piątek, 11 grudnia 2015

Janusz Leon Wiśniewski "I odpuść nam nasze..."



Janusz Leon Wiśniewski „I odpuść nam nasze...”, Od Deski do Deski 2015, ISBN 978-83-65157-19-5, stron 224

Pamięć dziecka jest niezgłębiona i fascynująca. Mam w głowie taki obraz: spędzam popołudnie w domu siostry mojej mamy i bawię się z kuzynami. Nie miałam z kim zostać, bo mama wybierała się na wywiadówkę. Telewizor jest włączony, właśnie nadawany jest Teleexpress, i to tam pada informacja o zabójstwie Andrzeja Zauchy. Musiałoby to być następnego dnia, bo piosenkarz zginął wieczorem, 10 października 1991 r. Miałam wówczas osiem lat i teoretycznie mogłam to zakodować w pamięci, ale czy faktycznie ta wizja jest prawdziwa, dziś już nie jestem w stanie zweryfikować. W każdym razie piosenki Zauchy lubię do dziś - prym wiodą „ Byłaś serca biciem”, „Siódmy rok” czy wyczekiwany na każdym weselu „Czarny Alibaba” – a jego śmierć wydaje mi się przedwczesna i niezasłużona. I widać nie tylko ja się nad nią nieraz zastanawiałam – dla Janusza Leona Wiśniewskiego stała się ona inspiracją do napisania powieści „o miłości, rozpaczy i zdradzie. Miłości, która może doprowadzić do zbrodni” (okładka). Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, ale chyba sama sobie zbyt mocno „napompowałam” oczekiwania i niestety nie mogę powiedzieć, żebym była usatysfakcjonowana. 

Andrzej Zaucha dwa lata po śmierci swojej żony i matki swojej jedynej córki, zaczął się spotykać z dużo młodszą od siebie aktorką. Kobieta była mężatką, jej mąż był z pochodzenia Francuzem. Postanowił, że zabije „barda” (jak pisze o nim Wiśniewski), o czym nawet piosenkarzowi powiedział. Pojechał do Francji po karabin. Gdy wrócił, któregoś wieczoru czekał na nich pod teatrem. Zaucha i Zuzanna Leśniak wyszli razem, ona próbowała zasłonić mężczyznę, dostała jedną kulę i zmarła w karetce, Zaucha zginął na miejscu. Sprawca sam oddał się w ręce policji. Odsiedział całą zasądzoną mu karę, czyli piętnaście lat, wyszedł w 2005 r. i obecnie pracuje pod zmienionym nazwiskiem. Na tych wydarzeniach opiera się szkielet powieści.

Powieść pisana jest w trzeciej osobie. Patrząc na jej konstrukcję, dość mocno przeszkadzały mi przeskoki czasowe; fabuła nie jest uporządkowana chronologicznie i miotamy się między wydarzeniami z młodości powieściowego Vincenta lub też czasami już po odsiedzeniu wyroku. Wolałabym jednak bardziej linearną opowieść. W „I odpuść...” jest także wiele fragmentów, które, odniosłam wrażenie, są przemyśleniami samego autora, np. o Bogu czy religii. I teraz tak: z jednej strony „wypowiedzi i myśli bohaterów, ich charakterystyka, a także opisy szczegółów miejsc i wydarzeń, nie mogą stanowić źródła wiedzy o faktach” (str. 222), ale z drugiej, jak w słowie od siebie napisał Tomasz Sekielski: „Janusz Leon Wiśniewski przed napisaniem książki spotkał się z zabójcą Andrzeja Zauchy (...). To dodatkowy walor tej książki” (okładka). Dla mnie chyba jednak nie jest to walor, bo wcale nie mam pewności, co jest kwestią poglądów pisarza włożonych w usta jego postaci, a co ewentualnymi refleksjami zabójcy, ubranymi w literacką formę.

Patrząc na całokształt stwierdziłam, że samych faktów dotyczących zbrodni i wydarzeń do niej wiodących było, jak dla mnie, zbyt mało. Motywacje Vincenta, w moich oczach, jakby się „rozmyły” – bard podeptał jego honor i dlatego musiał zginąć. Może gdyby ten wątek był skondensowany w jednym miejscu, a nie rozrzucony po całej książce, to jakoś bardziej by do mnie trafił, a tak to pozostało we mnie odczucie niedosytu. A co za tym idzie – utwierdza mnie to w przekonaniu, że Zaucha zginął niepotrzebnie. I tak ogólnie, choć jest to tylko moje subiektywne wrażenie, ta opowieść jest uboga w emocje. Dziwi mnie to o tyle, że Wiśniewski zawsze kojarzył mi się jako autor z łatwością wczuwający się w czyjeś przeżycia; swego czasu uważałam nawet, że jak żaden inny mężczyzna potrafi pisać jak kobieta, że rozumie jej psychikę. A tutaj? Albo nie wyszło mu postawienie się na miejscu zabójcy, albo też ja już z Wiśniewskiego „wyrosłam”. 

