Jerzy Andrzejczak „96 końców świata. Gdy runął ich świat pod
Smoleńskiem 10 kwietnia 2010”, Skrzat 2011, ISBN 978-83-7437-657-0, stron 304
Są takie momenty w historii, kiedy dzieje się ona dosłownie
na naszych oczach. Są takie chwile, które w najdrobniejszych szczegółach będzie
się pamiętało do końca życia: gdzie się wtedy było, co robiło, z kim, jakie się
miało plany na najbliższych parę godzin. Jednym z takich momentów jest na pewno
śmierć papieża Jana Pawła II; drugim – 10 kwietnia 2010 r. Dla mnie miał to być
kolejny dzień wypełniony odwiedzinami u rodziny i zapraszaniem na ślub.
Szczerze mówiąc, w tamtym czasie niezbyt interesowałam się tym, co się dzieje w
kraju, o świecie nie wspominając. Dlatego gdy kończyliśmy w domu rodzinne
śniadanie, a w telewizji pojawiły się pierwsze informacje o problemach
prezydenckiego samolotu, nie miałam pojęcia, co właściwie się dzieje: jaki
samolot? Kto gdzie leciał? Ogrom tragedii zaczął porażać wraz z kolejnymi
podawanymi nazwiskami osób, które były na pokładzie, na początku w formie
przypuszczeń, z czasem już z przykrą pewnością. Nie było wtedy chyba osoby,
która nie zadawałaby sobie pytania: dlaczego? Jak to się mogło stać?
Pytanie „dlaczego” przewija się w trakcie tych rozmów
często. I to zaklinanie rzeczywistości: przecież nie mogło im się nic stać,
przecież lecieli z samym prezydentem! I tylko ci, którzy byli bliżej jego
otoczenia, wiedzieli, w jakim stanie są te samoloty i żartowali – co teraz
brzmi makabrycznie – że on kiedyś musi spaść. Bliscy ofiar opisują, jak
wyglądał poranek, który nie miał prawa się zdarzyć, w ich domach. Część nie
może sobie wydarować, że czegoś nie zrobiła inaczej, nie pożegnała się. Ale
przecież mieli wrócić po osiemnastej. To miało być tylko kilka godzin
nieobecności, mieli jeszcze plany na wieczór, na niedzielę, na resztę życia,
które zostało tak brutalnie przerwane. Rodziny mówią też o wyjeździe do Moskwy
w celu identyfikacji ciał. Część decydowała się dokonać tego osobiście, część
delegowała kogoś innego, wiedząc, że nie poradzą sobie z tym psychicznie. I jak
bardzo tragicznie brzmi to, że ci, którym udało się odnaleźć ciało bez
większych problemów, traktowali to jak promyk radości w tym koszmarze. Ta część
książki wywiera chyba najbardziej przejmujące wrażenie – wierzyli, że w
trumnach znajdują się ich ukochani, a tymczasem już po pogrzebach odnajdowano
jeszcze w smoleńskiej ziemi szczątki. I wiemy przecież, że później dokonywano
ekshumacji, które pokazały, iż doszło do okrutnej pomyłki i w grobach leżały
nie te osoby, które miano tam pochować.
Do czasu publikacji część z rodzin nie zdobyła się na zmianę
w swoich domach. Wszystko zostało tak, jakby 10 kwietnia o 8.41 czas stanął w
miejscu. Gazety, książka przy łóżku, dokumenty, nad którymi pracowano. Wielu z
nich łapie się na myśli, że może jeszcze kiedyś wrócą; niektórym nadal mocniej
bije serce na dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Jednego sposobu na
przeżycie żałoby nie ma, tych sposobów było 96...
Czas, jaki upłynął od katastrofy do wydania książki,
podzielił społeczeństwo, ale jeszcze nie w tak głęboki sposób, jak to się
dzieje obecnie. Choć już wtedy rodziny apelowały o ciszę nad tymi trumnami i
już wówczas zarysowały się podziały na rodziny polityków, duchownych, załogi.
Nie wiem, jak jest teraz, ale przypuszczalnie górę biorą uwarunkowania
polityczne. W tamtym czasie bliscy zmarłych trwali razem, bo wiedzieli, co
przeżywają, ich ból był tak znajomy, poczucie straty tak samo okropnie
dokuczliwe. Wtedy o udziale w pielgrzymce do Smoleńska w pół roku po wypadku
decydowały siły psychiczne; to, czy ktoś był gotów znaleźć się tam, gdzie ich
najbliżsi zakończyli swoją ziemską podróż. Niewielu, którzy dokończyli tamtą
wyprawę za tych, co nie dotarli do celu, decydowało się opowiedzieć, czym było
ujrzenie wraku samolotu. Nie wyobrażam sobie takiej traumy. I choć nie wierzę w
takie rzeczy, trudno się nie zastanawiać nad istnieniem jakiejś klątwy, o
której wspominają uczestnicy pielgrzymki, gdy mieli problemy z powrotem do
domów, bo samoloty wykazywały usterki techniczne...
Z rodzinami bliskich ofiar rozmawiała też Joanna Racewicz,
która sama w katastrofie straciła męża. Jej dwie książki, wydane przez
Zwierciadło, to zapis 24 rozmów z wybranymi osobami. Jerzy Andrzejczak wybrał
inną formę; tutaj mamy fragmenty, urywki wspomnień, tych z życia „przed” i
„po”. Nie chcę porównywać tych lektur; chcę powiedzieć tyle, że wszystkie czyta
się trudno, ze łzami płynącymi po policzkach. I nie jest istotne, czy ktoś, kto
zginął, miał lat dziewięćdziesiąt i spełnione życie za sobą, czy też
dwadzieścia parę i świat stojący otworem przed sobą – każdego z nich szkoda tak
samo i każdego z nich jego bliskim brakuje. Nieprawdą jest, że nie ma ludzi nie
do zastąpienia; w życiu rodzin, których świat runął razem z samolotem na
skąpaną krwią rosyjską ziemię, już zawsze będzie bolesna pustka...
