Jadwiga Czajkowska „Macocha”, Prószyński i S-ka 2013, ISBN
978-83-7839-453-2, stron 504
Iza jest chemikiem. Pracuje w firmie kosmetycznej,
opracowując nowe receptury. Kiedyś, jeszcze przed studiami, zarzekała się, że
nie zwiąże się nigdy z wdowcem, tymczasem, jak to z zarzekaniem bywa,
przychodzi jej zmienić plany. Poznała Piotra, ojca 13-letniego Tadeusza i
11-letniej Zosi. Przeprowadzka do nowego mieszkania to tylko jedno z licznych
wyzwań, jakie przed nią stoją. Z życia pełnego wolności i spontaniczności,
wkracza w świat trzyosobowej rodziny, uporządkowany, wymagający od niej
spełniania określonych obowiązków.
Izie wcale nie jest łatwo. Musi pogodzić pracę z życiem
domowym. Nie akceptuje pomysłu męża, który chce, żeby zrezygnowała z pracy
tylko po to, by dzieci nie musiały same przygrzewać sobie zupy. Najtrudniej
jednak wyglądają kontakty z Zosią.
Dziewczynka jest typową córeczką tatusia i
ani myśli się nim dzielić. Z Tadeuszem jest łatwiej i prościej, córka męża nie
będzie chciała oddać pola bez walki. Piotr też przyjmie dziwną taktykę: nie
chce się wtrącać w stosunki jego drugiej żony z dziećmi. Do tego Iza na każdym
kroku czuje obecność zmarłej Ewy.
„Macocha” miała być powieścią łamiącą stereotypy. Nie do
końca się z tym zgadzam, chyba że przyjmiemy, iż łamaniem stereotypu jest samo
postępowanie Izy, która robi wszystko, żeby nie być jak typowa macocha, której
obraz jest utrwalany przez choćby bajki – jak przywoływany często „Kopciuszek”
– czy uprzedzenia społeczne. Natomiast reakcje Zosi na Izę oraz zachowanie
Piotra jest, według mnie, już całkowicie stereotypowe. Dziewczynka manipuluje
ojcem, przeciąga go na własną stronę, nie wyzbywając się triumfu, gdy osiąga
swój cel. Piotr poddaje się tym gierkom bez słowa sprzeciwu, wmawiając Izie, że
to ona stwarza problemy albo dostrzega je tam, gdzie ich nie ma. Zakładam
jednak, że takie poprowadzenie fabuły było zabiegiem zamierzonym, że to o takie
właśnie relacje macochy z pasierbami chodziło, że autorka chciała pokazać
wchodzenie młodej, niespełna 30-letniej, kobiety w rolę, do której nikt jej nie
przygotowywał. Bycie matką jest naturalne, bycie macochą już takie nie jest, a
mówienie, że dostaje się w pakiecie z mężem dzieci już odchowane, więc z głowy,
nie zawsze jest adekwatne do rzeczywistości. Zdobycie zaufania i akceptacji
staje się bardzo trudnym zadaniem, okupionym nieraz łzami i chęcią poddania
się.
Nawet jeśli Jadwiga Czajkowska nie uciekła od sztampowych
wyobrażeń sytuacji rodzinnej z macochą w roli głównej, mnie to nie zniechęciło.
Przeciwnie, świat Izy pochłonął mnie zupełnie. Zosia denerwowała mnie swoim
uporem w dążeniu do podporządkowania sobie ojca, choć oczywiście starałam się
ją zrozumieć i postawić na jej miejscu, małej dziewczynki nagle pozbawionej
matki. Ale już szlag mnie trafiał, gdy czytałam kolejne wypowiedzi Piotra.
Autorka nie przedstawiła ich okresu narzeczeństwa, od poznania przeskoczyła od
razu do małżeństwa, więc można się tu zastanawiać, gdzie Iza miała oczy
wychodząc za takiego egocentrycznego mężczyznę, czym ją urzekł i jak to się
stało, że wraz z założeniem na palec obrączki, aż tak się zmienił, jakbyśmy
nagle mieli do czynienia z dwoma różnymi facetami. Pomysł z rezygnacją z pracy,
bo dzieci nie odgrzeją sobie zupy – przypominam, że nie mówimy o pięciolatkach
– był absurdalny, a już całkowicie opaczne zrozumienie obaw Izy w czasie wizyty
ekscentrycznej teściowej pominę milczeniem.
I tylko jedno mnie w Izie irytowało. Nie dawała rozmówcy
wypowiedzieć się do końca, od razu miała gotowe swoje wnioski i recepty na
problem. Nie lubię czegoś takiego zarówno w życiu, jak i u bohaterów
literackich.
