Jo Ann Bender
„Lebensborn. Życie i miłość w III Rzeszy“, Bellona 2013, ISBN
978-83-11-12896-5, stron 384
Lebensborn to jednostka wchodząca w skład struktury
organizacyjnej SS. Powstała z inicjatywy Heinricha Himmlera w 1935 r. i
oznaczała „Źródło Życia”. Głównym zadaniem, dla realizacji którego powstawały
ośrodki, było stworzenie odpowiednich warunków do hodowli „nordyckiej nadrasy”.
Prowadzono selekcję kobiet i mężczyzn, wybierając tych, których wygląd i
zdrowie ewidentnie świadczyły o pożądanym zestawie genów. Oprócz tego, że
zapłodnień dokonywali sami esesmani, pozyskiwano też „rasowo wartościową krew”,
porywając dzieci o odpowiedniej fizjonomii z innych krajów bądź odbierając je
robotnicom przymusowym kierowanym do Rzeszy. Dzieci takie miały być później
adoptowane i wychowywane przez porządne rodziny niemieckie.
Mężczyzna, jak na dowódcę SS przystało, uważa się za
biegłego w sztuce miłosnej. Antoinette pławi się w rozkoszy do czasu, aż okaże
się, że jest w ciąży. Hurst się od niej odwraca i wysyła ją do Niemiec, do
placówki Lebensbornu. Gdy dziecko się urodzi, ma trafić do jego rodziny, którą
niedługo założy z narzeczoną Ellen.
Dziewczyna nie czuje się dobrze. Nie radzi sobie z tym, co
zrobiła. Pobyt w ośrodku chce jednak wykorzystać do zdobycia informacji, które
mogłyby się przydać w walce przeciw okupantowi. Upokarzające badanie na dzień
dobry przejmuje ją strachem, a doktor i dyrektora napawają przerażeniem. Boi
się, co będzie dalej, zaczyna więc snuć plany ucieczki.
Mam wrażenie, że ostatnio tylko się czepiam. I teraz też
będę. Wybierając tę książkę, wydawało mi się, że ma ona potencjał. No cóż,
pomyliłam się. Drażniące jest absolutnie wszystko: styl, główna bohaterka,
rozwój akcji. Jej tempo jest nierównomierne. Antoinette kilka razy powtarza,
„jak to się wszystko szybko dzieje” i tak właśnie jest na początku, by potem,
gdy znajdzie się w Niemczech, zwolnić, znów przyspieszając na sam koniec.
Rozwiązanie sytuacji dziewczyny to całkowita porażka (nie mam tu na myśli
epilogu, tylko chwile przed) – wszystko „pięknie” się wyjaśnia w jednym, ostatnim
zdaniu. Mało to wiarygodne, jak dla mnie. Wyglądało to tak, jakby Bender
chciała jak najszybciej skończyć, nie zważając już wcale na sens.
Zdarza mi się to naprawdę rzadko, a już na pewno nie w
przypadku powieści, ale przy lekturze czułam wręcz fizyczne obrzydzenie.
Zazwyczaj potrafię sobie przetłumaczyć, że to przecież tylko książka, ale tym
razem dopadły mnie wyjątkowo silne, negatywne uczucia. Scena erotyczna między
Antoinette i Hurstem spowodowała, że zrobiło mi się niedobrze, i wcale nie
dlatego, że jest jakaś żenująca czy perwersyjna, nie; w tym względzie autorka
postawiła na naturalność i chwała jej za to, bo to chyba jedyne, co wyszło
dobrze. Mam świadomość, że pewnie w rzeczywistości takie związki miały miejsce,
ale ciężko było czytać o młodej dziewczynie, która godziła się na wszystko bez
słowa sprzeciwu – a biorąc pod uwagę, że miała na majora wpływ, uważam, że
mogła się na to zdobyć – całkowicie zapominając, z kim ma do czynienia. I niby
już po akcie dociera do niej, czego się dopuściła, a jednak dalej do mężczyzny
lgnie i sytuacja jeszcze wiele razy się powtarza. Nie przekonuje mnie zdanie
Danielle, przyjaciółki Antoinette, która również oddała się Niemcowi, że trwa
wojna i nie wiadomo, ile jeszcze życia przed nimi. Za mocno tkwi chyba w mojej
głowie myśl, jak wyglądała okupacja w naszym kraju, dlatego tę część fabuły
oceniam jednoznacznie. Z opisu na okładce spodziewałam się raczej, że
dziewczyna zajdzie w ciążę w wyniku przemocy, ale nie, że sama będzie wyrażać
na to ochotę.
