Colin
Campbell „Królowa. Nieznana historia Elżbiety Bowes-Lyon”, Znak 2013,
ISBN 978-83-240-2396-7, stron 576
Brytyjska Królowa Matka kojarzyła mi się z zawsze
uśmiechniętą staruszką ubraną w pastelowe kostiumiki, towarzyszącą swojej
córce, królowej Elżbiecie II. Zawsze też wydawała mi się sympatyczniejsza od
następczyni jej męża, właśnie ze względu na widoczną pogodę ducha i
naturalność. Z filmu „Jak zostać królem” też wyniosłam jej całkiem pozytywny
obraz, jako kochającej żony, wspierającej na każdym kroku swego męża,
walczącego z jąkaniem (pomijam fakt, że myśląc o mężu Elżbiety, królu Jerzym
VI, już chyba do końca będę widzieć Colina Firtha). Nie powinno więc dziwić, że
gdy tylko zobaczyłam w zapowiedziach publikację poświęconą tej słynnej
kobiecie, postanowiłam ją kupić. Ale jakoś tego nie zrobiłam, a jej pierwsze
recenzje zupełnie mnie od tego odwiodły. I słusznie, bo strasznie się nad nią
umęczyłam. Już wyjaśniam dlaczego.
Mój główny zarzut to nieobiektywizm. Campbell wcale nie
ukrywa, że nie lubiła Elżbiety i nie lubi jej nadal. Jest to widoczne na każdym
kroku. Skupia się prawie wyłącznie na jej wadach, a nawet jeśli przytacza jakiś
komplement, lub sama się na niego zdobywa, natychmiast następuje kontra, do
każdego jest jakieś „ale”. Każde jedno zachowanie jest od razu ocenione;
owszem, czytelnik może sobie wyrobić swoje własne zdanie, ale stale jest
ukierunkowywany. Dodatkowo ustawiła się ona w pozycji narratora
wszechwiedzącego, co wyjątkowo mocno mi nie odpowiadało. Jestem zdania, że
nawet jeśli – bo tego „jeśli” nie mam zamiaru się wyrzec – Królowa Matka była
taka, jak to zostało przedstawione, to ta forma narracji mnie nie przekonała.
Lepszy efekt dałoby zestawienie cytatów, ale tych osób, które na to samo,
konkretne wydarzenie patrzyły z różnych perspektyw. Tymczasem Campbell
przytacza wypowiedzi głównie tych, którzy odpowiadają jej linii narracji i
zakładanej tezie.
A teza jest jedna. Z „Królowej” wyłania się wysoce
niepochlebny obraz Elżbiety Bowes-Lyon na każdym etapie jej życia. Dostajemy
portret wrednej, wyrachowanej, egoistycznej kobiety (ciśnie mi się na usta
jedno, bardzo niekulturalne słowo), która dla własnej korzyści, a czasem nawet
tylko dla przyjemności, potrafiła zniszczyć komuś życie. Nie chce mi się
wierzyć, że przez cały jej długi żywot tylko garstka osób „niby” się na niej
poznała. Nie potrafię również się przekonać, że Elżbieta mogła się tak
zachowywać w stosunku do własnych córek, zwłaszcza młodszej Małgorzaty, jak to
jest przedstawione. Na papierze wygląda to rzeczywiście źle, ale takie relacje
międzyludzkie składają się z tylu niuansów, że prawdziwy obraz mogą mieć tylko
te osoby, których one dotyczą. A przecież autorki nie było przy tamtych
wydarzeniach.
Zawsze wydawało mi się, że tytuły szlacheckie do czegoś
zobowiązują. Pozwolę sobie stwierdzić, że wystawiając świadectwo Elżbiecie, lady
Colin Campbell wystawiła je także samej sobie. I wcale nie jest ono pozytywne.
Mam wrażenie, że autorka chciała sobie coś zrekompensować tą biografią. Rzuca
się w oczy jej niechęć (i jakby zawiść) do większości przedstawicieli rodziny
królewskiej (np. do królowej Marii, teściowej Elżbiety, czy księżnej Diany),
nie tylko do głównej bohaterki. Pisząc o jej wyglądzie stwierdziła, że królowa
miała „pośladki rozmiaru kanału La Manche” – czy na takie złośliwe porównanie
pozwoliłby sobie rzetelny, poważny biograf? Nie sądzę.
