piątek, 24 stycznia 2014

Eve Edwards "Alchemia miłości"


Eve Edwards „Alchemia miłości. Kroniki rodu Lacey”, Egmont 2013, ISBN 978-83-237-7666-6, stron 384

Will Lacey właśnie został hrabią Dorset. On i jego rodzeństwo, dwie siostry i dwóch braci, zostali bez ojca, a matka bez męża. Majątek ich rodziny stoi nad przepaścią; stary szlachcic, według syna, roztrwonił go na wspieranie bezowocnych badań alchemików, które objął swoim patronatem. Ale teraz koniec z tym, Will nie ma zamiaru przedłużać takiej formy wspierania nauki, ci pseudo-uczeni dość już wyciągnęli pieniędzy od naiwnego dobroczyńcy. Taką to wiadomość przekazuje jednemu z nich, sir Arthurowi Huttonowi.

Lady Eleanor Rodriguez swój tytuł odziedziczyła po matce, hiszpańskiej hrabinie z San Jaime, poetce szanowanej na tamtejszym dworze. Ojciec Ellie jest całkowicie pochłonięty swoimi badaniami i troski świata zewnętrznego nieszczególnie go zajmują, choć trzeba mu przyznać, że o wykształcenie swojej jedynej córki zadbał. Dziewczyna posługuje się biegle łaciną, nieobca jest jej greka; zajmuje się nawet tłumaczeniem uczonego traktatu dla królowej Elżbiety.

Na dworze miłościwie panującej przeznaczenie zetknie ponownie hrabiego Dorset i lady Eleanor. Od ich ostatniego spotkania, którego oboje nie wspominają miło, minęły cztery lata. Will jest w niełatwym położeniu: musi jak najszybciej się ożenić, i to najlepiej z panną posażną, by uratować majątek oraz zapewnić godne życie rodzinie. Najwłaściwsza wydaje się być lady Jane. Wtedy jednak trafia na Ellie, nie kojarząc, że to córka człowieka, którego uznał za swojego największego wroga...

Jako niedawno „nawróconej” wielbicielce powieści historycznych, uaktywnił mi się radar na lektury należące do tego gatunku. Nie ma się więc co dziwić, że bardzo chciałam dostać w swoje ręce „Alchemię miłości”, zwłaszcza że akcja toczy się w czasach Tudorów, o których lubię czytać. Autorka, Eve Edwards (pseudonim literacki Julii Golding), legitymuje się dyplomem Oxfordu, a do napisania powieści solidnie się przygotowywała, uczestnicząc w ucztach i turniejach rycerskich w stylu elżbietańskim. Bez wątpienia dało to dobre efekty, realia epoki zostały oddane wiernie i ciekawie. Na plus trzeba także zaliczyć doskonale zarysowane tło obyczajowe, zwłaszcza jeśli chodzi o sytuację życiową kobiet. Mam świadomość, jak to wtedy wyglądało, ale zawsze przy okazji tego typu lektur zastanawiam się, jak sama bym się czuła, będąc w zasadzie własnością mężczyzny, najpierw ojca, potem męża...  Natomiast jedno mam zastrzeżenie; chciałabym rozgraniczyć warstwę historyczną od fabularnej – samych faktów z historii jest mało, z postaci rzeczywistych właściwie tylko Elżbieta, czyli można powiedzieć: mało historii w historii. Nie miałabym nic przeciwko umiejscowieniu bohaterów na bardziej szczegółowym planie, wprowadzeniu autentycznych osób w połączeniu z tymi fikcyjnymi. Ale oczywiście nie jest to zarzut przekreślający całą książkę. Bo tak szczerze mówiąc, to bardzo mi się podobała.

