Dziś w skrócie o dwóch książkach z pozoru zupełnie różnych.
Ale łączy je to, że dotyczą prawdziwych ludzkich losów. Jedna koncentruje się
na aktorze z dawnych lat i jest typową biografią, a bohaterem drugiej jest
policjant i jego służba, przedstawione w wersji zbeletryzowanej.
Marcin Ciszewski, Krzysztof Liedel „Gliniarz”, Znak
Literanova 2013, ISBN 978-83-240-2395-0, stron 400
Opis wydawcy:
Krzysztof Liedel zawsze marzył o tym, żeby łapać bandytów.
Kiedyś robił to jako policjant, a dziś jako ekspert do spraw zwalczania
terroryzmu, który odpowiadał między innymi za bezpieczeństwo Euro 2012. Marcin
Ciszewski – autor bestsellerów www.ru2012.pl i Upał – odkrył zaś, że losy
Liedla to materiał na książkę, jakiej jeszcze nie było. Tylko tu spotkacie
prawdziwych twardzieli, którzy nie wahali się ruszyć w pogoń za rosyjskimi
mafiosami wysłużonym polonezem i z wiecznie zacinającym się służbowym
pistoletem P-64 w garści.
Od pościgów policyjnymi polonezami i walki z mafią do ośrodków szkoleniowych CIA i miejsc, które zaatakowała Al-Kaida – oto historia Gliniarza.
Od pościgów policyjnymi polonezami i walki z mafią do ośrodków szkoleniowych CIA i miejsc, które zaatakowała Al-Kaida – oto historia Gliniarza.
Ze słów wstępnych obydwu autorów można wywnioskować, iż
powieść opiera się na życiu zawodowym Krzysztofa Liedla, któremu Marcin
Ciszewski nadał powieściową formę. Choć opisywane sytuacje wydają się czasem
nieprawdopodobne, to jednak wszystkie wydarzyły się naprawdę. I rzeczywiście
nie da się zaprzeczyć, że służba Liedla w policji to świetny materiał na
książkę, a Ciszewski okazał się odpowiednią osobą, by stworzyć zeń brawurową
opowieść. W fabule znajdziemy elementy komiczne (cóż, przestępcy często
inteligencją nie grzeszą); widać, że czasem bywało groźnie; udało się także
autorom oddać znużenie codzienną, papierkową robotą, którą też trzeba było
wykonywać. Zastosowano układ chronologiczny, by pokazać kolejne etapy rozwoju
zawodowego powieściowego Krzyśka Zaręby: od zwyczajnego policjanta, przez
pracownika wydziału kryminalnego i wykładowcę w Centrum Szkolenia Policji,
wreszcie po szefa Wydziału Zwalczania Terroryzmu w MSWiA. Taka konstrukcja pozwoliła
również dać wyraz temu, jak zmieniała się polska policja po 1989 r. Szkoda
tylko, że z ostatnich słów podsumowujących te zmiany bije raczej gorzka
refleksja.
„Gliniarza” czyta się błyskawicznie, z dużą przyjemnością, i
jednocześnie z ogromnym zainteresowaniem, bo w końcu rzadko ma się okazję
zajrzeć za kulisy pracy policjanta (a kryminały, nawet oparte na współpracy z
przedstawicielami tej służby, to chyba jednak nie to samo). Uważam, że
spotkania i rozmowy Marcina Ciszewskiego oraz Krzysztofa Liedla dały znakomity
efekt.
Ryszard Wolański „Aleksander Żabczyński. Jak drogie są
wspomnienia”, Rebis 2015, ISBN 978-83-7818-539-0, stron 496
Opis wydawcy:
Wieść, że wrócił do Warszawy, rozeszła się błyskawicznie. 11
grudnia, już trzeciego dnia pobytu w stolicy, zaproszono go do redakcji
"Życia Warszawy". W artykule Panie majorze, melduję wyjazd do
kraju opowiedział o swoich wojennych losach. O obronie Warszawy, pobycie w
obozie internowania na Węgrzech, o tworzeniu polskiej armii we Francji, w
Wielkiej Brytanii i na Bliskim Wschodzie. Dzień później zapytany przez
"Express Wieczorny" o najbliższe plany, odpowiedział: "Mam kilka
propozycji, ale najpierw muszę przywitać się z Polską i polską publicznością.
