środa, 15 maja 2013

Piotr Paziński "Pensjonat" i kilka słów o nagrodach literackich


Piotr Paziński „Pensjonat”, Nisza 2012, ISBN 978-83-926276-1, stron 136


Przeczytałam wczoraj książkę niepozorną, maleńkich rozmiarów, zgarniętą z półki w bibliotece tylko ze względu na polskiego autora. Szczerze mówiąc, chyba nie do końca ją zrozumiałam i nie wiem, czy odebrałam tak, jak powinnam.

Bohater bez imienia i wieku wraca do tytułowego pensjonatu, w którym spędzał z babcią letnie miesiące. Miejsce to kiedyś było domem wypoczynkowym dla Żydów, kipiącym życiem i historiami swoich mieszkańców. To właśnie ich przywołuje we wspomnieniach, stając się znów małym chłopcem i wracając do życia, którego już nie ma i do ludzi, z których każdy miał na niego pewien wpływ.

Początkowo czułam się zaciekawiona przewijającymi się  postaciami, ale z czasem pojawiło się znużenie i traciłam wątek, w którym obecnie czasie toczy się opowieść, czy to powrót do dzieciństwa, czy już dorosłość i odwiedziny dawnego domu. Skończyłam tę nowelkę tylko dlatego, że ma niewiele stron. Zupełnie do mnie nie trafiła i kolejny raz udowodniła, że nie czuję literatury nagradzanej. „Pensjonat” otrzymał Paszport Polityki w 2009 roku.

Właśnie o pisarzy i książki wyróżniane chciałam Was dzisiaj zapytać. Jaki macie do nich stosunek? Czy fakt, że autor został doceniony przez profesjonalne jury złożone z krytyków literackich (nie biorę pod uwagę jury czytelników, bo do takich mam więcej zaufania), jest dla Was zachętą? Macie przekonanie, że takie książki warto poznać? A może czytacie, bo wypada? Może wręcz przeciwnie, nie przywiązujecie do tego wagi albo Was to odrzuca?

Moje doświadczenia w tym względzie nie są zbyt zachęcające do kolejnych prób. Sięgając po książki nagradzane, kierowałam się myślą, że może warto. Kończyło się zazwyczaj niedobrze. Zastanawiałam się często, o co chodzi, za co to wyróżnienie, czego nie rozumiem.

Wymienię tylko kilka takich książek, nad którymi zachwytu nie pojmuję. Najlepszy przykład – Dorota Masłowska i jej „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (2002), dla mnie kompletna pomyłka bez jakiejkolwiek wartości literackiej, bełkot bez sensu. Zostając przy Paszportach Polityki, jeszcze Olgę Tokarczuk (1996) jestem w stanie przeczytać i coś z jej książek wynieść, ale już proza Jerzego Pilcha (1998) - zupełnie nie dla mnie.

Nagroda Nike – znów Masłowska, znów Pilch, czytałam tylko „W ogrodzie pamięci” Joanny Olczak-Ronikier. Lepiej jest, jeśli kierować się wyborem czytelników, bo i „Gottland” Mariusz Szczygła, i „Dwukropek” Wisławy Szymborskiej, i „Podróże z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego uważam za pozycje naprawdę interesujące.    

Odniosę się jeszcze do literackiego Nobla. Patrząc na laureatów od 2000 roku, miałam cztery podejścia do autorów nagrodzonych i każde nieudane: „Hańba” John M. Coetzee, „Pianistka” Elfriede Jelinek, „Lato przed zmierzchem” Doris Lessing, „Sercątko” Herta Müller. Te cztery przykłady wystarczająco mnie zniechęciły, żeby więcej nie próbować. Pewnie, że trzeba być otwartym na nowe doznania literackie i nie zamykać się tylko w kręgu swoich ulubionych gatunków, ale też nie mam zamiaru zmuszać się do czytania czegoś, co jest dla mnie niezrozumiałe i nie sprawia mi przyjemności.

I co Wy na to? Czy tylko ja tak mam, że literatura „wielka” do mnie nie trafia? 

