Jerzy Besala „Polskie królowe. Zawiedzione miłości.
Odtrącone i niekochane”, Bellona 2014, ISBN 978-83-11-13119-4, stron 336
Szeroko rozumiane publikacje historyczne, nie tylko
powieści, ale i te popularnonaukowe, stanowią jeden z najchętniej wybieranych przez
mnie gatunków literackich w ostatnim czasie. Skutkuje to tym, że nie jestem już
tak całkiem „zielona”, jeśli chodzi o wiedzę na temat dziejów naszego kraju
(pomijając tę szkolną). Szczególnie upodobałam sobie te pozycje, które
podchodzą do historii w sposób daleki od podręcznikowego i prezentują
bohaterów, o których wcześniej nie słyszałam, lub też tylko obili mi się oni o
uszy. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które pełniły ważną rolę, często zbyt mało
podkreślaną i dziś już trochę zapomnianą. Bywały też takie niewiasty, które
historia pamięta, ale jako te nieszczęśliwe, bo niekochane, odtrącone. O takich
właśnie pisze Jerzy Besala, poświęcając swoją uwagę polskim królowym, które nie
miały szczęścia w życiu osobistym.
Najczęściej miłość władców wygasała z
jednego powodu: braku potomka. Dla każdego przedstawiciela dynastii
przedłużenie rodu było sprawą najwyższej wagi, więc niespełnienie pokładanych w
małżonce nadziei było jednoznaczne z utratą jej znaczenia. Inną kwestią jest
fakt, że małżeństwa były zawierane właśnie z powodów dynastycznych i
politycznych, mających gwarantować przyjaźnie, sojusze, utwierdzanie granic i
istniejącego stanu rzeczy, a dobór partnerów był drugorzędny, o ile w ogóle
ktokolwiek zwracał nań uwagę (zwłaszcza że do zaręczyn często dochodziło już
wtedy, gdy przyszli państwo młodzi byli dziećmi w kołysce).
Dwie pierwsze królowe „popełniły” właśnie ten najcięższy
grzech: nie miały dzieci. Księżniczka meklemburska, Ludgarda, żona Przemysła II
z wielkopolskiej linii Piastów, spodobała się przyszłemu mężowi i ten naprawdę
ją pokochał, cóż z tego, skoro namiętność gasła coraz szybciej, aż do
tajemniczego końca kobiety, który po dziś dzień budzi spory historyków,
zwłaszcza ewentualny udział męża w pozbyciu się niewygodnej małżonki. Podobny los
spotkał Adelajdę Heską, drugą żonę Kazimierza Wielkiego, która początkowo
również cieszyła się łaskami męża, by tracić je z upływem czasu i brakiem
ciąży. Z tym że Adelajda miała szczęście o tyle, że zachowała życie.
Zygmunt August, jako ostatni przedstawiciel dynastii
Jagiellonów, doskonale wiedział, jakie jest jego najważniejsze życiowe zadanie.
Poślubił Elżbietę Habsburżankę, która miała pecha nie odpowiadać królowej
Bonie, swojej teściowej. Postępująca choroba, kto wie, czy nie narastająca z
powodu odrzucenia, jakie spotkało tę wrażliwą dziewczynę, spowodowała oddalenie
się od niej męża. Po śmierci Elżbiety, zważając na rację stanu, pojął za
kolejną żonę starszą siostrę Habsburżanki, Katarzynę, przeciwieństwo Elżbiety.
U tej z kolei nie podobało mu się wtrącanie do polityki i donoszenie
ojcu-cesarzowi o tym, co dzieje się w Rzeczypospolitej. Po kilku latach
nieudanego pożycia snuł nawet plany rozwodu.
Inny cel miało małżeństwo siostry Zygmunta Augusta, Anny
Jagiellonki. Teoretycznie została wybrana na króla, ale szlachta nie widziała
możliwości, by mogła sprawować władzę samodzielnie, dlatego wydano ją za
Stefana Batorego. Inna sprawa, że sama Anna nie dawała powodów, by ją lubić i
szanować, stąd też i związek z Batorym nie przyniósł jej szczęścia. Po jego
śmierci zaangażowała się w walkę o koronę dla Zygmunta III Wazy.
Ludwika Maria Gonzaga jest doskonałym przykładem życia
podporządkowanego przepowiedni. Gdy astrolodzy zobaczyli na jej skroniach
koronę, zrobiła wszystko, aby przekuć tę wizję w rzeczywistość. Została drugą
żoną Władysława IV Wazy, a później jego przyrodniego brata, Jana Kazimierza,
ale trudno powiedzieć, by zaznała małżeńskiej słodyczy. Pierwszy mąż chyba
zwyczajnie jej nie lubił, często miał za nic jej uczucia, a jej pozostawało robienie
dobrej miny do złej gry. Z kolei Jan Kazimierz zwyczajnie się jej bał i ulegał
jej prawie we wszystkim, nie wyzbył się tylko skłonności do kolejnych miłostek.
