Anna J. Szepielak „Młyn nad Czarnym Potokiem”, Nasza
Księgarnia 2013, ISBN 978-83-10-12417-3, stron 528
Marta czuje, że zaczyna się dusić we własnym życiu. Mogłaby
pracować jako konserwator zabytków, ale po urodzeniu córki zdecydowali z mężem,
że zostanie z małą w domu, tym bardziej że dziewczynka często choruje. Adam
jest archeologiem i wiecznie nie ma go z nimi. Te same cztery ściany i nużąco
powtarzalne czynności zaczynają Martę przytłaczać. Chciałaby jakiejś odmiany,
ale sama nie wie, jakiej, zwłaszcza że musi myśleć przede wszystkim o Uli.
Zmiana tymczasem nadchodzi, ale nie z tej strony, z której
Marta by się spodziewała.
Adam dostaje propozycję pracy w Anglii i jest mocno
zdziwiony, kiedy żona nie podziela jego entuzjazmu. Już ostatnio było między nimi
kiepsko – Marta oczekiwałaby większego zaangażowania ze strony męża w życie
rodziny – a teraz jeszcze małżeństwo na odległość? Mężczyzna nie ma jednak
zamiaru rezygnować z takiej szansy i proponuje żonie, żeby wyjechała do swoich
rodziców. Marta do domu rodzinnego jeździ rzadko, nie znosi, gdy wszyscy bliscy
dopytują o jej problemy, co z pracą i kiedy następne dziecko, skoro i tak
siedzi w domu. Dylemat Marty rozwiązuje się sam, gdy dowiaduje się, że do
Polski przylatują krewniaczki z Ameryki. Matka prosi Martę o pomoc w
organizacji wielkiego, rodzinnego zjazdu. Na miejscu kobieta wpada na trop
tajemnicy związanej z pradziadkiem, skrywanej przez lata, na temat której matka
ucina jakiekolwiek wzmianki...
„Młyn nad Czarnym Potokiem”, podobnie jak recenzowana w
środę „Królowa”, widniał na liście książek do obowiązkowego kupienia i
przeczytania. Znów dwie pierwsze recenzje odwiodły mnie od zakupu i
postanowiłam poczekać na egzemplarz biblioteczny. Wiedziałam już, czego się
spodziewać, dlatego też moje rozczarowanie nie było takie wielkie, jak innych
recenzentek. Ale też nie pojawił się ten entuzjazm, z jakim czytałam
rewelacyjne „Zamówienie z Francji” i intrygujący „Dworek pod Lipami”.
Przyznaję, że początek był całkiem niezły, przynajmniej
jeśli chodzi o język i styl – te stoją na wysokim poziomie i tutaj nie mam
żadnych zastrzeżeń. Pod kątem komfortu czytania i jego tempa, wszystko jest w
porządku, nie nudziłam się. Teraz jednak nastąpi to „ale”, które zadecydowało o
odbiorze całej fabuły. Marta. To w niej tkwi problem. Z jednej strony, pod
pewnymi względami, doskonale ją rozumiałam; z drugiej, po kilkudziesięciu
stronach, jej zachowanie zaczęło mnie drażnić. Przede wszystkim ta jej ciągła
nadopiekuńczość wobec córki. Dziecko po przejściach, z osłabioną odpornością –
dobrze, ale te wieczne napominania trąciły już przesadą. Poza tym miałam
wrażenie, jakby Marta traktowała Ulę jak osobę dorosłą, odbierając jej prawo do
zwykłej zabawy i robiąc czasem aferę z błahostki (jak np. w epizodzie z
szalikami rodziny, z których Ula zrobiła gniazdo). Podobne zapędy miała w
stosunku do siostry – gdy już się nią zainteresowała, przychodziły jej do głowy
same niestworzone historie. Zabrakło mi w jej osobie naturalności i większej
swobody, bo ta jej zasadniczość nie do końca mi odpowiadała.
W „Dworku pod Lipami” Anna J. Szepielak pokazała, że potrafi
idealnie łączyć przeszłość z teraźniejszością. W „Młynie...” tego tak jakby nie
dopilnowała. Nie widzę równowagi między wątkami z tych dwóch czasów – mam na
myśli to, że autorka zbyt mocno skupiła się na chwili obecnej, bo gdy przyszło
do wyjaśniania tej tajemnicy rodzinnej, nie było tego „łał”, na które tak
liczyłam. Taka zwyczajna była ta historia z przeszłości, nastawiłam się na coś
bardziej spektakularnego. Ten brak równowagi widoczny jest także w wątku
krewnych z USA; pół książki przygotowujemy się na ich przyjazd, a gdy już się
pojawią, ledwo parę razy zabierają głos. Szkoda, bo może bardziej pozytywny
efekt dałoby przedstawienie punktu widzenia tych dwóch kobiet na sprawy
rodzinne. Przydałoby się również choć kilka zdań o ich życiu na emigracji. Wtedy
moglibyśmy mówić o pasjonującej sadze obejmującej życie kilku pokoleń. W
„Dworku...” mieliśmy dwie przemienne narracje; tutaj pisarka wprowadziła
zapiski z bloga, który prowadziła bohaterka. Ujmę to tak – za dużo Marty w tym
wszystkim, bo niby dwa rodzaje opisu, ale ciągle dotyczące jednej osoby.
