Janusz Rolicki, Krzysztof Pilawski „Wańka-wstańka”, Demart
2013, ISBN 978-83-7427-855-3, stron 328
Pamiętacie serial „W labiryncie”? W moim domu tę pierwszą
polską telenowelę się oglądało; choć za mała byłam, żeby orientować się w
treści, to pamiętam aktorów, zwłaszcza Wiesława Drzewicza, czyli
niezapomnianego Gargamela w „Smerfach”; w głowie kołacze mi się nawet piosenka
końcowa, wykonywana przez Grzegorza Markowskiego z grupy Perfect. Jednym z
pomysłodawców serialu o Polakach przełomu lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych był Janusz Rolicki, bohater niniejszej publikacji, historyk
i dziennikarz, którego właśnie z tego powodu postanowiłam poznać bliżej.
Kolejny etap to Skarżysko, tam trafił z bliskimi. Mały
Januszek był chłopcem dość zadziornym i nie dawał sobie w kaszę dmuchać; jasno
i dobitnie pokazywał, gdy coś mu się nie podobało. Na pierwsze wakacje
wyjechali do Zakopanego i to miasto stało się na dziesięć lat jego małą
ojczyzną. Tam również, już w sposób bardziej świadomy, zetknął się z polityką i
tym, co działo się w kraju po wojnie. W 1956 r., w czasie przełomu, który miał
decydujący wpływ na jego kształtujący się charakter i światopogląd, wyjechał na
studia. Wybrał Uniwersytet Warszawski i historię, choć początkowo zdawał na
dziennikarstwo. Fakt, że na wybrany kierunek go nie przyjęto, nie zmienił
jednak jego przeznaczenia, dziennikarzem i tak został. „Polityka”, „Kultura”,
„Trybuna”, to tylko niektóre z tytułów, dla których pisał; część z nich
współtworzył, zwłaszcza tę ostatnią, której był redaktorem naczelnym.
Komentował także dla wielu innych dzienników. Długi czas spędził w telewizji,
gdzie odpowiadał za sprawy artystyczne. Jego praca była dostrzegana i na tyle
znacząca, że stał się laureatem licznych nagród.
Janusz Rolicki w historii polskiego dziennikarstwa zapisał
się co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze jest twórcą reportażu wcieleniowego,
który cieszył się ogromną popularnością wśród czytelników prasy lat
siedemdziesiątych. Zaczęło się od „Janek, podaj wapno” – dostał propozycję
zatrudnienia się jako robotnik na jednej z budów ówczesnej stolicy. Spisywane
dzień po dniu wrażenia przybrały postać reportażu, który znalazł się na ustach
wszystkich. Taka „wcieleniówka” stała się znakiem rozpoznawczym Rolickiego,
który potem zatrudniał się m. in. w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w
Dołhobyczowie, do budowy rowów melioracyjnych, przy rozładowywaniu wagonów czy
konwojowaniu zwierząt. Praca reportera w przebraniu nie zawsze była dla niego
łatwa, ale jego teksty oparte na takich doświadczeniach zawsze zdobywały
rozgłos i przynosiły mu uznanie.
Druga zasługa Rolickiego to dbałość o wysoki poziom kultury
w ramówce telewizyjnej: „Wyszedłem z założenia, że kultura musi mieć
lokomotywy, które staną się jej wizytówką i utorują drogę na wizję innym
programom” (str. 194). Zaczął od programu „Sam na sam”, poświęcanemu wybitnej
osobowości z wielkiego świata – przewinęły się tam takie nazwiska, jak Adam
Hanuszkiewicz, Tadeusz Łomnicki, Krzysztof Zanussi, Stanisław Lem, Jerzy
Antczak i inni, sami zasłużeni. Ponadto wprowadził całodniowy program
niedzielny i unowocześnił wizję „Pegaza”. Można więc powiedzieć, że to jemu
zawdzięczamy telewizyjne talk-show.
Wspomniałam o wywiadzie – rzece. Nie bez powodu taki rodzaj
narracji wybrano dla „Wańki-wstańki”. To nikt inny, jak Janusz Rolicki, jest
klasykiem tego gatunku. Niezwykłą sławę przyniosła mu „Przerwana dekada” (i jej
kontynuacja „Replika”) – opublikowana rozmowa z Edwardem Gierkiem, która
sprzedała się w milionie egzemplarzy. Potem był jeszcze wywiad ze Zbigniewem
Bujakiem. Z perspektywy czasu Rolicki przyznaje, że nie spodziewał się takiego
sukcesu tego typu form biograficznych, który przecież nadal trzyma się dobrze i
jest „polską specjalnością” (str. 280).
„Wańkę-wstańkę” czyta się przyjemnie. Rolicki na pytania
swojego interlokutora odpowiada barwnie, ze swadą, czym wzbudza zainteresowanie
czytelnika. Mnie osobiście podobało się to, że w tej pozycji zawarto panoramę
społeczno-polityczną lat pięćdziesiątych XX wieku do obecnych. Szczególnie
ciekawy wydał mi się rozdział o telewizji, ponieważ bardzo lubię relacje na ten
temat – swoisty to paradoks, że to właśnie w tamtych siermiężnych czasach tak
dużą wagę przywiązywano do poziomu artystycznego tego, co fundowano widzowi.
Nie brakuje też tematów trudnych czy osobistego rozliczenia z okresem PRL-u. Te
wszystkie elementy złożyły się na fascynujący obraz człowieka i czasów, w
jakich przyszło mu żyć. Według mnie jest to świetna lektura, która wśród
miłośników historii na pewno znajdzie swoich odbiorców.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Portalowi
Sztukater.
Książka bierze udział w wyzwaniach „Nie tylko literatura
piękna” oraz „Polacy nie gęsi”.
Uwielbiam czytać o okresie PRL-u, więc to książka dla mnie. Widzę w niej wiele ciekawych wiadomości.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to właśnie z tego powodu się na nią zdecydowałam, też lubię czytać o tamtych czasach i liczyłam, że będzie o nich dużo. I nie zawiodłam się:)
UsuńJa również interesuję się czasami PRL-u, choć nigdy nie miałam (nie)przyjemności ich doświadczyć. Książki muszą mi wystarczyć.
UsuńI może właśnie dlatego chcemy o tych czasach czytać, bo lepiej może doświadczać ich w ten sposób.
UsuńTeż lubię czasy PRL-u i zapamiętam sobie tę książkę ;)
UsuńMiło wiedzieć, że jest nas więcej:)
UsuńSerial w labiryncie oglądała, reż byłam bardzo, bardzo mała kiedy był sławny, później go wznawiali o ile dobrze kojarzę;) aktora pamiętam i bardzo go lubiłam, jeżeli chodzi o książkę myślę,że mogłaby mnie zainteresować:)
OdpowiedzUsuńTeraz mi się przypomniało, że nie napisałam w recenzji, że akurat o samym serialu jest bardzo mało, niech żyje skleroza;)
UsuńAle książka i tak ciekawa, z czystym sumieniem mogę polecić:)
Ostatnio wspominaliśmy ze znajomymi "W labiryncie" :-) Gdyby moja lista "do przeczytania" nie byłaby długa jak list Wildsteina, to znalazłby się na niej i Rolicki :-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, żeby tak tego czasu jakoś magicznie przybywało...;)
Usuń