Dalszy etap, związany z powyższym, jest dla mnie całkowicie
nielogiczny. Major, jeszcze przed seksem z Antoinette, udowadnia jej, że ma
świetny rodowód, a ona sama w pełni nadaje się na matkę idealnie aryjskiego
dziecka, ku chwale Hitlera i tysiącletniej Rzeszy, która dzięki takim jak oni
zapanuje nad światem. Opowiada, że członkowie Lebensbornu, czyli oficerowie SS,
łożą na utrzymanie ośrodków dla rozwoju idei wodza. Wie, że sam musi mieć co
najmniej czworo dzieci, a jeszcze lepiej sześcioro, więc adopcja jest dla niego
czymś zwyczajnym, zwłaszcza jeśli chodziłoby o jego dziecko. Jego
zaprezentowane przekonania nie pasują do tego, jak potraktował kochankę. Byłoby
to zrozumiałe, gdyby wykorzystał ją w obliczu oporu z jej strony, ale skoro
sama chciała, to w moim odczuciu jest to niekonsekwentne. Jeszcze jedna
nielogiczność w zachowaniu majora ma miejsce, ale to już później, więc nie
zdradzę.
Same przeżycia dziewczyny w ośrodku w Niemczech również
napawają obrzydzeniem i utwierdzają w przekonaniu, że oni wszyscy tam w tej
Rzeszy były totalnie porąbani. Szkoda, że autorka nie pokusiła się jednak o
wyjaśnienie, czy opisana codzienność placówki jest wytworem jej wyobraźni, czy
też faktycznie tak to wyglądało.
Jeśli więc zdobyć się na podsumowanie, to co my tu mamy?
Bohaterowie pozbawieni wiarygodności, o słabo zarysowanej psychologii, która
pozwalałaby na ich zrozumienie; niekonsekwencje w ich działaniu sprawiają
wrażenie, jakby Bender pisała książkę na raty, zapominając o tym, co było
wcześniej; drewniany styl, sprawdzający się jedynie w chełpliwym przechwalaniu
się nazistów, bo ci strasznie irytują. Czy jest jakaś zaleta? Hm, krótkie
rozdziały, dzięki czemu szybko się czyta? Nie wiem, czy można to zaliczyć na
plus, skoro wszystko inne szwankuje na całej linii. Rzadko kiedy uciekam się do
radykalnych stwierdzeń, bo może nie byłam odpowiednim odbiorcą dla jakiejś
powieści, ale tym razem zdecydowanie odradzam. Szkoda czasu.
Za możliwość przeczytania dziękuję Portalowi Sztukater.
Książka bierze udział w wyzwaniach „Czytamy powieści
obyczajowe” oraz „Czytamy książki historyczne”.
(Źródło wstępu: „Nowa Encyklopedia Powszechna PWN. T. 3, I –
Ł, Wyd. Naukowe PWN 1996, str. 686).
Rzeczywiście wypunktowałaś wszystkie mankamenty tej powieści. I nie mam ochoty jej czytać. Na pewno nie!
OdpowiedzUsuńI bardzo słuszna decyzja. Nie wiem, czy ktoś znajdzie w niej coś wartego uwagi...
UsuńSzkoda, bo z opisu rzeczywiście wynika, że książka ma potencjał...
OdpowiedzUsuńZmarnowany, niestety.
UsuńSkoro odradzasz to ja zaufam twojej opinii i nie będę szukać tej książki.
OdpowiedzUsuńW tym przypadku, choćbym nie wiem jak się starała, nie widzę żadnych pozytywów.