„Macocha” jest dla mnie przykładem intrygująco dobrej
powieści obyczajowej. Może nie ma w niej niczego odkrywczego, ale napisana
lekkim, przystępnym językiem pozwoliła mi na oderwanie się od mojej
rzeczywistości, by przenieść się na chwilę do domu rodziny, w której pojawia
się ktoś nowy, budzący od razu dość jednoznaczne reakcje z samego tylko faktu
„wchodzenia na czyjeś miejsce”. Emocje wywołane w trakcie lektury pozwalają się
zastanowić nad tym, czy sami nie uprzedzamy się do kogoś od samego początku
tylko dlatego, że pełni jakąś rolę, nie dając sobie i jemu szansy poznania go
przede wszystkim jako człowieka.
Już słyszałam o tej książce, ale jakoś mnie do niej nie ciągnie - może kiedyś.
OdpowiedzUsuńZawsze powtarzam, że jak ktoś się nie poczuje zainteresowany, to nic na siłę:) Ale gdyby wpadła Ci w ręce, zachęcam do dania jej szansy:)
UsuńWidać,że można się przy niej zdenerwować, konkretnie na bohaterów, ale myślę,że warta przeczytania:)
OdpowiedzUsuńMożna, ale jak wiesz, Aguś, wolę takich wzbudzających uczucia bohaterów, niż takie mimozy, o których po tygodniu już nie będę pamiętać;)
UsuńMam ogromną ochotę na "Macochę", którą planuję przeczytać od dawna. Ty jeszcze mnie zachęciłaś do tego...
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z tego powodu, lubię, jak moja recenzja zachęca do lektury:))
Usuń"Pomysł z rezygnacją z pracy, bo dzieci nie odgrzeją sobie zupy – przypominam, że nie mówimy o pięciolatkach – był absurdalny"
OdpowiedzUsuńDokładnie to samo przyszło mi do głowy... Aż musiałam sobie przewinąć kilka linijek do góry, żeby się upewnić, czy dzieci na pewno mają tyle lat, ile przeczytałam na początku... Poza tym skoro przez jakiś czas wychowywały się bez matki, teoretycznie powinny być bardziej samodzielne niż statystyczne dzieciaki w jej wieku.
Wkurzyłam się na bohaterów już po przeczytaniu recenzji - to podczas lektury książki pewnie rzucałabym nią po ścianach :)
Ale wtedy miały panią Bożenkę, która te zupy podawała, więc z tą samodzielnością raczej kiepsko...
UsuńWcale Ci się nie dziwię, bo też miałam ochotę, ale akurat takie emocje w czasie czytania lubię, przynajmniej książkę zapamiętam i po jakimś czasie będzie dla mnie bardziej wyrazista niż taka, w której bohaterowie nie wzbudzają żadnych uczuć, nawet tych negatywnych.
Ja osobiście lubię takie książki, więc z pewnością sięgnę i po tę pozycję :)
OdpowiedzUsuńW takim razie nawet nie muszę bardzo namawiać;)
UsuńLubię powieście obyczajowe, szczególnie w polskim wydaniu. Jednakże wydaje mi się, że w tej książ fabuła jest trochę naciągana.
OdpowiedzUsuńNie jest tak źle, w moich oczach nie była naciągana;)
UsuńDawno nie czytałam tego typu książki, więc chętnie nadrobię zaległości :)
OdpowiedzUsuńU mnie dużo ostatnio obyczajówek, tę też polecam:)
UsuńObyczajówki raczej nie są dla mnie, ale chętnie przeczytałabym tą książkę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dostrzegłaś w niej coś dla siebie:)
UsuńZastanawiałam się czy czytać recenzję, czy nie. Ciekawość wygrała i teraz już wiem czego mogę się spodziewać jak wezmę książkę do ręki, a myślę, że będzie to w przyszłym tygodniu. Nie wiem tylko jak przy Twojej wyczerpującej, bardzo dobrej recenzji będzie wyglądała moja opinia. Coś tam pewnie z trudem, ale wyskrobię:)))
OdpowiedzUsuńMnie tak cieszy, że jednak przeczytałaś. E tam, Aguś, dasz radę, zawsze się może okazać, że Tobie nie przypadnie do gustu i będziesz wymieniać argumenty na nie;)
UsuńAle zobacz, jaki zbieg okoliczności, że wzięłaś akurat tę, którą ja teraz przyniosłam z biblioteki:)
Obiecałam koleżance z LC, że przeczytam "Macochę", a później podaruję jej tę książkę. Minął miesiąc, drugi i jest mi już głupio. Postanowiłam zatem wywiązać się z obietnicy i przeczytać tę pozycję jeszcze w tym miesiącu:)
UsuńA no tak, rozumiem, też bym pewnie się głupio czuła;)
UsuńChętnie przeczytam. Powieści obyczajowe to zdecydowanie mój "konik". Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńO, to tak jak u mnie:) Wprawdzie czytam też inne gatunki, ale ten lubię bardzo:)
UsuńTa książka od pewnego czasu już za mną chodzi :) Chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńI słusznie, polecam serdecznie:)
UsuńBardzo chcę przeczytać tę książkę:)
OdpowiedzUsuńTeż bardzo chciałam, dobrze, że pojawiła się w bibliotece:)
Usuń