wtorek, 23 lutego 2016

Magdalena Knedler "Winda"



Magdalena Knedler „Winda“, Wyd. JanKa 2016, ISBN 978-83-62247-42-4, stron 240

Jedna winda, a tyle osób już widziała, tyle emocji doświadczyli ci, których już przewiozła. Dziesięciopiętrowy blok we Wrocławiu, jedna winda i oni, ludzie, trochę zwyczajni, a trochę niezwykli. Wykonują różne zawody, inne rzeczy ich pochłaniają, ale łączy jedno – każdy chciałby być tak po prostu szczęśliwy, na swoją miarę.

Wanda w windzie szuka inspiracji, które chciałaby przełożyć na haiku. Alicja jest psychologiem, z zabagnioną historią związków z rodzicami. Do Matyldy, która niedawno urodziła dziecko, przyjeżdżają ze wsi rodzice, ale stary Gajewski ani myśli długo tu zabawić, bo on na wszystko ma „swój oglund”, a wokół same „mjastowe pomietła, ni jinaczej” (str. 40) – ten rozdział to prawdziwy majstersztyk. Jest Eli, młody Żyd z Kanady, którego babcię Rifkę tak bardzo ucieszyło, że jej wnuk chce studiować w Polsce. Maryla, które kiedyś była gospodynią na plebanii, teraz co czwartek blachę ciasta drożdżowego z żurawinami zostawia pod drzwiami wywodzącego się z arystokratycznego, lwowskiego domu pana Stanisława. Romek gra na skrzypcach, ale ciągle nie wychodzą mu dwadzieścia cztery kaprysy Paganiniego. Dżela jest nauczycielką plastyki, ale żeby przekonać uczniów do swojego przedmiotu, musi im opowiadać historie z życia artystów, pełne alkoholu i narkotyków. Jest jeszcze Iwona, Anna, Dariusz, albinoska Wiktoria, Japonka Aya, kiedyś gejsza i windziarka w domu towarowym, a także Maniek i Edward, który niegdyś był „Edłordem”. 

„Winda” to druga książka Magdaleny Knedler, wrocławskiej recenzentki, redaktorki, nauczycielki wymowy scenicznej i logopedy. Jej debiut, „Pan Darcy nie żyje”, był jednym z najlepszych debiutów, jakie miałam przyjemność czytać w zeszłym roku. Knedler już wtedy pokazała, jak wielkim potencjałem dysponuje, bo jej pierwsza książka wszystko miała na swoim miejscu, stanowiła idealną kompozycję intrygującej fabuły i przyjaznego, przystępnego stylu. I wystarczyła już ta jedna powieść, by Magdalena Knedler dołączyła do grona tych autorów, których pisarski rozwój będę śledzić z wielką uwagą. I ekscytacją. Taką, jaka napełniła mnie, gdy zobaczyłam zapowiedź zarówno „Windy”, jak i kwietniowej premiery „Nic oprócz strachu”.  

„Windę” chciałam przeczytać od razu, wystarczyła mi sama okładka. A opis tylko spotęgował wrażenie, że to będzie coś wyjątkowego. Intuicja mnie nie zawiodła, a autorka pokonała „syndrom drugiej książki” – „Winda” jest utworem całkowicie innym od „Pan Darcy...”, ale to nadal jest najwyższa jakość pisarstwa. Mam tylko nadzieję, że trafi ona na czytelników, którzy docenią jej wartość. Bo trzeba zaznaczyć, że nie jest to powieść, która ma dostarczyć tylko rozrywki, to znacznie więcej.

Inspiracją do powstania niniejszej książki była głównie sztuka artysty o nazwisku Koji Kamoji, który łączy elementy charakterystyczne dla kultury polskiej i japońskiej. Jednocześnie „w głowie miałam ciągle ten żydowski śpiew i japoński flet”, jak napisała sama autorka o wystawie „Wieczór – łódki z trzciny”, którą kiedyś obejrzała i która została w jej pamięci na długo. Stąd w powieści obecność Japonki i Żyda, haiku i kaligramów. Ale można odnieść jeszcze jedno wrażenie – że tak naprawdę największą inspiracją dla pisarki są po prostu ludzie. Przed oczami mam taką scenę: pani Magda ma przed sobą wielki blok zbudowany z małych pudełek, będący symbolem bloku, w którym toczy się akcja. Zagląda do każdego z tych mniejszych pudełek i patrzy na jego mieszkańców. Ale robi to z wyczuciem i taktem, a przy tym z pełnym zrozumieniem i – tak, to chyba dobre słowo – z ciepłem. Jej postaci są, jakie są, ale ona ich nie ocenia, bo każdy jest inny, inaczej kieruje swoim życiem. I ma do tego prawo. A ona śmieje się razem z nimi i razem z nimi cierpi. Kreuje związki między użytkownikami windy, a ich osobiste problemy i radości stają się zwierciadłem naszych przeżyć. Myślę, że niejeden z nas mógłby zamieszkać w tym bloku i pasowałby do wspólnoty, jaką – mimo różnych doświadczeń – stworzyli jego mieszkańcy. 

„Winda” jest jedną z tych książek, które zasługują na wyjątkową recenzję, a niekoniecznie taka mi wyszła. I tak nie oddam słowami wszystkich tych uczuć, jakie wywołała we mnie powieść Magdaleny Knedler; mogę tylko powiedzieć, że stworzenie tylu pełnokrwistych postaci musiało być nie lada wyzwaniem, a pisarka w pełni mu podołała. Zbudowała świat fascynujących osobowości i jestem jej bardzo wdzięczna, że mnie do niego zaprosiła. Biorąc po uwagę, że osobiście mam uraz do wind, boję się nimi jeździć i unikam ich jak mogę, inaczej bym ich nie spotkała, poszłabym schodami. Gratuluję autorce pomysłu i sposobu jego wykonania. Trzymam z całych sił kciuki, by o „Windzie” było głośno, by nie okazała się powieścią niszową. Jedno mam tylko pytanie na koniec: dlaczego tak krótko...? 

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Autorce i Wydawnictwu JanKa. 

http://www.jankawydawnictwo.pl/


7 komentarzy:

  1. Nie znam twórczości autorki, ale mam na swojej półce „Pan Darcy nie żyje”, zatem jak znajdę wolną chwilę to zajrzę do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i cudownie, lektura wciąż przede mną, cieszę się z Twoich jakże pozytywnych odczuć! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam nadzieję, że Twoje wrażenia również będą pozytywne:)

      Usuń
  3. Widzę, że książka zrobiła Tobie wielkie wrażenie. Z chęcią ją przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak uważasz, bo nie paradoksalnie nie było łatwo o niej napisać:)

      Usuń
  4. Na pewno po nią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.