballander” odbywa swój zwyczajowy rejs między Bostonem a Bristolem. Wszystko
przebiega tak jak zwykle, ale w pewnym momencie pojawia się dziwna cisza i
mgła, jakiej nigdy wcześniej załoga nie widziała, gęsta, oblepiająca.
Widzialność jest ograniczona prawie do zera i omal nie dochodzi do tragedii,
kiedy napotykają na swojej drodze przeszkodę. Początkowo wydaje im się, że to
góra lodowa, ale okazuje się, że jest to statek. Ogromny transatlantyk dryfuje
nieoświetlony i cichy. Trzej marynarze decydują się wejść na pokład „Valkirie”.
Ku ich zdziwieniu na statku, który należy do nazistowskiej organizacji,
wszystko wygląda tak, jakby przed chwilą trwało tam w najlepsze przyjęcie dla
znamienitych gości. Tyle że ani załogi, ani pasażerów nie ma, a na podłodze
leży tylko małe zawiniątko, a w nim niemowlę owinięte w tałes, z łańcuszkiem z
gwiazdą Dawida. Żydowskie dziecko na niemieckim statku jako jedyny pasażer?
Ciemno za oknem, cisza w domu, bo jestem sama, w ręku
„Ostatni pasażer” i jego prolog. Powiem Wam jedno: już dawno się tak nie bałam
podczas czytania, o ile w ogóle, jako że powieść Manela Loureiro nie należy do
gatunków, które mogłabym nazwać ulubionymi, czyli takimi, bo jakie zazwyczaj
sięgam. Raczej gustuję w historii i opowieściach obyczajowych, a tu proszę,
horror. A jednak coś mnie do tej historii ciągnęło; możliwe, że czytając opis,
poczułam, że taka fabuła zapewni mi moc wrażeń. I zapewniła, oj, zapewniła...
Od razu przyznam, że dla mnie najsilniejszym punktem książki
jest wspomniany początek. Naprawdę włos mi się jeżył na głowie i dreszcze
przechodziły po plecach. Loureiro stworzył tak plastyczny i ekscytujący opis,
że moja wyobraźnia nawet nie musiała się za bardzo wysilać, żeby obrazy
opuszczonego, dryfującego statku, na którym coś jest bardzo nie w porządku,
pojawiały się jak żywe. I mówię to ja, która mam się realistkę twardo stąpającą
po ziemi i uważającą, że potrafi sobie zawsze przetłumaczyć, że to przecież
fikcja, wytwór czyjejś wyobraźni. A jednak hiszpański pisarz okazał się być
lepszy od moich przekonań, które odesłał gdzieś w niebyt. Z mojej strony
zasłużył na naprawdę wielki szacunek i uznanie za to, że doprowadził mnie do
stanu takiego lęku i obawy, że do marynarzy, którzy zapuścili się na pokład
transatlantyku, chciałam krzyczeć, żeby uciekali stamtąd czym prędzej. Ta
przedziwna atmosfera „Valkirie” była wręcz namacalna...
Potem poziom napięcia odrobinę zmalał, a może tylko ja
przestałam się AŻ TAK bać. Najpierw przejęłam się żałobą Kate, a potem do głosu
doszedł jednak mój sceptycyzm. Wydarzenia rozgrywające się już podczas rejsu,
śledziłam z większym dystansem, co nie znaczy jednak, że przyjmowałam je
całkiem na chłodno. Loureiro po raz drugi udowodnił, że naprawdę wie, jak
pisać. Akcję poprowadził tak, że naprawdę trudno było mi oderwać się od
„Ostatniego pasażera”, bo chciałam wreszcie wiedzieć, co skrywała tajemnicza
„Valkirie”. Brawa biję także za realia historyczne związane z III Rzeszą – te
elementy fabuły są naprawdę bez najmniejszego zarzutu.
Podsumowując, jestem zadowolona, że przeczytałam tę książkę.
Choć w gruncie rzeczy okazała się nie do końca w moim guście, to jednak zrobiła
na mnie ogromne wrażenie, co tym lepiej o niej świadczy – bo potrafi do siebie
przekonać nawet tych lubiących inny rodzaj literatury. Zasługa w tym
interesująco prowadzonej intrygi oraz tego, jak Manel Loureiro pisze: obrazowo,
plastycznie, z polotem, wdziękiem i poczuciem humoru. Mogę z całą
odpowiedzialnością polecić i zaprosić Was na rejs „Valkirie” z ostatnim
pasażerem na pokładzie.
Za egzemplarz recenzencki, przekazany przez Wydawnictwo
Muza, bardzo dziękuję Pani Annie Małysiak z Business & Culture.
Lubię się trochę bać podczas czytania ;) Chętnie przeczytam tę książkę)
OdpowiedzUsuńJa zazwyczaj nie mam okazji, bo wybieram inne gatunki, więc może też dlatego takie silne wrażenie mnie teraz spotkały;)
UsuńA ja jestem ogromnie zainteresowana tą książką i mam nadzieję, że uda mi się w najbliższym czasie ją poznać.
OdpowiedzUsuńA tak myślałam, że Ciebie na pewno uda mi się zainteresować:)
UsuńHihi miałam podobne odczucia:) też akurat byłam sama w domu kilka wieczorów, mąż pracował na noce, a ja zostawałam sam na sam z Valkirie:D
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że nie tylko ja się tak czułam;)
UsuńO mamumuniuuu boję się takich książek ale tak bym ją przeczytała!! :)) Zżera mnie ciekawość o co chodziło z tym samotnym statkiem i dzieckiem! muszę koniecznie przeczytać.
OdpowiedzUsuńJa się nie spodziewałam, że się będę tak bała, a skoro Ty już wiesz, czego się spodziewać, to może Cię nie ruszy;)
UsuńHmmm, brzmi niezwykle ciekawie, chyba się skuszę:)
OdpowiedzUsuńZachęcam, trochę adrenaliny nie zaszkodzi;)
UsuńKoniecznie muszę się za nią rozglądnąć, lubię takie książki.
OdpowiedzUsuńPowinna więc przypaść Ci do gustu:)
UsuńMam u siebie, czeka w kolejce :D Jestem ciekawa co to autor
OdpowiedzUsuńApokalipsy Z teraz przygotował. Czytając trylogię widziałam jego rozwój i to jak idzie ciągle naprzód, co mnie bardzo cieszyło! Mam nadzieję, że ta książka mi się spodoba.
Tej trylogii czytałam tylko opis i to już na pewno nie moje klimaty, więc wierzę Ci na słowo, że autor się rozwija:)
UsuńJestem bardzo ciekawa tej książki i mam nadzieję, że gdy ją będę czytać, to jej akcja także pochłonie mnie bez reszty :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że innej opcji nie ma;)
Usuń