sobota, 5 grudnia 2015

Remigiusz Piotrowski "Artyści w okupowanej Polsce"



Remigiusz Piotrowski „Artyści w okupowanej Polsce. Zdrady, triumfy, dramaty”, PWN 2015, ISBN 978-83-7705-924-1, stron 392

Pierwszego września 1939 roku dla milionów Polaków skończyła się pewna epoka, ich świat runął z hukiem. Wiedzieli na pewno, że ich życie zmieni się diametralnie, ale czy przypuszczali, do jakiego stopnia? Czy przeszło im przez myśl, jakie piekło zgotują im już wkrótce dwaj okupanci? Jak wielu z nich zadało sobie pytanie: czy ja przeżyję, czy dotrwam do końca tego koszmaru? Przypuszczam, że takie rozmyślania towarzyszyły wszystkim, niezależnie od zawodu czy statusu społecznego. I na pewno byli wśród nich również artyści: aktorzy, reżyserzy, pisarze, muzycy. Losami twórców, przedstawicieli artystycznej bohemy przedwojennej Polski, po agresji niemieckiej i sowieckiej zajął się Remigiusz Piotrowski, filolog polski i dziennikarz, autor znakomitych książek popularyzujących dzieje naszej ojczyzny. Jeszcze przed lekturą byłam niezbicie przekonana, że z najnowszą będzie tak samo, że też będę mogła pisać w samych superlatywach. I nie pomyliłam się. „Artyści w okupowanej Polsce” to książka genialna.

Z jednej strony wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego, niż zebrać w jedną całość historie opowiadające o wojennych kolejach losu poszczególnych artystów. Ale z drugiej, z tych ludzkich kalejdoskopów ułożyć spójną, jednolitą – a przede wszystkim ciekawą w odbiorze, przystępną dla czytelnika – opowieść, już takie proste chyba nie było, przynajmniej moim zdaniem. A jednak Piotrowski okazał się najodpowiedniejszą ku temu osobą. Już w poprzednich książka pokazał, jak świetne rezultaty potrafi osiągnąć, a „Artyści...” stawiają przysłowiową kropkę nad i.

Autor zajął się każdym aspektem wojennej rzeczywistości. Zaczyna oczywiście od apokalipsy, jaką był wrzesień 1939 r. i szok związany z koniecznością odnalezienia się w nowych warunkach. Potem pokazuje, jak radzili sobie Polacy jako obywatele Generalnej Guberni oraz ci, którzy zdecydowali się na ucieczkę na Wschód. Porusza Piotrowski problem, który spędzał sen z powiek aktorom: grać czy nie grać – chodziło o udział w spektaklach teatrów jawnych, akceptowanych przez Niemców. Autor przedstawia zarówno tych, którzy podjęli decyzję na tak, wskazując na ich motywacje (jedną z częstszych było to, że aktorzy nie potrafili robić nic innego i nie mogli sobie poradzić inaczej; część z tych grających była także zmuszana i szantażowana), jak i pozostałych, którzy takie sceny bojkotowali. Wielu z tych drugich zostawało nierzadko kelnerami w kawiarniach, których wbrew pozorom nie brakowało. Teraz wyobraźcie sobie, że przenosicie się w czasie, trafiacie do jednego z takich lokali, a kawę podaje Wam Mieczysława Ćwiklińska czy Adolf Dymsza. Wybierano też inne zajęcia: dozorcy, szatniarza, handlarza, szklarza, woźnicy, a dwie aktorki zostały karmicielkami wszy w instytucie przeciwtyfusowym (str. 127).

Piotrowski poświęca także sporo miejsca pokoleniu Kolumbów, czyli młodym poetom, którzy nie mieli szansy na długie życie i rozwijanie swojej twórczości. Pokazuje tych, którzy się ukrywali lub działali w podziemiu. Uświadamia, którzy artyści trafili do warszawskich więzień lub do obozów koncentracyjnych. Opisuje ich losy w trakcie Powstania Warszawskiego. I wreszcie nie szczędzi szczegółów na temat tych, którzy dopuścili się zdrady, za który to czyn groziła kara śmierci wykonywana przez egzekutorów Armii Krajowej.

