Maja Łozińska „Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne,
bale i bankiety”, PWN 2011, ISBN 978-83-01-16749-3, stron 184
Pisałam przy okazji książki Sławomira Kopra, dlaczego
pociąga mnie okres dwudziestolecia międzywojennego. Świeżo odzyskana w 1918 r.
niepodległość, po tak długim czasie zniewolenia, przyniosła szereg nowych
możliwości i wpłynęła na mentalność ludzi. Zmiany następowały bardzo szybko i
dotykały każdej dziedziny życia. Dotyczy to także szeroko rozumianej kuchni, o
czym pisze Maja Łozińska, historyk obyczajowości, która postanowiła przyjrzeć
się międzywojniu właśnie z perspektywy smaku.
We wstępie wyjaśnia, jak zmiany cywilizacyjne i ekonomiczne
odbiły się na rozwoju sztuki kulinarnej.
To właśnie wtedy zaczęto przykładać
coraz większą wagę do konieczności zdrowego odżywiania. Na pierwszy plan
wysunęła się dewiza „tanio, szybko i zdrowo”, o czym traktuje rozdział „Przy
codziennym stole”. Propagowany styl gotowania wynikał przede wszystkim z
kryzysu gospodarczego, czyli miało być niewielkim kosztem, ale równocześnie z
faktu, że coraz więcej kobiet mogło pracować zawodowo, więc musiały
przygotowywać posiłki niezbyt czasochłonne. Nie bez znaczenia było również
fakt, że coraz mniej rodzin mogło sobie pozwolić na utrzymanie służby, a w
związku z tym rezygnowano z dań skomplikowanych. Zaznaczmy jednak, że zwyczaje
ludzkie nie zmieniały się tak łatwo i mimo zachęty do potraw jednogarnkowych,
nadal dominował obiad trzydaniowy, łącznie z deserem. Oprócz mięsa, dieta była
bogata w ryby, zaczęto też wprowadzać więcej warzyw i owoców, także na surowo.
W majątkach wiejskich obowiązywały dwa stoły: dla państwa i drugi dla służby (i
małych dzieci), a ziemiański styl życia nadal koncentrował się wokół stołu,
przy którym można było spędzić nawet cały dzień. Utrzymywało się upodobanie do
prostoty wiejskiego jedzenia, gdzie królowało zsiadłe mleko. Rosnącą
popularność zdobywały pensjonaty zakładane poza miastami, z wyżywieniem na
wysokim poziomie, polecane pocztą pantoflową.
Rozdział „Na zakupach” przybliża trudności z zaopatrzeniem
po wojnie, a także ze scaleniem w jeden organizm gospodarczy i monetarny ziem
pozaborowych. W ówczesnych latach zakupy robiło się przede wszystkim na placach
targowych, od kupców stojących na rynkach miast; z czasem zaczęto budować hale
handlowe. Ci zamożniejsi mogli zaopatrywać się w sklepach kolonialnych, zwanych
też delikatesowymi. Choć dbano już o zadowolenie klienta, np. dzięki
eleganckiemu pakowaniu towarów (ale też poprzez reklamę i wystrój wnętrz), nie
rezygnowano też z praktyki fałszowania żywności, czyli przywracania im
„świeżości”. Na Kresach i w byłej Kongresówce działalność handlową rozwijali
Żydzi, oferujący towary lepszej jakości w niższej cenie, zapewniający też
znakomitą obsługę.
O wpływie postępu na wygląd pomieszczeń kuchennych mówi
część „W spiżarni, kuchni i jadalni”. Choć ich wystrój i wyposażenie ulegały
przemianom na plus, nie traktowano ich reprezentacyjnie i lokowano w miarę
możliwości z dala od oczu gości i domowników. W biedniejszych mieszkaniach
jednoizbowych tworzono kąciki kuchenne, oddzielone choćby zasłonką, a stół
pełnił wiele funkcji. W wyposażeniu jadalni polska porcelana z Ćmielowa zaczęła
wypierać tę importowaną.