Sądzę, że do pewnego stopnia utwór ten miał traktować o przebaczeniu. Ale tu wkraczamy znów w poglądy osobiste, indywidualne i jak dla mnie, czym innym jest odsiedziana kara, a czym innym uzyskanie przebaczenia. Albo może inaczej: o przebaczeniu mogą mówić tylko osoby, które znały piosenkarza, którym był bliski, ale dla mnie jego zabójca już na zawsze pozostanie tym, który pozbawił kogoś życia. Tym bardziej że przepraszam, ale ani on pierwszy, ani ostatni, który został zdradzony. Nie usprawiedliwiam Andrzeja Zauchy, ale bez przesady, żeby tak od razu z powodu przyjaźni z czyjąś żoną ginąć. Bo to jest się dorosłym człowiekiem, by znaleźć inne rozwiązanie takiej sytuacji. Teraz mogę zdradzać zbyt wiele treści, więc jeśli macie zamiar czytać, pomińcie resztę tego akapitu: na stronach 180-182 Wiśniewski przytacza historię pierwszej miłości bohatera. Zauroczył się jakąś dziewczyną, ale gdy okazało się, że ona ma chłopaka, to on się wycofał, i to jeszcze z odrazą. I niby co to ma być? On taki szlachetny, a piosenkarz już taki nie był i sięgnął po cudzą żonę? Ciekawi mnie tylko, czy ten obraz jest prawdziwy, czy też ma być usprawiedliwieniem ze strony autora. Mnie to jednak nie przekonuje.         

Ostatnia rzecz, o której chciałam wspomnieć, to, mówiąc trochę górnolotnie, obraz epoki. Wszystko pięknie, ale mam wrażenie, że Wiśniewski nie zachował proporcji. Są takie partie tekstu, które są zwyczajnie nużące, np. str. 170 i trochę dalej – opisy rozcieńczenia węgierskiego wina i potem o cenzurze w PRL-u. Zastanawiam się, po co takie coś. Z jednej strony powieści w tej serii miały przedstawiać obraz ostatnich dekad i dokonanych wtedy zbrodni, ale w przypadku zabójstwa Andrzeja Zauchy, jak dla mnie, realia ówczesne nie miały wpływu na kulisy jego odejścia. A po drugie to, o czym już pisałam: rozmywa to kwestię samego zabójstwa, a zarazem, moim zdaniem, w żadnym stopniu nie ukształtowało to sprawcy. Owszem, mieszkał w Polsce, przyjechał do naszego kraju dobrowolnie, może nawet go kochał, ale chyba niewiele ma to wspólnego z czynem, którego się dopuścił. I à propos jeszcze obrazu Polski, jaki rysuje się w „I odpuść...”. Trudno jest mi uniknąć porównań z inną książką z tej samej serii, czyli z „Inną duszą” Łukasza Orbitowskiego. Jak dla mnie, młodszemu z tych dwóch autorów w zdecydowanie bardziej naturalny sposób udało się nakreślić tło wydarzeń i życie ludzi u schyłku XX wieku. U Wiśniewskiego odebrałam je jako wprowadzone na siłę. Możliwe, oprócz tego, że to porównanie z korzyścią dla Orbitowskiego wynika z faktu, że sprawa zbrodni w Bydgoszczy była mi nieznana, natomiast Wiśniewski zadanie miał utrudnione, bo jak widać, do sprawy zabójstwa Zauchy mam określony stosunek i jakoś niełatwo przychodzi mi go zmienić czy choćby spojrzeć nań z innej strony.

Nie będę pisać dużo na podsumowanie, stwierdzam tylko tyle: „I odpuść nam nasze...” nie jest może złą książką, tyle że ja oczekiwałam czegoś zupełnie innego. I tego nie dostałam. 

12 komentarzy:

  1. Książki autora mnie fascynują. Nie mogę się doczekać, aby poznać tę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się nie mogłam doczekać i widzisz, co mi z tego przyszło;)

      Usuń
  2. Mam podobnie, choć chyba łatwiej było mi się przestawić na zupełnie inna książkę niż się spodziewałam. Troszkę żal, że autor nie dość mocno zaznaczył ten wątek, dla którego po tę książkę sięgnęliśmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też dość długo ta recenzja czekała na opublikowanie, czytałam ją milion razy, zastanawiając się jednak, czy nie za ostro, zbyt subiektywnie. Ale ostatecznie stwierdziłam, że wrażenia spisywane na gorąco, zaraz po skończeniu, są jednak najwłaściwsze.
      Żal, bo to taki trochę zmarnowany potencjał.

      Usuń
  3. Uwielbiam Wiśniewskiego, więc prędzej czy później na pewno sięgnę po tę książkę. Zapewne będę miała inne oczekiwania niż Ty, więc powinno mi się podobać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie poznam Twoje zdanie, skoro będziesz oceniać z innej perspektywy;)

      Usuń
  4. Przeczytałam zaledwie jedną książkę tego autora, więc trudno jest mi powiedzieć czego bym po nim oczekiwała, szkoda, że nie usatysfakcjonowała Cię jej lektura.

    P.s W końcu Cię odwiedziłam, pozdrowionka kochana!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był czas, że czytałam wszystko, co się ukazywało, ale to było dawno.I chyba gust mi się już zmienił.
      Super, że zajrzałaś, brakuje mi tu Ciebie:)

      Usuń
  5. Szkoda, że autor nie zachował proporcji, o której piszesz. Ale nie mówię nie, może kiedyś przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj, może Twoje wrażenia byłyby inne.

      Usuń
  6. Szkoda, że się zawiodłaś na tej lekturze. A ja jestem jej ciekawa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, może inaczej byś ją odebrała. Ja nie chciałam zniechęcać, ale musiałam napisać szczerze, co myślę.

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.