„Życie Elżbiety było rzeczywiście wyjątkowe, a ona sama
dokonała w jego trakcie wspaniałych i wielkich rzeczy. Nawet jeśli miała swoje
wady, większość jej działań prowadziła do zmian na lepsze, a ponieważ nie
istnieją ludzie idealni, przywary Elżbiety nie powinny przesłonić tego, jak
wyjątkowym była człowiekiem” (str. 534). To podsumowanie chyba nie dotyczy tej
książki, bo jest zupełnie nieadekwatne do treści. Przecież na ponad pięciuset
stronach Campbell robiła wszystko, byleby tylko nie pisać o zaletach. Wszystko,
co Królowa Matka robiła, oceniła negatywnie, a tu nagle wyskakuje z tą
wyjątkowością i ciepłym słowem. Ja naprawdę nie chciałam laurki, ale od każdej
biografii oczekuję przede wszystkim rzetelności i obiektywizmu. Po to mam swój
rozum, żebym sama mogła na takiej podstawie wyciągnąć wnioski i dokonać oceny.
Ale widać Colin Campbell uznała, że nikt, kto nie ma takich koneksji jak ona,
nie jest w stanie tego zrobić, więc trzeba mu wszystko wyłożyć do końca i
jeszcze zinterpretować. Szkoda.
Pozytywem jest to, że autorka niezaprzeczalnie posiada dużą
wiedzę o świecie brytyjskiej arystokracji. Książka pełna jest szczegółów oraz
przykładów dla porównania jakiegoś zjawiska czy sytuacji. Przedstawia też obraz
zmian zachodzących w społeczeństwie angielskim. Ale ten jeden plus – w moich
oczach – ginie przy całej reszcie o tak negatywnym wydźwięku. Naprawdę źle się
czyta biografię, która jest pełna jadu i złośliwości wylewanych na opisywaną
postać. Odetchnęłam z ulgą, gdy ją skończyłam. A nie tak to miało
wyglądać.
Książka bierze udział w wyzwaniach „Czytamy książki
historyczne” oraz „Nie tylko literatura piękna...”.
Dokładnie ten brak obiektywizmu, wręcz ziejąca nienawiść, pisanie o plotkach i domysłach jakby były to potwierdzane fakty sprawiają, że książka ogromnie traci w odbiorze. Jest tam wiele ciekawych informacji, ale trudno je wyłowić spod steku bzdur, kłamstw i plotek.
OdpowiedzUsuńOtóż to. I jeszcze to, jak namiętnie przypisuje Elżbiecie najgorsze intencje, a gdy pisze o czymś dobrym, to najchętniej stwierdziłaby, że to tylko przypadkiem tak wyszło.
UsuńRzadko czytuje biografię, praktycznie wcale, dlatego i w przypadku powyższej książki nie zrobię wyjątku, ale jestem zdziwiona, że zawiera ona w sobie tyle jadu i złośliwości...
OdpowiedzUsuńNawet gdybyś czytała, to tej akurat bym Ci nie polecała. A jak widzisz, w swojej opinii nie jestem odosobniona. Nie spotkałam się jeszcze z taką formą pisania o kimś.
UsuńBrak obiektywizmu skutecznie mnie zniechęca do tej książki.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się wcale, parę razy miałam ochotę ją odłożyć, no ale się zawzięłam.
UsuńRzeczywiście biografie powinny być pisane (w miarę) obiektywnie, bo w innym wypadku wiele tracą...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, w tym przypadku zabrakło tego "w miarę".
UsuńPrzez brak obiektywizmu w tej książce, które ujawniły rencnezje, które czytałam nie kupiłam tej książki i to była dobra decyzja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No widzisz, to jest nas dwie, bo też chciałam ją kupować, a dzięki recenzjom zrezygnowałam.
UsuńMyślałam, że to coś lepszego... Po co pisać książkę, aby publicznie wyrażać niechęć do jakiejś osoby? No to jest bez sensu. Na pewno po nią nie sięgnę. Trzeba mieć choć trochę szacunku i taktu... :) Na plus u mnie zasługuje okładka :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, że ona taką napisała, to jeszcze, ale ktoś to wydał, więc tu chyba rządził tylko i wyłącznie marketing.
UsuńJestem zaskoczona. Cieszę się w takim razie, że nie dałam się kiedyś skusić tej książce.
OdpowiedzUsuńCo do królowej Matki, to spotkałam się z licznymi niepochlebnymi zdaniami na jej temat. Już dawno przestała być dla mnie tylko słodką staruszką :)
Ja akurat nie spotkałam się z takimi opiniami. Ale wiesz, nawet jeśli ona faktycznie była taką wredną, nieczułą francą, to autorka powinna się zdobyć na inny sposób przedstawienia takiego jej oblicza po to, by czytelnik sam sobie mógł wyrobić własne zdanie, a nie narzucać je mu tak nachalnie. Osiągnęła tym chyba odwrotny od zamierzonego efekt, bo jej się zwyczajnie nie wierzy.
UsuńSzkoda, że książka raczej słaba, nie sięgnę po nią..
OdpowiedzUsuńMoże słaba to nie do końca właściwe określenie, bo ona jest raczej dopracowana, ale wszystko rozbija się o ten stosunek autorki do Królowej Matki.
Usuń