Muszę znów wszystko zobaczyć od Wybrzeża po Tatry. Wyruszam więc z najbliższymi
przyjaciółmi i kolegami w tournée, a potem... zobaczymy".
Losy Żabczyńskiego opowiedziane w tej książce są
fascynujące, tak jak losy wielu innych naszych twórców kultury rzuconych na
scenę Teatru Wojny. Swym talentem, swymi rolami służył polskiej kulturze w
latach międzywojennych, zajmował poczesne miejsce w gronie aktorów tamtych lat.
Szanowano go i ceniono. Wojnę spędził w obozie jenieckim i w szeregach armii
Andersa, z którą przemierzył długi i daleki szlak pełen walk. Po demobilizacji
wrócił do Polski. Chciał jej służyć nadal, ale nie pozwolono mu spokojnie żyć i
pracować. Podejrzewano go o kontakty z zagranicznymi służbami, inwigilowano,
śledzono, kontrolowano jego korespondencję. Dopiero po »odwilżowym«
październiku 1956 roku dano mu spokój. Niezwykle fascynującą opowieść autor
książki wzbogaca wykazem wszystkich ról Żabczyńskiego w teatrze, w kabarecie i
na ekranie, a unikatowe zdjęcia, których nikt wcześniej nie oglądał, prywatne
dokumenty, materiały ze śledztw, jednym słowem cała ta niezbędna w takiej
książce ikonografia wydobyta cudem z mroków niepamięci świadczy niezbicie o
jego telewizyjnym zacięciu, o tym, że Wolański doskonale zdaje sobie sprawę, iż
jeden obraz wart jest tysiąca słów.
Gdyby przyszło mi wymienić najbardziej charakterystycznych
aktorów doby dwudziestolecia międzywojennego, padłyby trzy nazwiska: Adolf
Dymsza, Eugeniusz Bodo i Aleksander Żabczyński. Nie oglądałam wprawdzie filmów
z tym ostatnim, ale kojarzy mi się z amantem. Jego biografia tylko potwierdziła,
że właśnie takie role grywał najczęściej.
Ryszard Wolański jest dziennikarzem muzycznym, który ma na
swoim koncie już kilka biografii. Ja z efektem jego pracy obcowałam dopiero
pierwszy raz. Na pewno należy mu oddać to że jest doskonale przygotowany merytorycznie.
W jego opracowaniu nie brakuje szczegółów, ciekawostek; przedstawia krótkie
streszczenia filmów, w których zagrał Aleksander Żabczyński. Publikacja ma
układ chronologiczny i koncentruje się na życiu zawodowym aktora. Bez wątpienia
bardzo dobrze się ją czyta, satysfakcjonuje także liczba zamieszczonych zdjęć.
I tylko jedną mam uwagę. Troszkę po macoszemu potraktował
autor życie prywatne portretowanego artysty. W jednym miejscu jest wspomniany
romans Żabczyńskiego z pewną aktorką (jego żona też zresztą nią była, nieraz
grywali razem), w innym, że jego małżonka była bardzo dyskretna. Nie
oczekiwałam oczywiście plotek ani żadnych szczegółów typowych dla brukowców,
ale odniosłam wrażenie, jakby Wolański chciał Żabczyńskiego w tym względzie
wybielić. Z innej też strony, dopiero w zakończeniu autor zdobył się na
wyprostowanie mitów i przekłamań, jakie pojawiły się w innych książkach
poświęconych gwiazdom II RP. Myślę, że miał tutaj szansę odbrązowienia aktora,
ukazania go takim, jaki był naprawdę, tymczasem bardziej pozostało we mnie
odczucie, że Wolański wolał postawić pomnik. Pod względem zawodowym na pewno mu
to wyszło i chwała mu za to, ale już biografia Żabczyńskiego-człowieka jest dla
mnie trochę niepełna.
Przyznam, że raczej żadna mnie nie zainteresowała tym razem. Może Ciszewskiego kiedyś przeczytam...
OdpowiedzUsuńHm, ciekawe, jakim cudem mi się ten post opublikował, jak nastawiałam go na kiedy indziej;)
UsuńTym razem muszę odpuścić, bo żadna z książek nie zainteresowała mnie.
OdpowiedzUsuńJasne, rozumiem;)
Usuń