UsuńŁomatkoo ta książka na prawdę musiała być beznadziejna, tyle negatywów, że normalnie nie wiem jakim cudem została wydana? Czy już nikt nie czyta zanim puści w obieg? Bezsensu. Dobrze,że napisałaś o niej szczerze bez podkolorowywania ;)))
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, na jakiej zasadzie to działa. Wierz mi, tu nie było co podkolorować;)
UsuńJa mimo wszystko, mimo tej recenzji mam ochotę ją przeczytać. Dlaczego? A właśnie dlatego, że interesuje mnie ta tematyka i pewnie to ma dominujący wpływ na moją decyzję. A z drugiej strony musimy pamiętać, że każda recenzja jest subiektywna. I najlepiej samemu przekonać się, czy książka jest dobra czy też nie. Przypomina mi się od razu pewna sytuacja. Przeczytałam kilka pozytywnych recenzji na temat pewnej książki, kupiłam ją i co się okazało? Dla mnie ta książka nie miała żadnego polotu, a miała być taka cudowna. Wniosek nasuwa się taki, że o gustach się nie dyskutuje ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą w stu procentach, dlatego też napisałam, że rzadko uciekam się do radykalnych stwierdzeń, bo przecież naturalna jest możliwość, że komuś książka przypadnie do gustu. W przypadku niektórych publikacji, choćby nie wiem ile osób odradzało, i tak mam ochotę przeczytać, wszystko zależy od tematu i autora;)
UsuńZawsze piszę subiektywnie, inaczej nie potrafię;)
Mogę tylko dodać, że na Lubimy Czytać "Lebensborn" nie zbiera najwyższych ocen.
Szkoda, że taka słaba.. Zawsze się interesowałam tematyką III Rzeszy, ale znajdę ciekawsze pozycje ;)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że wszystko będzie lepsze od tej;)
UsuńWiem, że mogę ją sobie odpuścić, bo po pierwsze jeszcze nigdy nie zawiodłam się na Twojej opinii Paulinko, po drugie widziałam kilka wypowiedzi na temat tej książki i większość była negatywna. Szkoda tylko, że książkę wcześniej zakupiłam...
OdpowiedzUsuńSerdeczne pozdrowienia Paulinko:)))
Agunia, jak miło zobaczyć Twoje kwiatuszki i Twoje słowa:))) Brakuje mi Ciebie w tym wirtualnym świecie.
UsuńOj, z tym zakupem to faktycznie się pospieszyłaś;) Ale zawsze możesz ją gdzieś upchać i podejść do niej, gdy zapomnisz wszystkie przeczytane opinie;) Szkoda, że ta książka jest tak rozczarowująca...
Tęsknię bardzo za Wami!! Weszłam tylko do Ciebie i do Agi, żeby zobaczyć co ciekawego ostatnio przeczytałyście.Oj dużo ciekawych pozycji zobaczyłam:))
OdpowiedzUsuńCiągle sobie obiecuję, że wrócę, że może coś w rodzaju krótkich notatek będę wrzucała na swój blog. Jednak zawsze coś innego pochłania moja uwagę, zawsze brakuje mi tej odrobiny czasu, żeby usiąść i napisać parę zdań na temat przeczytanej książki...
Ja też o Tobie myślę, zastanawiam się, jak tam u Ciebie:)
UsuńDla osób, które za Tobą tęsknią, nawet krótki notki będą dobre:))
A chciałam przeczytać....
OdpowiedzUsuńSpróbować możesz, ale na własną odpowiedzialność;)
UsuńNiedługo będę ją mieć z wymiany :D Tematyka to tzw. "moje klimaty", więc tak czy siak odczuwam wewnętrzny przymus przeczytania, a jak będzie rzeczywiście tak słaba jak piszesz (a jestem skłonna Ci uwierzyć, bo to nie pierwsze miażdżące zdanie o tej książce, jakie napotykam), to najwyżej się pośmieję :)
OdpowiedzUsuńBeznadziejne książki też trzeba od czasu do czasu poczytać, bo potem te dobre smakują jeszcze lepiej :D
Nie wiem, czy dasz radę się pośmiać, w tym przypadku to raczej siąść i zalać się rzewnymi łzami;)
UsuńCo do ostatniego zdania, to masz rację, ale szkoda, że tej akurat nie uniknęłam, i do tego sama ją wybrałam...
Uff... przeczytałam...
UsuńPod koniec rzeczywiście miałam ochotę zalać się rzewnymi łzami, że jeszcze tyle stron tej beznadziejnej książki przede mną :D aczkolwiek przez pierwszych kilkadziesiąt całkiem nieźle się bawiłam. Brałam tę powieść do ręki ze świadomością, że najprawdopodobniej okaże się zła, niestety już po owych kilkudziesięciu stronach okazało się, że jest jeszcze gorsza niż zakładałam o_O
I powiem tak... generalnie zgadzam się z recenzją, oprócz jednego zdania :D Mianowicie:
"Scena erotyczna między Antoinette i Hurstem spowodowała, że zrobiło mi się niedobrze, i wcale nie dlatego, że jest jakaś żenująca czy perwersyjna, nie; w tym względzie autorka postawiła na naturalność i chwała jej za to, bo to chyba jedyne, co wyszło dobrze."
