Michael
Schofield „Pomóc Jani. Dziewczynka pogrążona w obłędzie i walka o jej
ocalenie”, Znak 2013, ISBN 978-83-240-2364-6, stron 366
Jani od samych narodzin była dzieckiem niespotykanym. Nie
spała, trzeba było dostarczać jej bodźców i ciągle stymulować, by choć trochę
ją zmęczyć. W wieku 8 miesięcy zaczęła mówić, od razu pełnymi zdaniami. Nie
znosiła swojego imienia, na oficjalną formę January reagowała wrzaskiem. Od
rzeczywistych ludzi wolała wyimaginowanych przyjaciół, w tym siedem szczurów o
nazwach jak dni tygodnia oraz kota 400.
Gdy miała pięć lat, na świecie pojawił się jej braciszek.
Dźwięk jego płaczu wywoływał w niej agresję, twierdziła, że musi go uderzyć.
Jani zaczęła zagrażać jemu, ale też samej sobie, wystąpiły pierwsze negatywne i
autodestrukcyjne myśli. Rozpoczęła się wędrówka po lekarzach, pobyty w
szpitalach psychiatrycznych, walka o dziewczynkę i rodzinę.
Przyznam się szczerze, że z jednej strony długo nie
rozumiałam sposobu myślenia autora. Jego żona Susan od samego początku
twierdziła, że Jani cierpi na jakąś chorobę umysłową; on uważał, że miłością,
ale i konsekwencją, jest w stanie przywracać córkę z jej drugiego świata –
nazywanego przez nią Calilini; jest władny pokonać to coś, co przejmuje
kontrolę nad dziewczynką. Gdy mała wpadała w ten swój szalony stan, chciałam,
żeby od razu zabrali ją do jakiegoś szpitala, a nie czekali, aż się uspokoi. Z
drugiej strony mogę się domyślać, jak bardzo musiał on cierpieć, widząc córkę
na oddziale zamkniętym, gdzie czuła się lepiej, niż w domu, znajdując
przyjaciół w dzieciach takich, jak ona. Myślę też, że bardzo trudno pogodzić
się z tym, że schizofrenia dotyka tak małego dziecka, jego własnego dziecka.
„Pomóc Jani” ukazuje też ścieżkę, jaką przeszli rodzice, od
przekonania, że ich dziecko jest geniuszem – iloraz inteligencji dziewczynki
wynosi 146, do akceptacji choroby, która ją wyniszcza i odbiera szanse na
realizację rzeczy, które wydają się być naturalną konsekwencją rozwoju.
„Pomóc Jani” jest dość specyficzną książką; w trakcie
lektury wydaje nam się, że rozumiemy wszystkie uczucia państwa Schofield. Ale
myślę, że tak naprawdę pewnie nawet w ułamku procenta nie zbliżamy się do tego,
co oni przeżywali. Obejrzałam zdjęcia Jani w Internecie i widok małej
dziewczynki z blond lokami całkowicie kłóci się z tym, jak na jej zachowanie
przekładała się choroba. Nie wyobrażam sobie, jaką traumą musi być widok
takiego aniołka, który z oczami wypełnionymi pustką beznamiętnym tonem
oznajmia, że chce umrzeć. Ta książka nie jest łatwa, ale warto ją przeczytać.
Hej! Nominowałam Twojego bloga do Versatile Blogger Award. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńJuż odpowiadałam, Aneczko, ale bardzo dziękuję:)
UsuńOjej książka zupełnie nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńTak też mi się pomyślało...
UsuńBardzo ciekawa, wstrząsająca powieść!
OdpowiedzUsuńNigdy nie chciałabym być na miejscu tych rodziców. Musieli przejść, a może przechodzą dalej,do tej pory gehennę. Nie uchyliłaś rąbka tajemnicy w recenzji, jak dalej potoczyły się ich losy i co się stało z Janią:)
To nie powieść, Aguś, to same fakty;)
UsuńTeż sobie nie wyobrażam przeżywania takiej traumy dzień po dniu. Starałam się właśnie nie napisać, co dalej, żeby nie zepsuć emocji czytania:)
Nie wiem, czy teraz mam ochotę na tak wstrząsającą książkę. Chyba raczej nie, ale może za jakiś czas się na nią skuszę.
OdpowiedzUsuńFakt, że może na lato i potrzebę lżejszej lektury ta się niekoniecznie nadaje. Ale tak ogólnie to jak najbardziej zachęcam.
UsuńJa też może sięgnę po tą książkę później, bo teraz w głowie mi lekkie lekturki :)
UsuńNie dziwię się, ten upał jakoś nie daje się skupić;)
UsuńNie wiem co mam myśleć o tej ksiązce. Z jednej strony jest ona interesująca, z drugiej mnie odpycha. Może za jakiś czas :)
OdpowiedzUsuńJeżeli Cię odpycha, to nie ma sensu, żebyś się zmuszała. Może faktycznie poczekaj:)
Usuń