W miastach kwitło życie wieczorne – po dawce kultury
(przedstawienia teatralne czy operowe i kabaretowe) udawano się na kolacje
(rozdział „W restauracjach i kawiarniach”). W stolicy jednym z chętniej
odwiedzanych przybytków był „Simon i Stecki”. Łozińska pisze o roli kierownika
sali, zarobkach kelnerów i zamawianych potrawach. Ciekawostką jest fakt
doskonałej i taniej kuchni w wagonach restauracyjnych PKP. Bujny rozkwit
zanotowały cukiernie, w tym ta przyciągająca literatów i aktorów, „Ziemiańska”.
Ale powstawały też niedrogie knajpki; funkcjonowało dożywanie biednych, w czym
dużą rolę odgrywał Kościół.
Bazą życia towarzyskiego były przyjęcia domowe, na których
gospodyni mogła wykazać się kunsztem kulinarnym. Pomocą były jej poradniki i
książki kucharskie, na podstawie których układała menu. O sukcesie spotkania
decydował też dobór alkoholu i deser. Ależ przyjemnie byłoby znaleźć się choć
raz na takim bankiecie, spróbować np. zrazów z jesiotra z nadzieniem
cebulowo-maślanym czy skosztować tortu hiszpańskiego... Nowością były przyjęcia
brydżowe oraz tzw. fajfy, czyli popołudniowe herbatki, wymagające
skromniejszego zestawu przekąsek.
Większe bale i biesiady organizował np. PEN Club.
Reprezentacyjne życie towarzyskie prowadził też prezydent Mościcki,
organizujący wystawne przyjęcia na Zamku Królewskim. Dużą rangę nadawano
przyjazdom zagranicznych dyplomatów; organizowano Bale Mody łącznie z wyborami
Królowej. W swoim gronie lubiła się także bawić elita wojskowa.
„Smaki dwudziestolecia” to pierwsza książka Mai Łozińskiej,
którą miałam przyjemność czytać. Celowo użyłam tego zwrotu, ponieważ jestem oczarowana,
nie tylko światem, który przedstawiła, ale sposobem, w jaki tego dokonała.
Oddała ducha tamtych lat tak pięknie, że zrodziła za nimi tęsknotę. Z każdą
stroną rósł mój zachwyt, ale też sentyment, że było tak ciekawie, a skończyło
się źle. Oczywiście mam świadomość, że nie wszystko było pięknie, bo o
trudnościach Łozińska też pisze, ale tamten czas niezaprzeczalnie miał swój
urok, który autorka umiała podkreślić. Książka jest tym bardziej interesująca,
że dotyka takiej zwyczajności, codziennego życia ludzi i tego, co jedli –
możemy porównać, jak bardzo zmieniła się polska kuchnia, bo choć może w pewnym
stopniu bazujemy na tradycji (zupy), to jednak otwieramy się na nowe smaki, np.
egzotyczne. Smak niektórych potraw, znanych wtedy, możemy teraz poznać pewnie
tylko w ekskluzywnych i drogich lokalach, by przywołać choćby dania z raków.
„Smaki dwudziestolecia” to idealna lektura dla wielbicieli
historii, ale także dla smakoszy i miłośników dobrej kuchni. Pięknie wydana, z
mnóstwem fotografii, jest także ucztą dla oka. Nie odmawiajcie jej sobie.
Książka bierze udział w wyzwaniach "Czytamy książki historyczne", "Lata dwudzieste, lata trzydzieste...", „Nie tylko literatura
piękna...” oraz „Polacy nie gęsi”.