Skupiając się tylko na relacjach między Willem i Ellie, otrzymujemy przyjemną opowieść o dwójce młodych ludzi, którzy muszą toczyć walkę między uczuciami, a rozsądkiem. Will jest odpowiedzialnym mężczyzną, mimo młodego wieku doskonale zdaje sobie sprawę z oczekiwań, jakie przed nim stoją i choć go to boli, wie, że najprawdopodobniej czeka go małżeństwo bez miłości i namiętności. Ellie też jest świadoma tego, że ślepe zapatrzenie ojca w alchemię, bogactwa i splendoru im nie przysporzy. Czy ci dwoje mają jakąkolwiek szansę?

„Alchemia miłości” wyróżnia się lekkością – naprawdę świetnie się ją czyta – i poczuciem humoru. Nie można też nie wspomnieć o kreacji głównej bohaterki. Ellie jest pełna wdzięku, ale przede wszystkim ma charakter, jest pyskata i ma skłonności do używania, hm, siły fizycznej, dostępnej każdej kobiecie. Jest dobrze wykształcona, choć w ówczesnych czasach powszechne było przekonanie, że wiedza teoretyczna jest tak właściwie kobiecie do niczego niepotrzebna, bo ważniejsze są inne jej przymioty. Warto w tym miejscu podkreślić, że również bohaterowie drugoplanowi nie zostali potraktowani pobieżnie i mogą wywoływać określone emocje; mnie przypadła do gustu matka Willa.

W towarzystwie postaci stworzonych przez Eve Edwards spędziłam miłe chwile i na pewno nie omieszkam sięgnąć po następną część „Kronik rodu Lacey”.    

Książka bierze udział w wyzwaniu „Czytamy powieści obyczajowe”.

16 komentarzy:

  1. Czasy Tudorów to bardzo ciekawy okres, lektura godna przeczytania. Poza tym bardzo ładna okładka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I na dodatek przyjemna w dotyku;) Takie tam małe skrzywienie;)

      Usuń
  2. Wolę książki bardziej współczesne, ale jeśli najdzie mnie ochota na szczyptę historii to będę mieć tę powieść na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, dobrze to ujęłaś, tej historii jest szczypta, więc nie powinna przeszkadzać;)

      Usuń
  3. Jestem miłośniczką współczesnych realiów, więc jakoś nie mam zbytniej ochoty na powyższą pozycje, ale cieszę się, że tobie się podobała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już pamiętam Twoje upodobania, ale powiem Ci szczerze, że pomyślałam sobie, że właśnie taką powieścią mogłabyś się przekonać do historycznego tła:)

      Usuń
  4. Uwielbiam takie książki i z przyjemnością po nią sięgnę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana bardzo się cieszę,że w końcu poznałaś Willa mojego :) mam nadzieje,że chociaż troszkę Ci się spodobał? Fajna książka prawda? Przyjemnie się czyta:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajny, tylko jeszcze jakby był brunetem...:P
      Sympatyczna lektura, dobrze, że autorka postawiła też na poczucie humoru:)

      Usuń
  6. Coraz bardziej przekonuję się do powieści historycznych, więc kto wie, może i tę książkę przeczytam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, to tak jak ja, tylko takie najchętniej bym teraz czytała, ale nie do wszystkich mam dostęp;)

      Usuń
  7. Kiedyś bardzo często czytałam powieści historyczne, ale tylko naszych rodzimych pisarzy. Bardzo chcę wrócić do tego gatunku literackiego, ale tym razem w wykonaniu zagranicznym. Marzę o poznaniu pióra Gregory:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naszych pisarzy z tego gatunku nie znam, mam tylko powieść Renaty Czarneckiej, do której ciągle nie mogę się zabrać...
      Gregory naprawdę nie bez powodu jest nazywana mistrzynią, przed mną jeszcze trzy jej pozycje:)

      Usuń
  8. pewnie, że bym chciała przeczytać, ale na razie mam ogromny stosik, a za tydzień jadę na Targi Turystyczne i znając mnie nawiozę znowu mnóstwo książek (jak można nie skorzystać z promocji) o tematyce podróżniczej..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, fajne muszą być takie Targi, a o podróżach też lubię czytać, miałam na taką tematykę dłuższą fazę, zanim zaczęłam prowadzić bloga:)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.