Sue Eckstein „Przemilczenia”, Prószyński i S-ka 2013, ISBN
978-83-7839-539-3, stron 272
Pod wpływem artykułu w gazecie, doktor antropologii Julia
Rosenthal zaczyna wspominać swój dom rodzinny. W tekście wypowiada się jej
córka Susanna oraz brat Max. Gdy dziewczynka miała dziesięć lat, postanowiła
wyjechać do swojego wuja do Anglii, zastawiając matkę w Afryce, gdzie wówczas
mieszkały. W swoich rozważaniach o przeszłości, Julia zastanawia się nad tym,
jak jej i Maxa rodzina wpłynęła na nich samych i ich wybory życiowe. Ona nigdy
nie związała się z ojcem swojej córki, nie czuła też potrzeby urzędowego
potwierdzenia swojego partnerskiego związku; Max wybrał egzystowanie w komunie.
I tak jak dziewczyna w artykule napomina o swojej babci, tak Julia analizuje to,
co działo się w ich domu, a co warunkowane było zachowaniem matki. Ta nigdy nie
mówiła o swojej młodości, czasem znikała w tajemniczy sposób, zaliczyła też
kilka pobytów w szpitalu psychiatrycznym. Nie pozostawało to bez znaczenia nie
tylko dla jej dzieci, ale i męża, znanego i szanowanego chirurga, który
ukojenia i zapomnienia coraz częściej szukał w alkoholu.
Pewna kobieta rozmyśla nad swoją przeszłością. Podczas
rozmów z lekarzem, sięga pamięcią do tego, co nigdy nie zostało zapomniane, co
towarzyszyło jej dzień i noc, w myślach. Wraca do czasów młodości, która
upłynęła jej w Niemczech lat trzydziestych, gdy do głosu coraz mocniej
dochodził nazizm.
Nie ukrywam, że wiele sobie obiecywałam po „Przemilczeniach”
i stąd chyba wynika moje wielkie nimi rozczarowanie. Zacznijmy od samej fabuły
i narracji. Już sam jej opis może się wydawać dość zagmatwany, i początek
faktycznie taki jest. Prowadzona jest na dwóch, a właściwie trzech
płaszczyznach czasowych. Mamy więc zwierzenia kobiety dyskutującej z doktorem, oraz
relację Julii, z tym że ta bohaterka odnosi się zarówno do przeszłości, jak i
tkwi w teraźniejszości, a obie te struktury splatają się ze sobą, niestety nie
na tyle płynnie, by nie męczyć się w czasie czytania; przez jej większość
musiałam się zastanawiać, o jakich wydarzeniach teraz opowiada. Zabrakło mi
tutaj pewnego uporządkowania i bardziej wyrazistego podziału.
Założenia autorki wydawały się być naprawdę ciekawe.
Pragnęła skupić się na tym, na ile definiuje nas nasze wychowanie. Chciała
także „zgłębić doświadczenie dorastania wkrótce po drugiej wojnie światowej,
ukazać pragnienie wielu ludzi, by stworzyć dystans między teraźniejszością a
straszną przeszłością. I dylematy przeciętnych młodych ludzi, którzy dorastali
w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku, a wiele dziesięcioleci
później żąda się od nich, by się włączyli w doświadczenie zbiorowego wstydu”
(str. 270). W mojej opinii Eckstein zupełnie nie sprostała postawionym sobie
celom. Ta książka powinna aż kipieć od emocji, oczywiście tych trudnych, skoro
mówimy o wojnie. A tak wcale nie jest, wręcz przeciwnie, wszystkie uczucia są
przedstawione całkowicie bez wyrazu, są płaskie i nijakie, bezbarwne, przez co
nie potrafiłam się zaangażować w przeżycia którejkolwiek z postaci. Owszem,
rozumiałam racje każdej z nich, ale miałam wrażenie, jakby tkwiły one za jakąś
szybą, przez którą nie mogłam się przebić; nie udawało mi się wyzbyć dystansu,
który mnie ogarnął już na samym początku, zanim się zorientowałam w sytuacji.
Odniosłam wrażenie, że ta historia jest zbyt krótka; sądzę, że nie da się
zawrzeć wojennej traumy w kilku rozdziałach, ledwie dotykających głębi uczuć z
niej wynikających. Więcej tu zdarzeń (choć nie akcji), niż rysów
psychologicznych, co zaburzało harmonię; aby w jakikolwiek sposób dotrzeć do
czytelnika, należało raczej, moim zdaniem, zastosować odwrotne proporcje.
Nie będę się bardziej rozpisywać, ponieważ nie przekonała
mnie ani fabuła, ani styl, jakim została poprowadzona. Oczekiwałam treści,
która mną wstrząśnie lub choćby odrobinę poruszy, a tego nie dostałam. Może to
nie jest zła książka, nie wiem, ale nie powiem też, że dobra, a ja miałam
nieodpowiedni na jej lekturę nastrój. Tworząc powieść osadzoną w czasach
drugiej wojny światowej, lub jakiejkolwiek innej, trzeba mieć coś do
przekazania i umieć to odpowiednio zaprezentować. Sue Eckstein może i miała
przesłanie, nie udźwignęła jednak jego formy. Szkoda.
Książka bierze udział w wyzwaniach „Czytamy powieści
obyczajowe” oraz „Grunt to okładka”.
Skoro nie przekonała cię ani fabuła ani styl to ja tym bardziej nie zamierzam ryzykować.
OdpowiedzUsuńI raczej wiele nie stracisz, nie ma w niej żadnego z elementów, które lubisz.
UsuńDzięki za ostrzeżenie, bęę pamiętać żeby :omijać" ten tytuł
OdpowiedzUsuńWychodzę z założenia, że najlepiej przekonywać się samemu, ale w tym przypadku nie będę do tego zachęcać.
UsuńSzkoda, miałam zamiar przeczytać. Może jeszcze się skuszę, ale nie będę się do tego spieszyła:)
OdpowiedzUsuńNo tym razem nie potrafię się przemóc i zachęcić;)
UsuńW tego typu książce psychologia postaci to ważna rzecz. Szkoda, że książka nie została dopracowana.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, a tu szwankowała na całej linii.
UsuńZnaczy się nie ma co o niej nawet myśleć, zapamiętam:)
OdpowiedzUsuńRaczej by Ci się nie spodobała;)
UsuńJa również sporo wymagam od tej książki. Szkoda, że się na niej zawiodłaś, trochę się do niej zniechęciłam.
OdpowiedzUsuńSpróbować zawsze możesz, ale twierdzę, że lepiej poszukać czegoś innego.
UsuńSzkoda, że ta książka Cię nie przekonała, bo wydawała się być ciekawa i chciałam ją przeczytać. Przynajmniej wiem, że nie warto po nią sięgać.
OdpowiedzUsuńTeż jestem rozczarowana, bo tak dobrze się zapowiadała.
UsuńMi również się nie podobała :(
OdpowiedzUsuńO, to dobrze, że nie jestem sama w swojej opinii.
UsuńW takim razie nie mam na nią chęci...
OdpowiedzUsuńI w sumie słusznie;)
Usuń