Nie jestem wielbicielką historii, ale za to uwielbiam smakować różnorodną kuchnię, dlatego z czystej ciekawości przeczytam tę książkę jak wpadnie w moje ręce, ale usilnie szukać nie zamierzam
OdpowiedzUsuńA lubisz smakować, czy smakować i gotować? Bo ja tylko to pierwsze;) Sama nie wiem, skąd we mnie to upodobanie do czytania opowieści, które mają cokolwiek wspólnego z kuchnią, skoro sama nie cierpię gotować;)
UsuńTo była pierwsza Twoja książka Łozińskiej? Naprawdę? Ja myślałam, że już coś wcześniej czytałaś. To Ci powiem, że jej książki czy własne czy pisane w duecie z mężem są najlepsze. Wspólnie napisali też Historię polskiego smaku, tam sięgają do czasów przedrozbiorowych i też jest bardzo ciekawie. Ja już mam porównanie, bo czytałam z tej serii i Łozińskich i Pruszaka, Sieradzką i teraz Barbasiewiczową i z tych wszystkich książek to Łozińskich czytało mi sie najlepiej, najlżej, bez wysiłku. Teraz czytam Ludzi interesu w przedwojennej Polsce Barbasiewiczowej i są rozdziały, przez które ciężko mi przebrnąć ze względu na język, tak samo było przy Pruszaku, a Łozińską to ja pochłaniam. Smaki dwudziestolecia rzeczywiście są świetnie napisane, jak czytałam to cały czas głodna byłam:)
OdpowiedzUsuńNaprawdę;) Bo ja na razie tylko chomikuję, a jeszcze nie czytałam; oprócz tej na półce czeka "W przedwojennej Polsce. Życie codzienne..." i "W ziemiańskim dworze". "Historię polskiego smaku" planuję kupić w lutym, i biorąc pod uwagę, jak podobały mi się "Smaki", następna w kolejce będzie chyba ta najnowsza o arystokracji.
UsuńCzytałam, jak gdzieś twierdziłaś, że właśnie Łozińscy piszą najciekawiej, więc z pełną satysfakcją możesz powiedzieć: a nie mówiłam;)
Barbasiewicz mam o manierach, czeka, aż mnie najdzie ochota; w jej przypadku też Ci zaufam, i "Ludzi interesu" kupię ostatnich;)
Temu, że byłaś głodna, wcale się nie dziwię, ze mną było tak samo;)
Mnie zostało do przeczytania jeszcze trzy: W ziemiańskim dworze, Życie codzienne... i Dobre maniery, czyli te co wymieniłaś, ale chyba sobie zrobię teraz przerwę, bo jestem już przejedzona tą serią. Ale trzy na wszystkie wydane tytuły (nawet nie wiem ile ich jest) to i tak świetny rezultat:) Życie codzienne arystokracji jest super, bardzo mi się podobało też Kino,teatr, kabaret..., bo to są akurat bliskie mi klimaty i mam sporą wiedzę na ten temat, ale wiedza ta skutkuje tym, że znalazłam w tej pozycji sporo błędów także merytorycznych, bo literówek jest niestety zatrzęsienie.
UsuńNa wyłapanie błędów merytorycznych to ja mam jeszcze za mało wiadomości, ale trochę to niepokojące, że takie wydawnictwo, z "naukowe" w nazwie, do nich dopuszcza, i jeszcze literówki, o których piszesz.
UsuńNie wiem też dlaczego, ale bardzo mnie intryguje "Życie przestępcze", tej chyba u Ciebie nie widziałam?
I jak już przy tym jesteśmy, to marzy mi się też ta o Paryżu z tej serii Metropolie Retro:)
Bardzo klimatyczna okładka. Od czasu do czasu lubię takie książki, ale chętniej wybieram obyczajówki.
OdpowiedzUsuńMnie do takich ciągnie coraz bardziej, ale obyczajówki też utrzymują się na szczycie;)
UsuńNiestety, to raczej książka nie dla mnie. Ale świetnie się nada na prezent dla mamy:)
OdpowiedzUsuńNa prezent jest idealna, bo ślicznie wydana:)
UsuńSama nie lubię gotować i nie sprawia mi to przyjemności, jednak o kuchni lubię czytać, więc z chęcią zajrzę do tej publikacji.