Zabrakło mi jakiejś świeżej nuty.
„Młyn nad Czarnym Potokiem” to nie jest zła książka, ale do
gamy uczuć, jakie wywołały we mnie dwie poprzednie powieści autorki, niestety
jej daleko. Nie przeczę, że pomysł na fabułę miał ogromny potencjał, począwszy
od samego tytułu, ale po drodze coś jednak zawiodło.
Książka bierze udział w wyzwaniach „Czytamy powieści
obyczajowe” oraz „Polacy nie gęsi”.
No właśnie, Marta jest podstawowym problemem tej powieści. Wkurzająca, irytująca, najchętniej wykopałabym ją z książki i od razu lepiej by mi się czytało, ale ta historia z przeszłości bardzo słabo też wypadła, z kolei szumnie zapowiadany przyjazd Amerykanek nagle okazał się mało ważny, tak właściwie to niepotrzebny zupełnie.
OdpowiedzUsuńJakby podchodziła do wszystkiego z większym luzem, to może łatwiej dałoby się ją strawić;) Po tej tajemnicy też obiecywałam sobie więcej, a tu tak zwyczajnie było. I zgadzam się, przyjazd Amerykanek był chyba tylko po to, żeby Marta mogła się przenieść do rodziców, a sprzątając rozmyślać nad swoim życiem;)
UsuńJednak nie sięgnę, za dużo niedopowiedzeń, rozlanych wątków. A wydawało się, że ciekawa pozycja będzie.
OdpowiedzUsuńKasiu, mnie też się tak wydawało. Wprawdzie autorki nie skreślam, ale trochę się teraz zawiodłam.
UsuńNie znam twórczości tej autorki, ale lubię naszą rodzimą literaturę, więc będę miała ją na uwadze w wolnej chwili. Chociaż przyznam, że wolę rozpocząć swoją przygodę z panią Szepielak od innej jej książki, gdyż powyższa niezbyt mnie zaciekawiła.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie, Cyrysiu, nie zaczynaj od tej. Mnie osobiście najbardziej podobało się "Zamówienie z Francji".
UsuńNo właśnie mam na półce, ale widzę że "olśnienie" to nie będzie
OdpowiedzUsuńNa olśnienie bym się nie nastawiała, ale może znajdziesz w niej coś dla siebie.
UsuńTwoja recenzja potwierdza, że na pewno nie kupię tej książki. Po co mam się czuć rozczarowana.
OdpowiedzUsuńKupować nie ma co, egzemplarz z biblioteki wystarczy;)
UsuńHmn no sama nie wiem, z jednej strony wydaje się być fajna, nawet irytująca Marta mi specjalnie nie przeszkadza;) jeżeli wpadnie mi w ręce to skuszę się:)
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak, bo chętnie poznałabym Twoje zdanie:)
UsuńNie znam jeszcze tej autorki, ale już słyszałam o jej książkach i na tę miałam wielką ochotę, teraz nad jej pożyczeniem zastanowię się.
OdpowiedzUsuńPolecałabym Ci zacząć od tych dwóch pierwszych, a tę na końcu. Ale pożyczając, nic nie tracisz, więc zawsze możesz spróbować;)
UsuńZwróciłam uwagę na tę książkę jakiś czas temu ze względu na klimatyczną okładkę. Później jednak jakoś o niej zapomniałam i widzę, że chyba jednak sięgne po jakiś inny tytuł tej autorki :)
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie przyciąga, ale szkoda, że treść już mniej. Poprzednie polecam, a tę w wolnej chwili możesz spróbować.
UsuńMyślałam, że "Młyn..." jest lepszą powieścią z większym potencjałem.
OdpowiedzUsuńTwórczości tej autorki nie znam, ale widzę że raczej zacznę ją poznawać od "Zamówienia z Francji." :)
Też tak myślałam, i widzisz, co wyszło;)
UsuńZdecydowanie "Zamówienie" jest lepsze, tam jest taki uroczy Gerard, którego polszczyzna rozbraja:)
Nie czytałam, ale w wolnej chwili po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, jakie będą Twoje wrażenia;)
Usuń