Joanna Sokolińska „Trzewiczki Matki Boskiej”, PWN 2015, ISBN
978-83-7705-881-7, stron 288
Dorota jest specjalistką od Bliskiego Wschodu; tamtejsze
społeczności, kultury i religia to jej pasja. Nie było jednak łatwo znaleźć
pracę z tym związaną. Wreszcie się udaje, ale wtedy akurat okazuje się, że
kobieta jest w ciąży. Ciąża nie choroba, ale Dorota i jej mąż Filip mają już za
sobą kilka niepowodzeń, więc Sadowska raczej będzie musiała leżeć, a wtedy z
wymarzonej pracy nici. Któregoś dnia Dorota na spacerze widzi, jak starszą
panią potrąca samochód. Zapamiętane obrazy nie dają jej spokoju, więc zaczyna
swoje własne dochodzenie, do czego ma zastrzeżenia jej mąż, twardo stąpający po
ziemi doktorant filozofii, a po godzinach specjalista od... makijażu w zakładzie
pogrzebowym. Ale że ciężarnej się nie odmawia, pojedzie nawet szukać psa
potrąconej kobiety. Czy Sadowscy odkryją, w czym tkwi sekret niepokojących
zgonów w ich dzielnicy?
„Trzewiczki...” są opowieścią na jedno popołudnie, czyta się
je błyskawicznie i nie ukrywam, że w trakcie lektury jest nawet całkiem
przyjemnie. Problem zaczyna się, gdy spojrzeć na całokształt fabuły już z
perspektywy czasu i na chłodno. Przede wszystkim liczyłam na salwy śmiechu –
przeliczyłam się. Było może kilka momentów, gdy się uśmiechnęłam, ale na płacz
i ból brzucha ze śmiechu raczej nie ma co liczyć. Tu wracam do porównania –
skoro równa się „Trzewiczki...” do Joanny Chmielewskiej, to oczekiwałabym
permanentnej podczas czytania głupawki. A tego Sokolińska mi nie zapewniła,
niestety. Są pisarki, które piszą podobnie jak Chmielewska i wyznają też miłość
do książek królowej – Marta Obuch, Olga Rudnicka, ostatnio odkryta przeze mnie
Marta Kisiel – ale one naprawdę dają radę i takie porównania by wytrzymały.
Moim zdaniem, autorce niniejszego utworu jeszcze sporo brakuje.
Nie przeczę, że pomysł na rozwój akcji potencjał miał. Tylko
patrząc i subiektywnie, i obiektywnie, powieść jest za krótka, by wyciągnąć z
niej wszystko, co się dało. Tajemnicze starsze panie; tatuś, złodziej damskich torebek
obecnie niepraktykujący, czy gosposia Wanda – to ciekawe postaci, które można
była bardziej wyeksponować. Natomiast nie da się za wiele napisać o epilogu, by
nie zdradzić treści, ale z jednej strony wydał mi się on nawet dość
realistyczny, a z drugiej miałam wrażenie, że niekoniecznie takie rozwiązanie
pasuje do kryminału na wesoło.
Podsumowując, uznaję „Trzewiczki Matki Boskiej” (plus za
intrygujący tytuł) za powieść, którą można przeczytać, ale niekoniecznie
trzeba. To książką, którą zapewni chwilę rozrywki, ale nie zapisze się w
pamięci niczym szczególnym.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Zamierzam tę książkę przeczytać.
OdpowiedzUsuńŻyczę pozytywniejszych wrażeń, niż moje;)
UsuńMam tę książkę na swojej liście, ciekawe jakie wrażenie zrobi na mnie.
OdpowiedzUsuńOby lepsze, niż w moim przypadku;)
UsuńMiałam w planach, ale na razie się wstrzymam ;)
OdpowiedzUsuńNie namawiam;)
UsuńCzesto porownania do znakomitych autorow nie wytrzymują spotkania z rzeczywistością. Szkoda, ze i tym razem tak było. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDlatego tym bardziej nie rozumiem, po co nadal są stosowane.
UsuńSkoro książka nie zapisuje się w pamięci niczym szczególnym, to chyba dam sobie z nią spokój.
OdpowiedzUsuńTym razem nie będę przekonywać, byś jej dała szansę.
UsuńHmm sama nie wiem. Czuję tutaj trochę zmarnowany potencjał. Ale nie mówię nie.
OdpowiedzUsuńDobrze czujesz.
UsuńChyba sobie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńBez trudu można znaleźć coś bardziej interesującego, więc rozumiem Twoją decyzję;)
Usuń