piątek, 13 grudnia 2013

Anna J. Szepielak "Młyn nad Czarnym Potokiem"


Anna J. Szepielak „Młyn nad Czarnym Potokiem”, Nasza Księgarnia 2013, ISBN 978-83-10-12417-3, stron 528

Marta czuje, że zaczyna się dusić we własnym życiu. Mogłaby pracować jako konserwator zabytków, ale po urodzeniu córki zdecydowali z mężem, że zostanie z małą w domu, tym bardziej że dziewczynka często choruje. Adam jest archeologiem i wiecznie nie ma go z nimi. Te same cztery ściany i nużąco powtarzalne czynności zaczynają Martę przytłaczać. Chciałaby jakiejś odmiany, ale sama nie wie, jakiej, zwłaszcza że musi myśleć przede wszystkim o Uli.

Zmiana tymczasem nadchodzi, ale nie z tej strony, z której Marta by się spodziewała.
Adam dostaje propozycję pracy w Anglii i jest mocno zdziwiony, kiedy żona nie podziela jego entuzjazmu. Już ostatnio było między nimi kiepsko – Marta oczekiwałaby większego zaangażowania ze strony męża w życie rodziny – a teraz jeszcze małżeństwo na odległość? Mężczyzna nie ma jednak zamiaru rezygnować z takiej szansy i proponuje żonie, żeby wyjechała do swoich rodziców. Marta do domu rodzinnego jeździ rzadko, nie znosi, gdy wszyscy bliscy dopytują o jej problemy, co z pracą i kiedy następne dziecko, skoro i tak siedzi w domu. Dylemat Marty rozwiązuje się sam, gdy dowiaduje się, że do Polski przylatują krewniaczki z Ameryki. Matka prosi Martę o pomoc w organizacji wielkiego, rodzinnego zjazdu. Na miejscu kobieta wpada na trop tajemnicy związanej z pradziadkiem, skrywanej przez lata, na temat której matka ucina jakiekolwiek wzmianki...

„Młyn nad Czarnym Potokiem”, podobnie jak recenzowana w środę „Królowa”, widniał na liście książek do obowiązkowego kupienia i przeczytania. Znów dwie pierwsze recenzje odwiodły mnie od zakupu i postanowiłam poczekać na egzemplarz biblioteczny. Wiedziałam już, czego się spodziewać, dlatego też moje rozczarowanie nie było takie wielkie, jak innych recenzentek. Ale też nie pojawił się ten entuzjazm, z jakim czytałam rewelacyjne „Zamówienie z Francji” i intrygujący „Dworek pod Lipami”.

Przyznaję, że początek był całkiem niezły, przynajmniej jeśli chodzi o język i styl – te stoją na wysokim poziomie i tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń. Pod kątem komfortu czytania i jego tempa, wszystko jest w porządku, nie nudziłam się. Teraz jednak nastąpi to „ale”, które zadecydowało o odbiorze całej fabuły. Marta. To w niej tkwi problem. Z jednej strony, pod pewnymi względami, doskonale ją rozumiałam; z drugiej, po kilkudziesięciu stronach, jej zachowanie zaczęło mnie drażnić. Przede wszystkim ta jej ciągła nadopiekuńczość wobec córki. Dziecko po przejściach, z osłabioną odpornością – dobrze, ale te wieczne napominania trąciły już przesadą. Poza tym miałam wrażenie, jakby Marta traktowała Ulę jak osobę dorosłą, odbierając jej prawo do zwykłej zabawy i robiąc czasem aferę z błahostki (jak np. w epizodzie z szalikami rodziny, z których Ula zrobiła gniazdo). Podobne zapędy miała w stosunku do siostry – gdy już się nią zainteresowała, przychodziły jej do głowy same niestworzone historie. Zabrakło mi w jej osobie naturalności i większej swobody, bo ta jej zasadniczość nie do końca mi odpowiadała.

W „Dworku pod Lipami” Anna J. Szepielak pokazała, że potrafi idealnie łączyć przeszłość z teraźniejszością. W „Młynie...” tego tak jakby nie dopilnowała. Nie widzę równowagi między wątkami z tych dwóch czasów – mam na myśli to, że autorka zbyt mocno skupiła się na chwili obecnej, bo gdy przyszło do wyjaśniania tej tajemnicy rodzinnej, nie było tego „łał”, na które tak liczyłam. Taka zwyczajna była ta historia z przeszłości, nastawiłam się na coś bardziej spektakularnego. Ten brak równowagi widoczny jest także w wątku krewnych z USA; pół książki przygotowujemy się na ich przyjazd, a gdy już się pojawią, ledwo parę razy zabierają głos. Szkoda, bo może bardziej pozytywny efekt dałoby przedstawienie punktu widzenia tych dwóch kobiet na sprawy rodzinne. Przydałoby się również choć kilka zdań o ich życiu na emigracji. Wtedy moglibyśmy mówić o pasjonującej sadze obejmującej życie kilku pokoleń. W „Dworku...” mieliśmy dwie przemienne narracje; tutaj pisarka wprowadziła zapiski z bloga, który prowadziła bohaterka. Ujmę to tak – za dużo Marty w tym wszystkim, bo niby dwa rodzaje opisu, ale ciągle dotyczące jednej osoby. Zabrakło mi jakiejś świeżej nuty.