OdpowiedzUsuńO to dokładnie jak ja:) Nie znoszę gotowania, a lubię przeglądać i książki kucharskie, i powieści z takim wątkiem, czasem nawet programy w telewizji;)
UsuńSkusiłabym się, aby obejrzeć te fotografie :D Miłośniczką historii nie jestem, lubię jedynie niektóre wybrane okresy :)
OdpowiedzUsuńDwudziestolecie powoli staje się moim najbardziej ulubionym, ciekawi mnie też PRL:)
UsuńJak sama wiesz to nie są moje ulubione tematy, jednak tak napisałaś o tej książce,że chyba skusiłabym się i przeczytała bo bardzo mnie zaciekawił tamten świat :)
OdpowiedzUsuńA widzisz, bo mówiłam Ci, że ona fajna jest;) Choć może fajna to nie do końca właściwe określenie, bo jest dużo lepsza:)
UsuńNo muszę Ci przyznać rację, będzie trzeba się rozejrzeć za odpowiednią lekturą nawiązującą do tych czasów:)
UsuńTo poszukaj czegoś Sławomira Kopra, pisze super, bo wcale nie jak o postaciach historycznych, tylko o zwykłych ludziach:)
UsuńOki w takim razie porozglądam się z tym autorem:)
UsuńMyślę, że jak jego styl Ci przypadnie do gustu, to potem już poleci i apetyt na innych autorów wzrośnie;)
UsuńAni ze mnie miłośniczka historii, ani kuchni, ale ta książka wydaje mi się ciekawa. Tak jak lubię zwiedzać skanseny, tak chętnie poznałabym opowieści z dawnych lat. To fascynujące, jak w miarę upływu czasu zmieniły się wnętrza domów, zwyczaje, czy choćby to, co ląduje na naszych stołach.
OdpowiedzUsuńO widzisz, przypomniało mi się, że od roku poluję w bibliotece na książkę o skansenach i jakiś ktoś chyba ją przetrzymuje.
UsuńA ląduje dużo innego, niż wówczas;)
Najbardziej podczas lekcji historii w szkole nie lubiłam okres dwudziestolecia międzywojennego. Nie umiem teraz uzasadnić czemu, bo nie pamiętam. Jednak Ty Paulinko tak świetnie przedstawiłaś fragmenty tej książki, że mnie o dziwo zaciekawiłaś tym znienawidzonym wcześnie okresem historii:)
OdpowiedzUsuńOdkąd zaczęłam trafiać na tak świetne książki, myślę sobie, Aguś, że szkoła zupełnie nie potrafi zaciekawić historią; gdyby podręczniki były pisane takim stylem, może byłoby inaczej, albo trzeba po prostu do tego dorosnąć. Ja zdawałam ten przedmiot na maturze, ale żebym wtedy była miłośniczką, to nie. I tak jak Ty nie znosiłaś dwudziestolecia, tak ja nie cierpiałam uczyć się np. o gospodarce, jakiegokolwiek okresu, nie ciągnęły mnie żadne takie tematy ogólne, to już wolałam konkrety, daty, nazwiska itp. A teraz mi się odmieniło;)
UsuńA ja lubię gotować i o nim czytać :-)
OdpowiedzUsuńCzyli lektura jak znalazł;)
UsuńKsiążka przykuła moją uwagę, a raczej Twoja recenzja o niej, także chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się to uda i wrażenia będą pozytywne:)
UsuńCoś dla mnie :) Uwielbiam Maję Łozińską. Z tej tematyki mogę polecić Ci "Dom" Zofii Starowieyskiej-Morstinowej? Czytałaś może? Wspaniała lektura.
OdpowiedzUsuń