Licznymi kochankami otaczał się również August II Mocny
Wettyn, który absolutnie nie kochał swojej żony, Krystyny Eberhardyny. Nie
odpowiadała mu jej rozwaga, pobożność, a przede wszystkim brak temperamentu, bo
swój miał nieograniczony; do tego dochodził alkohol i szukanie ciągle nowych
podniet. No cóż, kiepski materiał na męża...
Małżeństwo Stanisława Leszczyńskiego z Katarzyną Opalińską
miało połączyć dwa wielkie rody. Początkowo wydawało się, że będzie to związek
wyjątkowo zgodny, z uwagi na małą różnicę wieku i podobną sytuację majątkową.
Niestety jednak Stanisław szybko wkroczył w świat polityki, a ten okazał się
ciekawszy, niż domowe stadło u boku „cnotliwej, pobożnej żony, ceniącej sobie
nade wszystko spokojny tryb życia” (str. 260). Z czasem ujawnił się coraz
większy rozdźwięk osobowości małżonków, a uwikłanie w konflikty międzynarodowe
powodowało narastającą gorycz Katarzyny, która nie słabła nawet po osiedleniu
się w Francji, gdzie królową została ich młodsza córka, Maria, żona Ludwika XV.
„Polskie królowe” to nie jest lektura łatwa i lekka, a
powody są dwa. Po pierwsze, podjęta problematyka. Nie jest niczym przyjemnym
poznawać szczegóły życia kobiet nieszczęśliwych, zgorzkniałych, doznających
upokorzeń odrzucenia. Choć trzeba też przyznać, że część z nich nie potrafiła
wznieść się ponad swoje urazy, gdy ich mężowie potrzebowali pomocnej dłoni i
cieplejszego słowa; ale z drugiej strony – czy można im się dziwić? Nie dość,
że niekochane i niespełnione, to jeszcze zmuszone do tolerowania nieustającego
korowodu kochanek. Losy tych władczyń przepełnione są goryczą i nie można
oprzeć się wrażeniu, że czasem jedyną drogą ukojenia była po prostu śmierć.
Drugim powodem jest język, jakim posługuje się autor. Nie ma się co oszukiwać,
że przyzwyczajona jestem do lekkości pióra Sławomira Kopra i Iwony Kienzler,
natomiast Besala, w moim mniemaniu, pisze inaczej i długi czas zajęło mi
przyzwyczajenie się do jego toku narracji, choć schemat przyjął podobny: jeden
rozdział, jedna postać. „Polskie królowe” nie zapewniły mi tej harmonii, jaką
odczuwam obcując z książkami przywołanych wyżej autorów, tego idealnego układu
i proporcji między ciekawą treścią, a doskonałym sposobem jej prezentacji.
Tutaj historie tych nieszczęsnych monarchiń mnie interesowały, ale musiałam się
wysilić, żeby poddać się stylowi Jerzego Besali. Może i jest to trochę
krzywdzące, porównywać jednego twórcę do innych, ale jednak lektura licznych
publikacji tamtych historyków zrobiła swoje i nie potrafię podejść inaczej,
porównania nasuwają się same. Jest to jednakże moje czysto subiektywne
odczucie, które nie ma wpływu na ogólną ocenę i stwierdzenie, że „Polskie
królowe” warto przeczytać, by pamiętać, że dojście do najwyższych zaszczytów
nie zawsze idzie w parze ze szczęściem osobistym. To lektura, której trzeba
tylko poświęcić więcej czasu i uwagi.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Bellona.
Wyzwania: „Czytamy książki historyczne”, „Nie tylko
literatura piękna...”, „Polacy nie gęsi”.
Uwielbiam takie książki, lektura w sam raz dla mnie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że to nas łączy:)
UsuńJak sama wspominasz, nie jest to lektura lekka i łatwa, więc tym bardziej nie dam rady się z nią zmierzyć, bo ja obecnie szukam czego mniej wymagającego.
OdpowiedzUsuńW pełni rozumiem, to faktycznie raczej lektura dla zainteresowanych;)
UsuńBardzo lubię książki Jerzego Besali, a ta wydaje mi się szczególnie ciekawa:) Póki co w kolejce czeka inna publikacja tego autora, mam nadzieję, że równie smakowita jak ta tutaj, "Dzieje uczuć kobiet i mężczyzn" :D
OdpowiedzUsuńTo było moje pierwsze zetknięcie z jego książkami, zobaczymy, jak to pójdzie dalej, bo bez wątpienia ciekawą tematyką się zajmuje:)
UsuńUwielbiam historię, więc z przyjemnością przeczytałabym tę książkę :)
OdpowiedzUsuńMoje uwielbienie do historii narasta z każdą lekturą tego typu:)
UsuńTo rzeczywiście nie jest łatwa lektura. Ale ile można się z niej dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńJak zwykle podsumowałaś trafnie:)
Usuń