Swoją opinię uzasadnię cytatem z książki, który wywołał moje szczere rozbawienie i poczucie, że scena jest wybitnie żenująca :D
Strona 52: "Oczom Antoinette ukazał się jego członek, gotowy do boju." :D Jak rozumiem, autorce zależało na konsekwentnym trzymaniu się realiów wojennych, również w łóżku ;)
Kolejny zabawny cytat:
Strona 34, żołnierze niemieccy zrywają ulotki ponalepiane przez ruch oporu, czego świadkiem jest główna bohaterka:
"Antoinette nie rozumiała pełnych złości niemieckich słów, jakie przy tej okazji wypowiedzieli. Wiedziała, że żołnierze mówią coś okropnego o osobie, która powiesiła ulotki."
Ciekawe skąd to wiedziała, skoro nie rozumiała niemieckiego :D Co więcej, kiedy Antoinette trafi już do Lebensbornu, okaże się, że nie tylko niemiecki zna jednak bardzo dobrze, ale i biegle mówi po angielsku :P
Poza tym... nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś trafię na książkę z durniejszym protagonistą niż Marcinek z "Syzyfowych prac", ale jednak się udało. Durnota dotyczy zresztą nie tylko głównej bohaterki, ale w zasadzie wszystkich bohaterów, którzy sami nie wiedzą, czego chcą. Ale weźmy Antoinette - do jej domu wprowadza się kilku butnych nazioli, z miejsca rozstawiają domowników po kątach, jej samej każą się obsługiwać, gotować, sprzątać, wyprowadzić się z pokoju na stryszek itd. Co krótko potem robi główna bohaterka? Z tym najbardziej butnym i najbardziej nie do zniesienia idzie jak gdyby nigdy nic do łóżka... Mimo, że ma chłopaka, którego podobno kocha. Mogłabym to jeszcze "kupić", gdyby miało to jakieś uzasadnienie, np. pan major powiedziałby jej: "Jak pójdziesz ze mną do łóżka, to ocalę przed gestapo twojego przyjaciela". Albo okazałoby się, że pod tą całą naziolską otoczką ma też jakieś pozytywne cechy, np. jest inteligentny, oczytany, lubi tą samą muzykę... COKOLWIEK. No, okazuje się co prawda, że jest dobry w łóżku, ale o tym Antoinette dowiedziała się dopiero po tym, jak już zgodziła się tam z nim pójść :P
UsuńOczywiście potem bohaterka zachodzi w ciążę, trafia do Lebensbornu... Nieważne, że współlokatorka okazuje się być niemiła, dyrektora ośrodka jeszcze gorsza, pan doktor to zboczuch obmacujący Antoinette podczas badania... Nieważne, że dziewczyna skumała się z ludźmi, którzy okupują jej kraj i dopuszczają się zbrodni... Kiedy główna bohaterka poczuła się naprawdę nieszczęśliwa i ogarnęła ją chęć ucieczki z ośrodka?
Po tym jak Himmlerowi zasmakowały jej ciasteczka, a nikt mu nie powiedział, że to ona je upiekła :D :D :D ZGROZA
Tak więc psychologia postaci leży i kwiczy, podobnie jak realia życia w Rzeszy. Podejrzewam, że realia okupowanej Francji również, ale ten temat nie wiem jakoś bardzo wiele, więc tu akurat nie będę się wymądrzać. Rzuciło mi się w oczy natomiast:
Usuń- s. 15 (O Waffen-SS) "Byli wojskową policją, która strzegła bezpieczeństwa Hitlera" - zawsze mi się wydawało, że "wojskową policją" jest żandarmeria, a Waffen-SS to było jednak trochę co innego :P
- ta sama strona: "Wiadomo było, że w Niemczech rządzi obecnie partia nazistowska, czyli narodowosocjalistyczna".
