Agnieszka Kowalska „Czas na mnie... Opowieść o Maćku
Kozłowskim”, Czerwone i Czarne 2013, ISBN 978-83-7700-065-6, stron 232
Maciej Kozłowski urodził się w 1957, a zmarł w 2010 roku.
Aktor szerszej publiczności znany raczej z ról serialowych i filmowych kreacji
gangsterów czy innych czarnych charakterów. Grał w Teatrze Narodowym w
Warszawie, ale chyba najlepiej zapamiętany został jako Krzywonos w ekranizacji
„Ogniem i mieczem”. Zmarł na wirusowe zapalenie wątroby typu C.
Agnieszka Kowalska jest malarką, tworzy portrety. Była żoną
Macieja Kozłowskiego. Niedługo, pobrali się w 2008 r. Niedługo z perspektywy
osoby z zewnątrz, która ich nie zna; dla nich te wspólne lata, także te przed
ślubem, były kwintesencją życia. „Czas na mnie...” jest opowieścią o człowieku,
nie o aktorze; jak pisze sama Kowalska – to zadanie, przedstawienie jego
dorobku artystycznego, pozostawia dokumentalistom.
Ona zabiera nas w świat
Macieja Kozłowskiego prywatnego, intymnego, tego z zacisza domowego. Choć nie
ma tutaj licznych drobiazgowych opisów, chronologicznie prezentowanych zdarzeń
– to raczej garść wspomnień i powodowanych nimi przemyśleń.
Lubiłam Macieja Kozłowskiego. Nie znam jego wszystkich ról,
pewnie częściowo też mam utrwalony jego wizerunek twardego faceta. Wiedziałam o
jego chorobie, wierzyłam, że uda mu się z niej wyjść – nie piszę, że ją
pokonać; jego żona wyjaśnia, dlaczego jej zdaniem on z nią wygrał. Smutno było,
gdy go zabrakło. „Czas na mnie...” – ten „najpiękniejszy list miłosny, jaki
czytałam”, jak napisała Dorota Wellman – przywołał go znów na dłuższą chwilę i
pozwolił go odkryć na nowo, z innej strony. Stworzył obraz mężczyzny ciepłego,
wrażliwego, nieobojętnego na los innych, ludzi i zwierząt, który wiele dla nich
robił, choć niekoniecznie lubił i chciał o tym mówić.
Agnieszka Kowalska nie pisze zbyt dużo o chorobie. Nie ma
pretensji do życia o to, że się pojawiła – ona nie znała go przed nią; nie
złorzeczy śmierci. Choć pisze, że przyczynę odejścia często uznajemy za wroga,
bo lubimy takiego wskazać, bo to pomaga nam znaleźć w tragedii pożegnania jakiś
sens, to jednak powoli udaje jej się wracać do świata. Co nie znaczy, że
zapomniała, że przebolała, że nie cierpi: „Są chwile, kiedy wiele bym dała,
żeby Maciek nagle pojawił się w drzwiach”. Ale równocześnie wie, że dane jej
było doświadczyć czegoś, co jest być może największą tajemnicą życia: miłości.
Miłości tym bardziej cennej, że przyszła tak późno.
Tym, co mnie osobiście najbardziej wzruszyło, był moment, w
którym Agnieszka Kowalska opisuje pojawianie się męża w jej snach. Tak jak u
Doroty Wellman cała książka zrodziła myśl, że chciałaby, żeby ją tak ktoś
kochał, tak mnie ten fragment skłonił do zamyślenia nad tym, jak bardzo istotne
może być takie wsparcie po odejściu najbliższych, ta nadprzyrodzona, metafizyczna
obecność.
W obliczu ostateczności jesteśmy bezradni. Mam tutaj na
myśli ostateczność w postaci śmierci tej ziemskiej, nie duchowej. „Czas na
mnie...” jest lekturą, wobec której też jestem bezradna. Nie wiem, jak oddać
słowami uczucia, które we mnie wywołała, to raczej każdy musi przeżyć na swój
sposób. Mogę tylko powiedzieć, że podziwiam Agnieszkę Kowalską za to, że
znalazła w sobie siły, by podzielić się tym, co dla niej najcenniejsze: obrazem
człowieka, którego kochała. To jego portret.
Książka bierze udział w wyzwaniu „Nie tylko literatura piękna...”.
I kolejna piękna recenzje, którą dzisiaj czytam:) Bardzo lubiłam tego aktora, nawet gdy odgrywał rolę czarnego charakteru..Mam nadzieję,że kiedyś przeczytam tę książkę:)
OdpowiedzUsuńCieszę się:) Właśnie jemu się wyjątkowo często trafiały takie role.
UsuńNa razie mam co czytać, więc tymczasowo się wstrzymam z tą pozycją.
OdpowiedzUsuńRozumiem. Choć moim zdaniem warto dla niej odłożyć inne;)
UsuńOglądałam "Ogniem i mieczem" wiele razy, ale jego postaci jakoś nie pamiętam. Strasznie smutne, że umarł, kurde, w sumie młody jeszcze facet.
OdpowiedzUsuńTaki łysy z loczkiem na środku;)
UsuńZgadzam się z Tobą, to nie jest wiek na umieranie.
Zgadza się Aguś, piękna recenzja! W dodatku dosłownie napisałaś w komentarzu to, co ja chciałam napisać. Nie znam zbyt wielu filmów, w których Maciej Kozłowski grał główne, bądź drugoplanowe role, ale lubiłam go bardzo jako aktora, człowieka...
OdpowiedzUsuńPrzepiękna, wzruszająca książka, którą z chęcią bym przeczytała.:)
Miło mi, dziewczyny, że Wam się podoba:)
UsuńOn właśnie częściej dostawał role drugoplanowe albo w ogóle epizody, ale nawet z takich się go pamięta. O tym zresztą jego żona też pisze.
Aguś, wzruszeń na pewno w tej książce nie brakuje, choć nie ma tutaj ckliwości czy sentymentalizmu. Jest po prostu miłość.
na pewno rozejrzę się za tym tytułem, ponieważ bardzo lubiłam p. Kozłowskiego, to była niezwykła osoba :)
OdpowiedzUsuńjeżeli tyle w tej książce emocji, na pewno warta jest uwagi i bliższego poznania, pozdrawiam :)
Polecam, naprawdę wyjątkowa jest ta książka:)
UsuńNa ten moment chyba spasuje.
OdpowiedzUsuńJasne;)
UsuńJeśli dostanę ją gdzieś, na pewno przeczytam - mimo, że Kozłowski często grał drani, to aktorem (a pewnie i człowiekiem) był doskonałym, więc zaskarbił sobie moje uznanie.
OdpowiedzUsuńOtóż to, musiał być rewelacyjnym człowiekiem, skoro grywał drani, a i tak się podobał i był lubiany.
UsuńCzytałam wywiad z tą Panią przy okazji recenzowania książki Szymona Hołowni pt. ,,Ludzie na walizkach. Moje historie". Historia zarówno jej jak i Macieja Kozłowskiego wywarła na mnie wielkie wrażenie. Nie wiem, czy sięgnę i po tę książkę, ale autorce życzę wszystkiego najlepszego. Zarówno w jej przygodzie z literaturą jak i w życiu prywatnym.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji Twojego komentarza przypomniało mi się, że chyba kawałkami oglądałam rozmowę S. Hołowni z autorką. Dobrze by było sobie to przypomnieć.
UsuńUwielbiałam pana Kozłowskiego. Chętnie przeczytałabym te książkę :)
OdpowiedzUsuńTo idealna książka dla Ciebie:
Usuń