11 komentarzy:

  1. Nie tylko ty tak masz, bo do mnie też literatura ,,wielka'' nie trafia i po prostu nie silę się już więcej na to, żeby ją czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chodzi o polskie nagrody, to również już parokrotnie się przekonałam, że nie warto na nie patrzeć, teraz nie przychodzi mi do głowy żaden konkretny przykład oprócz wspomnianej przez Ciebie „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, ale czasami wręcz wolę nie widzieć na okładce informacji, że autor dostał nagrodę, bo od razu chyba i moje wymagania jako czytelnika wzrastają.
    Jeśli chodzi o literackie Noble, to nawet lubię czytać książki laureatów, oczywiście nie wszystkie, dokładnie zweryfikowane, czasami już po opisie można się zorientować, czy książka będzie w moim guście. W tym przypadku trzeba być przygotowanym, że to będzie literatura trudniejsza, ale czasami warto i takiej poświęcić czas :-) Dotychczas jedyna książka jaką się rozczarowałam z tej listy noblowskiej, to "Chłopi" Reymonta hahaa, choć wiem, że gdyby autor nie był Polakiem, to nawet bym nie spojrzała na tę książkę, a tak to, pokusiłam się nawet o jej przeczytanie.
    W sumie to nie wiem, czy książki nagradzane można nazywać literaturą wielką, czy tylko książkami nagradzanymi, bo przecież jest wiele innych książek, które zasługiwałyby na miano "wielkich", a żadnych konkursach nie są brane pod uwagę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pisałam celowo o naszych laureatach nagrody Nobla, bo część z nich to lektury, a te to temat na jeszcze inną dyskusję;) Ale skoro przywołałaś "Chłopów", cóż, czytałam w liceum i będę się upierać, że to nie jest dobry czas na tę książkę. Może gdybym przeczytała ją teraz, to kto wie, może by mi się nawet spodobała, ale jakoś nie czuję chęci powrotu do niej.
      Dlatego też właśnie wielka napisałam w cudzysłowie, bo mam takie samo zdanie, że często nie nagradza się naprawdę wartościowych książek. Choć może to i lepiej, bo wtedy mogłabym ich nie przeczytać;)

      Usuń
  3. Dla mnie nagrodzone książki są jak wszystkie inne, jedne mi się podobają, inne nie.
    "Sercątko" uwielbiam, "Pianistkę" też. "Hańba" była bardzo dobra, ale już niektóre z pozostałych tytułów tych autorów mi się nie spodobały. Lessing jest np. diabelnie nierówna.
    A może "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" Llosy by Ci się spodobały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Ciebie właśnie o tym pisałyśmy i częściowo byłaś inspiracją mojego tekstu;) Do Llosy kiedyś zajrzę:) W końcu, jak sama napisałam, trzeba być otwartym;)

      Usuń

  4. Również będąc w liceum czytałam "Chłopów" i "Potop" Uważam, że byłam zbyt młoda na tego typu literaturę. Sięgnęłam po te pozycje powtórnie, 10 lat po maturze i byłam nimi oczarowana. Nigdy nie spodziewałabym się, że wywrą one na mnie tak pozytywne wrażenie, kiedy wcześniej męczyłam czytając te powieści:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja całą trylogię czytałam dla siebie i byłam nią zafascynowana, nie wiem, czy byłby taki sam efekt w liceum. Ogólnie nie lubię czytać książek pod przymusem i choć czytałam wszystkie lektury w szkole, to przyjemności z tego nie było żadnej;)

      Usuń

    2. To mamy identyczne podejście do tematu. Dla mnie czytanie lektur były koszmarne! Zawsze zastanawiałam się, kto ustala co ma się znajdować w kanonie lektur szkolnych!

      Usuń
    3. Było koszmarne, a i się zjadłam wcześniej. Oj coś błędy dzisiaj popełniam. Chyba jestem ciut zmęczona:)

      Usuń
    4. No nie dziwię się, o takie porze i męczących dniach;) Ja też miałam takie myśli, jak przychodziło do czytania kolejnej, niby ciekawej, lektury;)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.