Eve Edwards „Alchemia miłości. Kroniki rodu Lacey”, Egmont
2013, ISBN 978-83-237-7666-6, stron 384
Will Lacey właśnie został hrabią Dorset. On i jego
rodzeństwo, dwie siostry i dwóch braci, zostali bez ojca, a matka bez męża.
Majątek ich rodziny stoi nad przepaścią; stary szlachcic, według syna,
roztrwonił go na wspieranie bezowocnych badań alchemików, które objął swoim
patronatem. Ale teraz koniec z tym, Will nie ma zamiaru przedłużać takiej formy
wspierania nauki, ci pseudo-uczeni dość już wyciągnęli pieniędzy od naiwnego
dobroczyńcy. Taką to wiadomość przekazuje jednemu z nich, sir Arthurowi
Huttonowi.
Lady Eleanor Rodriguez swój tytuł odziedziczyła po matce,
hiszpańskiej hrabinie z San Jaime, poetce szanowanej na tamtejszym dworze.
Ojciec Ellie jest całkowicie pochłonięty swoimi badaniami i troski świata
zewnętrznego nieszczególnie go zajmują, choć trzeba mu przyznać, że o
wykształcenie swojej jedynej córki zadbał. Dziewczyna posługuje się biegle
łaciną, nieobca jest jej greka; zajmuje się nawet tłumaczeniem uczonego
traktatu dla królowej Elżbiety.
Jako niedawno „nawróconej” wielbicielce powieści
historycznych, uaktywnił mi się radar na lektury należące do tego gatunku. Nie
ma się więc co dziwić, że bardzo chciałam dostać w swoje ręce „Alchemię
miłości”, zwłaszcza że akcja toczy się w czasach Tudorów, o których lubię
czytać. Autorka, Eve Edwards (pseudonim literacki Julii Golding), legitymuje
się dyplomem Oxfordu, a do napisania powieści solidnie się przygotowywała,
uczestnicząc w ucztach i turniejach rycerskich w stylu elżbietańskim. Bez
wątpienia dało to dobre efekty, realia epoki zostały oddane wiernie i ciekawie.
Na plus trzeba także zaliczyć doskonale zarysowane tło obyczajowe, zwłaszcza
jeśli chodzi o sytuację życiową kobiet. Mam świadomość, jak to wtedy wyglądało,
ale zawsze przy okazji tego typu lektur zastanawiam się, jak sama bym się
czuła, będąc w zasadzie własnością mężczyzny, najpierw ojca, potem męża... Natomiast jedno mam zastrzeżenie; chciałabym
rozgraniczyć warstwę historyczną od fabularnej – samych faktów z historii jest
mało, z postaci rzeczywistych właściwie tylko Elżbieta, czyli można powiedzieć:
mało historii w historii. Nie miałabym nic przeciwko umiejscowieniu bohaterów
na bardziej szczegółowym planie, wprowadzeniu autentycznych osób w połączeniu z
tymi fikcyjnymi. Ale oczywiście nie jest to zarzut przekreślający całą książkę.
Bo tak szczerze mówiąc, to bardzo mi się podobała.
Skupiając się tylko na relacjach między Willem i Ellie,
otrzymujemy przyjemną opowieść o dwójce młodych ludzi, którzy muszą toczyć walkę
między uczuciami, a rozsądkiem. Will jest odpowiedzialnym mężczyzną, mimo
młodego wieku doskonale zdaje sobie sprawę z oczekiwań, jakie przed nim stoją i
choć go to boli, wie, że najprawdopodobniej czeka go małżeństwo bez miłości i
namiętności. Ellie też jest świadoma tego, że ślepe zapatrzenie ojca w
alchemię, bogactwa i splendoru im nie przysporzy. Czy ci dwoje mają jakąkolwiek
szansę?
„Alchemia miłości” wyróżnia się lekkością – naprawdę
świetnie się ją czyta – i poczuciem humoru. Nie można też nie wspomnieć o
kreacji głównej bohaterki. Ellie jest pełna wdzięku, ale przede wszystkim ma
charakter, jest pyskata i ma skłonności do używania, hm, siły fizycznej,
dostępnej każdej kobiecie. Jest dobrze wykształcona, choć w ówczesnych czasach
powszechne było przekonanie, że wiedza teoretyczna jest tak właściwie kobiecie
do niczego niepotrzebna, bo ważniejsze są inne jej przymioty. Warto w tym
miejscu podkreślić, że również bohaterowie drugoplanowi nie zostali
potraktowani pobieżnie i mogą wywoływać określone emocje; mnie przypadła do
gustu matka Willa.
W towarzystwie postaci stworzonych przez Eve Edwards
spędziłam miłe chwile i na pewno nie omieszkam sięgnąć po następną część
„Kronik rodu Lacey”.
Książka bierze udział w wyzwaniu „Czytamy powieści obyczajowe”.
Czasy Tudorów to bardzo ciekawy okres, lektura godna przeczytania. Poza tym bardzo ładna okładka.
OdpowiedzUsuńI na dodatek przyjemna w dotyku;) Takie tam małe skrzywienie;)
UsuńWolę książki bardziej współczesne, ale jeśli najdzie mnie ochota na szczyptę historii to będę mieć tę powieść na uwadze.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, dobrze to ujęłaś, tej historii jest szczypta, więc nie powinna przeszkadzać;)
UsuńJestem miłośniczką współczesnych realiów, więc jakoś nie mam zbytniej ochoty na powyższą pozycje, ale cieszę się, że tobie się podobała.
OdpowiedzUsuńJuż pamiętam Twoje upodobania, ale powiem Ci szczerze, że pomyślałam sobie, że właśnie taką powieścią mogłabyś się przekonać do historycznego tła:)
UsuńUwielbiam takie książki i z przyjemnością po nią sięgnę:)
OdpowiedzUsuńUdanej lektury w takim razie życzę:)
UsuńKochana bardzo się cieszę,że w końcu poznałaś Willa mojego :) mam nadzieje,że chociaż troszkę Ci się spodobał? Fajna książka prawda? Przyjemnie się czyta:)
OdpowiedzUsuńFajny, tylko jeszcze jakby był brunetem...:P
UsuńSympatyczna lektura, dobrze, że autorka postawiła też na poczucie humoru:)
Coraz bardziej przekonuję się do powieści historycznych, więc kto wie, może i tę książkę przeczytam :-)
OdpowiedzUsuńO widzisz, to tak jak ja, tylko takie najchętniej bym teraz czytała, ale nie do wszystkich mam dostęp;)
UsuńKiedyś bardzo często czytałam powieści historyczne, ale tylko naszych rodzimych pisarzy. Bardzo chcę wrócić do tego gatunku literackiego, ale tym razem w wykonaniu zagranicznym. Marzę o poznaniu pióra Gregory:)
OdpowiedzUsuńNaszych pisarzy z tego gatunku nie znam, mam tylko powieść Renaty Czarneckiej, do której ciągle nie mogę się zabrać...
UsuńGregory naprawdę nie bez powodu jest nazywana mistrzynią, przed mną jeszcze trzy jej pozycje:)
pewnie, że bym chciała przeczytać, ale na razie mam ogromny stosik, a za tydzień jadę na Targi Turystyczne i znając mnie nawiozę znowu mnóstwo książek (jak można nie skorzystać z promocji) o tematyce podróżniczej..
OdpowiedzUsuńOoo, fajne muszą być takie Targi, a o podróżach też lubię czytać, miałam na taką tematykę dłuższą fazę, zanim zaczęłam prowadzić bloga:)
Usuń