Patryk Pleskot „Zabić. Mordy polityczne w PRL”, Znak
Horyzont 2016, ISBN 978-83-240-3436-9, stron 512
Do książek o epoce Polski Ludowej mam ewidentną słabość.
Myślę jednak, że z powodzeniem mogę je podzielić na te, które wywołują uczucia
tylko pozytywne, np. traktujące o szeroko rozumianej kulturze czy o artystach
tamtych lat, oraz te, które rodzą emocje już skrajnie negatywne i trudne, np.
te dotyczące działań ówczesnych służb aparatu państwowego. Doskonałym
przykładem tego drugiego rodzaju jest publikacja Patryka Pleskota „Zabić.”
Historyk Instytutu Pamięci Narodowej zajmuje się w niej zbrodniami, które mają
wiele cech morderstw politycznych.
Myślę, że większość z nas potrafi wskazać chociaż jedną
ofiarę morderstwa dokonanego przez komunistyczne służby. Mam tutaj na myśli ks.
Jerzego Popiełuszkę. Części z nas obiły się też o uszy nazwiska czy może nawet
całe życiorysy studenta Stanisława Pyjasa czy maturzysty Grzegorza Przemyka.
Próbę odtworzenia ostatnich chwil ich życia znajdziemy także w „Zabić”.
Opracowanie jest podzielone na cztery części. Przemyk, obok Emila Barchańskiego
i Piotra Majchrzaka, to „młodzi – gniewni – martwi”. Ks. Popiełuszko oraz Pyjas
i Piotr Bartoszcze, młody rolnik, znaleźli się w części nazwanej „Niepokorni
uciszeni”. „Memento mori” to opowieść o zbrodniach na osobach najbliższych tym,
w których chciano uderzyć, którym chciano przysporzyć niewyobrażalnych cierpień
– tutaj zapoznamy się z historią Bolesława Piaseckiego i jego porwanego syna
Bohdana oraz historią pozbawienia życia Anieli Piesiewicz, matki Krzysztofa
Piesiewicza, i Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej; w obydwu tych ostatnich
przypadkach chodziło o zemstę na prawnikach związanych ze sprawą ks. Jerzego. I
chyba rzecz najbardziej przejmująca, część trzecia, która rozważa, czy w Polsce
u schyłku komunizmu istniało tajemnicze komando śmierci; miało ono pozbyć się
trzech księży: Stanisława Suchowolca, Sylwestra Zycha i Stefana Niedzielaka,
oraz zabić byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żonę.
Pleskot na wstępie wspomina, że najczęściej ogarniającym go
podczas pisania uczuciem była frustracja – „spowodowana brakiem dostępu do
wielu materiałów (...), wywołana całą litanią pytań, jakie można postawić przy
każdej opowieści (...), wynikająca z tego, jak mało jeszcze wiemy. I wreszcie
frustracja będąca efektem poczucia, że w żadnym przypadku sprawiedliwości nie
stało się zadość” (str. 8). Czy takie same uczucia towarzyszą czytelnikowi? Do
pewnego stopnia tak, ale ja pozostałam raczej z poczuciem goryczy, żalu i
ogromnego wstrząsu. Bardzo mocno przeżywam takie opowieści, ponieważ nie
potrafię nie wyobrażać sobie, co czuli najbliżsi ofiar zabijanych przez aparat
bezpieczeństwa z powodów, jakie ten wynajdywał. Poza tym, nawet jeśli część z
opisywanych biografii była mi w ogólnym zarysie znana, to jednak zgromadzenie
ich w jednym zbiorze – który na dodatek przeczytałam bez dawkowania sobie
rozdziałów – wywiera przejmujące wrażenie.
W każdym jednym przypadku osobno, a zarazem we wszystkich
razem, niedowierzanie i grozę budzi kilka faktów. Do zbrodni dochodziło,
ponieważ władza bała się o swoją władzę i w ich mniemaniu działania ofiar
zagrażały bezpieczeństwu systemu. Obok śledztw prowadzonych oficjalnie, toczyły
się te alternatywne, w których preparowano jedne dowody, gubiono inne, czasem
robiono wszystko, by, kolokwialnie mówiąc, odwrócić kota ogonem (np. oczerniano
pomordowanych w trakcie procesów ich katów). Chroniono prawdziwych sprawców, a
próbowano wrabiać osoby związane z ofiarami lub nawet całkiem im obce. Czasem
poświęcano płotki, by ci znajdujący się wyżej mogli pozostać w ukryciu. W
niektórych przypadkach mocodawcy zabójstw mało tego, że nie ponieśli kary, to
nawet często w ogóle nie zostali zdemaskowani. A najciekawsze (choć nie wiem,
czy to właściwe słowo), że jeśli jakaś hipoteza (oczywiście pod gotową tezę)
nie utrzymywała się dowodowo, forsowano inną, choćby najbardziej absurdalną,
więc nie dość, że w służbach pracowali oprawcy bez sumienia, to jeszcze do tego
byli idiotami, którzy myśleli, że społeczeństwo jest równie głupie i w to
uwierzy.
Historie przedstawiane przez Patryka Pleskota, po śledztwach
umarzanych przez kolejne prokuratury i sądy, rozpatrywane są jeszcze przez
śledczych IPN-u, ale nawet oni powoli tracą nadzieję, że kiedykolwiek uda się
dotrzeć do prawdy (upływający czas na pewno w tym nie pomaga, tak jak nie
pomogło masowe niszczenie dokumentacji na chwilę przed transformacją
ustrojową). Dlatego też osobiście jestem zdania, że tym bardziej o zbrodniach
dokonanych przez ludzi peerelowskich służb należy cały czas głośno mówić i o
nich pisać. Sprawiedliwości nie stało się zadość, mordercy nie ponieśli kary i
być może do tej pory żyją sobie jak gdyby nigdy nic. Dlatego dobrze by było, by
mieli świadomość, że społeczeństwo o ich ofiarach nie zapomina.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.
Ja podziękuję, ale polecę komu trzeba :)
OdpowiedzUsuńTo dobrze, bo to publikacja polecenia godna:)
UsuńKsiążka, jaką warto na pewno przeczytać. Zajrzę, na pewno, porusza bowiem ważny temat.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteś tego samego zdania, co ja:)
Usuńczytam ją sobie teraz, powoli bo powoli ale będzie mocno.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie będzie. Zajrzę przeczytać Twoją opinię.
Usuń