Jak więc widać, choć można wyróżnić pewne elementy łączące, to da się równocześnie powiedzieć, że ilu ludzi, tyle historii. W książkach takich jak ta, szczególnie mocno cenię sobie fakt, iż autor potrafi zachować obiektywizm i daleki jest od oceniania swoich bohaterów. Piotrowski nie tylko nie ocenia, on twardo stoi na stanowisku, że każdą sytuację i zdarzenie powinno rozpatrywać się indywidualnie. Taka postawa wpisuje się również w moje przekonanie, że nikt z nas, kto nie żył w czasach tak potwornego, codziennego zagrożenia, nie ma prawa oceniać ludzi, którzy pod okupacją walczyli o przetrwanie. Nawet jeśli nadal, po tylu latach wzbudzają kontrowersje, to uważam, że nam, współczesnym, nic do tego – no chyba że ktoś ewidentnie był zdrajcą, kolaborantem i wredną świnią (nie ubliżając świniom). Przykre jest tylko to, że czasami na ten obiektywizm nie chcieli się zdobyć ci, którzy np. weryfikowali aktorów po wojnie i wiedzieli, że nie wszystko wyglądało tak negatywnie, jak oni sami myśleli; że nie zadawali sobie trudu, by zdobywać dowody na potwierdzenie krzywdzących tez i nadawanych etykiet (przykładem niech będzie Adolf Dymsza, któremu niesłusznie zarzucano współpracę z hitlerowcami).

Piotrowski w słowie wstępnym, nazwanym zresztą „Zamiast wstępu”, zastanawia się, co by było, „gdyby 1 września nie spadły z nieba bomby...” (str. 9). Na przykładzie konkretnych artystów snuje domysły, jak mogłaby potoczyć się ich dalsza kariera i życie. Szczerze mówiąc, to po skończeniu całości przeczytałam sobie te pierwsze akapity jeszcze raz i wtedy zrobiły one jeszcze bardziej przejmujące wrażenie. Bo wówczas miałam już pełną świadomość tego, kto z nich nie przeżył, kto stracił życie w tragicznych okolicznościach, często o wiele za wcześnie, wpisując się w tezę, że wiek, który osiągali, nie był wiekiem na umieranie. Ale tak właściwie, to cała ta publikacja wywołuje takie odczucia. Przez większość lektury towarzyszył mi smutek i żal, że także elita artystyczna, obok zwykłych ludzi, była systematycznie wykańczana przez okupanta. Choć przyznaję, zdarzały się takie momenty, gdy pojawiał się uśmiech – wtedy, gdy niektórym udawało się wychodzić cało z opresji bądź przez przypadek, bądź przez jakiś epizod szaleństwa, lub też zupełnie nieświadomie. Ale nie zmienia to faktu, że był to raczej śmiech przez łzy, z uwagi na ogólny, tragiczny wydźwięk tej książki.

Wspomniałam wcześniej, że wszystkie książki Remigiusza Piotrowskiego uznałam za znakomite, ale teraz muszę powiedzieć, że „Artyści w okupowanej Polsce” są chyba tą najlepszą, zaraz po „Literatach w przedwojennej Polsce”. Nie potrafię tego składnie uzasadnić, zwyczajnie tak czuję. I dlatego gorąco polecam tę publikację Waszej uwadze. Ją po prostu warto przeczytać, bo trzeba znać losy tych, którzy kiedyś jaśnieli na polskich scenach artystycznych.     

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu PWN. 

http://www.dwpwn.pl/

10 komentarzy:

  1. Twoja recenzja jakoś tak nastroiła mnie refleksyjnie. Wyobraziłam sobie wrzesień 1939 r. i przerażanie ludzi, którzy musieli jakoś odnaleźć się w nowych warunkach i aż mnie zmroziło. Mam nadzieję, że nigdy więcej Polacy nie doświadczą takiej ''apokalipsy''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też mroziło, jak czytałam.
      Ja to się takiej apokalipsy boję, zwłaszcza jak sobie pomyślę o tym, co potrafi robić Rosja...

      Usuń
  2. Lubię historyczne książki, nieoczywiste tematycznie. Chętnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chciałabym być artystą w tamtych, tak okropnych czasach. Książka na pewno ciekawa, zawsze po takiej recenzji mam ochotę przeczytać taką publikację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że dałam radę Cię przekonać:)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Otóż to:) Najbardziej cieszy to, że autor trzyma cały czas wysoki poziom:)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.