Jej przywódcą był Fuhrer, czyli Hitler. Jego siedzibą był Berlin, czyli stolica Niemiec. :D :D :D
- Ojciec dziecka Antoinette ma strasznie niski numer partyjny - 1245 (s. 29), co oznacza, że pod względem szybkości zapisania się do NSDAP był nawet bardziej zajebisty od swojego szefa Himmlera (który, jeśli się nie mylę, zapisał się do partii w połowie 1923 roku, a miał numer czterdzieści tysięcy ileś tam) - czyli musiał to zrobić jeszcze w pierwszych latach założenia partii, pewnie jakoś w 1920, kiedy naziole byli znani w monachijskich knajpach i nigdzie indziej. Tak niski numer był w ich środowisku dobrym powodem do chełpienia się, więc major był wśród nich takich w sumie VIPem, z początku sądziłam więc, że autorka dała mu taki nr nie bez powodu i później pociągnie ten wątek, ale nie, gdzie tam... co pozwala mi przypuszczać, że napisała to sobie ot tak, bez zastanowienia.
- s. 165 pan major dostaje zaproszenie do Wewelsburga: "Jedenastu pozostałych Czarnych Rycerzy Reichsfuhrera Heinricha Himmlera, który cieszył się ogromnym poważaniem wśród swoich towarzyszy odzianych w organizacyjne mundury, również otrzymało podobne wezwania. Hurst miał udać się na spotkanie jednego z najbardziej tajnych, zamkniętych kręgów Waffen-SS".
Takich "dwunasty rycerzy okrągłego stołu" rzeczywiście istniało, ale dla zwykłego majora Waffen-SS byłyby to chyba jednak "za wysokie progi", nawet jeśli miał zajebiście niski numer partyjny.
- s. 318, odbywa się nalot, w schronie pewien oficer opowiada głównej bohaterce, jak to na frocie wschodnim był świadkiem masowego rozstrzeliwania Żydów.
Każdy, kto mieszkał w Rzeszy i miał trochę oleju w głowie wiedział, że o takich rzeczach dla własnego dobra lepiej nie kłapać ozorem, no chyba że w gronie zaufanych osób, ale nie kogoś przypadkowo spotkanego w schronie :P
- już nie mówiąc o tym, że w książce wszyscy oficerowie SS to w zasadzie spoko ludzie, oczywiście z wyjątkiem pana majora...
Już nie chce mi się dłużej pastwić nad tą książką, ale rzeczywiście wszystko w niej leży i kwiczy, począwszy od kreacji bohaterów przez realia historyczne na elementarnej logice kończąc... I masz rację, że jedynym plusem tej książki jest to, że szybko się ją czyta, tylko w zalewie książek dostępnych na rynku to trochę za mało...
"normalnie nie wiem jakim cudem została wydana? Czy już nikt nie czyta zanim puści w obieg? "
Normalnie, też tego nie rozumiem, zwłaszcza, że książkę wydała Bellona, która specjalizuje się w książkach historycznych, militarnych itp
"Szkoda, że autorka nie pokusiła się jednak o wyjaśnienie, czy opisana codzienność placówki jest wytworem jej wyobraźni, czy też faktycznie tak to wyglądało."
Na ten temat książka "dokumentalna": http://lubimyczytac.pl/ksiazka/169605/w-imie-rasy
...którą z tego wszystkiego chyba sobie "odświeżę" :)
Ogólnie to sorry za taki długi komentarz, ale z kimś musiałam się tym wszystkim podzielić :D Oczywiście książce na Goodreadsie daję 1/5, bo mniej się nie da :P
Cholera, to członka do boju jakoś przegapiłam, chyba muszę w takim razie zmienić swoją opinię, że było naturalnie:P
UsuńJuż nie masz za co przepraszać, tylko za długi komentarz, też wymyśliłaś;) Mogę tylko powiedzieć, że podziwiam Twoją znajomość tematu, dołożyłaś po prostu jeszcze więcej argumentów na nie. I nie nazwałabym tego pastwieniem się nad książką, skoro wszystko da się wytłumaczyć logiką i wiedzą, których autorce zabrakło...
Z recenzją się zgadzam, ale jeszcze bardziej zgadzam się z tym strasznie dłuuuugim komentarzem pod nią ;)
OdpowiedzUsuńWszystko w tej "publikacji" leży, zdecydowanie!!
Myślałam, że szybko zapomnę o tej książce, ale jednak pamiętam, głównie to, że była beznadziejna;)
Usuń