„Młyn nad Czarnym Potokiem” to nie jest zła książka, ale do gamy uczuć, jakie wywołały we mnie dwie poprzednie powieści autorki, niestety jej daleko. Nie przeczę, że pomysł na fabułę miał ogromny potencjał, począwszy od samego tytułu, ale po drodze coś jednak zawiodło. 

Książka bierze udział w wyzwaniach „Czytamy powieści obyczajowe” oraz „Polacy nie gęsi”.

20 komentarzy:

  1. No właśnie, Marta jest podstawowym problemem tej powieści. Wkurzająca, irytująca, najchętniej wykopałabym ją z książki i od razu lepiej by mi się czytało, ale ta historia z przeszłości bardzo słabo też wypadła, z kolei szumnie zapowiadany przyjazd Amerykanek nagle okazał się mało ważny, tak właściwie to niepotrzebny zupełnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby podchodziła do wszystkiego z większym luzem, to może łatwiej dałoby się ją strawić;) Po tej tajemnicy też obiecywałam sobie więcej, a tu tak zwyczajnie było. I zgadzam się, przyjazd Amerykanek był chyba tylko po to, żeby Marta mogła się przenieść do rodziców, a sprzątając rozmyślać nad swoim życiem;)

      Usuń
  2. Jednak nie sięgnę, za dużo niedopowiedzeń, rozlanych wątków. A wydawało się, że ciekawa pozycja będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, mnie też się tak wydawało. Wprawdzie autorki nie skreślam, ale trochę się teraz zawiodłam.

      Usuń
  3. Nie znam twórczości tej autorki, ale lubię naszą rodzimą literaturę, więc będę miała ją na uwadze w wolnej chwili. Chociaż przyznam, że wolę rozpocząć swoją przygodę z panią Szepielak od innej jej książki, gdyż powyższa niezbyt mnie zaciekawiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie, Cyrysiu, nie zaczynaj od tej. Mnie osobiście najbardziej podobało się "Zamówienie z Francji".

      Usuń
  4. No właśnie mam na półce, ale widzę że "olśnienie" to nie będzie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na olśnienie bym się nie nastawiała, ale może znajdziesz w niej coś dla siebie.

      Usuń
  5. Twoja recenzja potwierdza, że na pewno nie kupię tej książki. Po co mam się czuć rozczarowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kupować nie ma co, egzemplarz z biblioteki wystarczy;)

      Usuń
  6. Hmn no sama nie wiem, z jednej strony wydaje się być fajna, nawet irytująca Marta mi specjalnie nie przeszkadza;) jeżeli wpadnie mi w ręce to skuszę się:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że tak, bo chętnie poznałabym Twoje zdanie:)

      Usuń
  7. Nie znam jeszcze tej autorki, ale już słyszałam o jej książkach i na tę miałam wielką ochotę, teraz nad jej pożyczeniem zastanowię się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecałabym Ci zacząć od tych dwóch pierwszych, a tę na końcu. Ale pożyczając, nic nie tracisz, więc zawsze możesz spróbować;)

      Usuń
  8. Zwróciłam uwagę na tę książkę jakiś czas temu ze względu na klimatyczną okładkę. Później jednak jakoś o niej zapomniałam i widzę, że chyba jednak sięgne po jakiś inny tytuł tej autorki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka faktycznie przyciąga, ale szkoda, że treść już mniej. Poprzednie polecam, a tę w wolnej chwili możesz spróbować.

      Usuń
  9. Myślałam, że "Młyn..." jest lepszą powieścią z większym potencjałem.
    Twórczości tej autorki nie znam, ale widzę że raczej zacznę ją poznawać od "Zamówienia z Francji." :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślałam, i widzisz, co wyszło;)
      Zdecydowanie "Zamówienie" jest lepsze, tam jest taki uroczy Gerard, którego polszczyzna rozbraja:)

      Usuń
  10. Nie czytałam, ale w wolnej chwili po nią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.