Książka bierze udział w wyzwaniach: „Nie tylko literatura piękna...” oraz „Polacy nie gęsi”.
Niestety media w naszym kraju mają tendencję do rozdrapywania ciągle tych samych ran. Czyiś ran, a tym bardziej ran znanych osób. Rodzinom współczułam, współczuję i współczuć będę, ale książkę ominę szerokim łukiem. Nie chciałabym żeby moja żałoba omawiana była na forum całego kraju.
OdpowiedzUsuńMasz rację, Natalko. To, co wyprawiają w tej chwili media, na pewno nie ma nic wspólnego z poszanowaniem żałoby tych, którzy stracili w katastrofie kogoś bliskiego.
UsuńA co do samej książki, to jednak rodziny zdecydowały się na rozmowy z autorem, może to była jakaś forma terapii.
Być może tak. Mam nadzieję, że im taka forma terapii pomogła.
UsuńMiejmy nadzieję, że tak się właśnie stało, bo chyba nikt z nich nie przypuszczał, co teraz się będzie działo wokół tematu katastrofy.
UsuńHistoria wstrząsnęła mną bardzo i również bardzo dokładnie pamiętam ten dzień. Początkowo byłam zainteresowana tym tytułem, jednak czekałam na jakąś konstruktywną opinię. I taką właśnie znalazłam u Ciebie. Dało mi to do myślenia, że jednak nie chcę już czytać tej książki, wracać do tej historii, po co to rozdrapywać, po co się denerwować....
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, Kasiu, tak: ta książka uświadamia jedno, wtedy liczyły się przede wszystkim uczucia tych, co zostali osieroceni przez ofiary. Obecnie mam wrażenie, że każda partia czy jakaś grupa chce zawłaszczyć katastrofę do własnych celów politycznych, a dążenie do wyjaśnienia jej przyczyn nie ma nic wspólnego z chęcią dojścia do prawdy, tylko właśnie do pognębienia przeciwnika politycznego. Dlatego też staram się już nawet nie słuchać żadnych informacji na ten temat, bo teraz mamy wokół Smoleńska szopkę, a nie rzetelne śledztwo prowadzone dla wspólnego celu. To chyba jest kolejny temat rzeka, ale to może nie miejsce na takie wywody.
UsuńKsiążkę mam, lecz na razie nie potrafię się przemóc, aby ją przeczytać. Na razie nie czuje się na siłach, aby czytać relacje z tak okropnej katastrofy.
OdpowiedzUsuńZ pewnymi informacjami, które są zawarte w tej książce, nie spotkałam się nigdzie indziej i na pewno wywierają one straszne wrażenie. Dlatego też wcale nie dziwię się, że nie chcesz jej jeszcze czytać.
UsuńWzruszyłam się Twoją recenzją! Pięknie to opisałaś! Też pamiętam ten dzień i sądzę, że jeszcze długo zostanie w mojej świadomości. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aniu, za uznanie:) Same mi słowa płynęły...
UsuńPrzyszłośc pokaże jak to naprawdę było. Pozostaje współczuć rodzinom ofiar.
OdpowiedzUsuńMiejmy taką nadzieję, bo mam wrażenie, że to będzie kolejna niewyjaśniona tragedia.
UsuńPamiętam tamten dzień i jaki był to dla mnie szok, według mnie nie był to zwykły wypadek ale z pewnością przyjdzie długo poczekać na rozwiązanie "zagadki" Książka na pewno jest poruszająca w końcu to tragedia wielu rodzin..
OdpowiedzUsuńW sumie to ja już sama nie wiem, co o tym myślę, ale wcale się nie zdziwię, jak tego się nie uda wyjaśnić.
UsuńSmoleńska jako tako mam już dosyć, ale z książką chętnie bym się zapoznała ;)
OdpowiedzUsuńTo jest nas na pewno więcej, ja już też nie mogę o tym słuchać. Ale w książce liczyłam na takie emocje, jakie dostałam. Zakładam, że gdyby teraz ukazała się jakaś książka na ten temat, to już by nie wzbudziła mojego zainteresowania, za dużo teraz polityki wokół tego.
UsuńSama nie wiem, tylu ludzi zginęło, a na arenie politycznej ciągle tym faktem się posługują i przeciagają linkę raz w jedną, raz drugę stronę, chyba to dla mnie temat zbyt drażliwy, abym mogła czytać, po prostu uszanuję tych ludzi co zginęli, oni może chcą spokoju....
OdpowiedzUsuńWiesz, książka jest z 2011, wtedy jeszcze nie było takiego czegoś jak teraz, i w książce nie ma polityki, więc da się ją przeczytać. Ale ona z tych, co to trzeba mieć i nastrój, i siły psychiczne, więc każdy musi zdecydować sam.
UsuńPamiętam ten dzień, ale jeszcze nie jestem gotowa na tę książkę.. Mam w rodzinie pewnych hmm. oszołomów? rozgrzebujących tragedię, ataki, zamach... i to przy każdej okazji :/ może za jakiś czas...
OdpowiedzUsuńZ teorii spiskowych i polityki w tej książce nie ma nic. Ale oczywiście rozumiem, że możesz się nie czuć na siłach.
Usuń