Janusz Leon Wiśniewski „I odpuść nam nasze...”, Od Deski do
Deski 2015, ISBN 978-83-65157-19-5, stron 224
Pamięć dziecka jest niezgłębiona i fascynująca. Mam w głowie
taki obraz: spędzam popołudnie w domu siostry mojej mamy i bawię się z
kuzynami. Nie miałam z kim zostać, bo mama wybierała się na wywiadówkę.
Telewizor jest włączony, właśnie nadawany jest Teleexpress, i to tam pada
informacja o zabójstwie Andrzeja Zauchy. Musiałoby to być następnego dnia, bo
piosenkarz zginął wieczorem, 10 października 1991 r. Miałam wówczas osiem lat i
teoretycznie mogłam to zakodować w pamięci, ale czy faktycznie ta wizja jest
prawdziwa, dziś już nie jestem w stanie zweryfikować. W każdym razie piosenki
Zauchy lubię do dziś - prym wiodą „ Byłaś serca biciem”, „Siódmy rok” czy
wyczekiwany na każdym weselu „Czarny Alibaba” – a jego śmierć wydaje mi się
przedwczesna i niezasłużona. I widać nie tylko ja się nad nią nieraz
zastanawiałam – dla Janusza Leona Wiśniewskiego stała się ona inspiracją do
napisania powieści „o miłości, rozpaczy i zdradzie. Miłości, która może
doprowadzić do zbrodni” (okładka). Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, ale
chyba sama sobie zbyt mocno „napompowałam” oczekiwania i niestety nie mogę
powiedzieć, żebym była usatysfakcjonowana.
Powieść pisana jest w trzeciej osobie. Patrząc na jej konstrukcję,
dość mocno przeszkadzały mi przeskoki czasowe; fabuła nie jest uporządkowana
chronologicznie i miotamy się między wydarzeniami z młodości powieściowego
Vincenta lub też czasami już po odsiedzeniu wyroku. Wolałabym jednak bardziej
linearną opowieść. W „I odpuść...” jest także wiele fragmentów, które,
odniosłam wrażenie, są przemyśleniami samego autora, np. o Bogu czy religii. I
teraz tak: z jednej strony „wypowiedzi i myśli bohaterów, ich charakterystyka,
a także opisy szczegółów miejsc i wydarzeń, nie mogą stanowić źródła wiedzy o
faktach” (str. 222), ale z drugiej, jak w słowie od siebie napisał Tomasz
Sekielski: „Janusz Leon Wiśniewski przed napisaniem książki spotkał się z
zabójcą Andrzeja Zauchy (...). To dodatkowy walor tej książki” (okładka). Dla
mnie chyba jednak nie jest to walor, bo wcale nie mam pewności, co jest kwestią
poglądów pisarza włożonych w usta jego postaci, a co ewentualnymi refleksjami
zabójcy, ubranymi w literacką formę.
Patrząc na całokształt stwierdziłam, że samych faktów
dotyczących zbrodni i wydarzeń do niej wiodących było, jak dla mnie, zbyt mało.
Motywacje Vincenta, w moich oczach, jakby się „rozmyły” – bard podeptał jego
honor i dlatego musiał zginąć. Może gdyby ten wątek był skondensowany w jednym
miejscu, a nie rozrzucony po całej książce, to jakoś bardziej by do mnie
trafił, a tak to pozostało we mnie odczucie niedosytu. A co za tym idzie –
utwierdza mnie to w przekonaniu, że Zaucha zginął niepotrzebnie. I tak ogólnie,
choć jest to tylko moje subiektywne wrażenie, ta opowieść jest uboga w emocje.
Dziwi mnie to o tyle, że Wiśniewski zawsze kojarzył mi się jako autor z
łatwością wczuwający się w czyjeś przeżycia; swego czasu uważałam nawet, że jak
żaden inny mężczyzna potrafi pisać jak kobieta, że rozumie jej psychikę. A
tutaj? Albo nie wyszło mu postawienie się na miejscu zabójcy, albo też ja już z
Wiśniewskiego „wyrosłam”.
Sądzę, że do pewnego stopnia utwór ten miał traktować o
przebaczeniu. Ale tu wkraczamy znów w poglądy osobiste, indywidualne i jak dla
mnie, czym innym jest odsiedziana kara, a czym innym uzyskanie przebaczenia.
Albo może inaczej: o przebaczeniu mogą mówić tylko osoby, które znały
piosenkarza, którym był bliski, ale dla mnie jego zabójca już na zawsze
pozostanie tym, który pozbawił kogoś życia. Tym bardziej że przepraszam, ale
ani on pierwszy, ani ostatni, który został zdradzony. Nie usprawiedliwiam
Andrzeja Zauchy, ale bez przesady, żeby tak od razu z powodu przyjaźni z czyjąś
żoną ginąć. Bo to jest się dorosłym człowiekiem, by znaleźć inne rozwiązanie
takiej sytuacji. Teraz mogę zdradzać zbyt wiele treści, więc jeśli macie zamiar
czytać, pomińcie resztę tego akapitu: na stronach 180-182 Wiśniewski przytacza
historię pierwszej miłości bohatera. Zauroczył się jakąś dziewczyną, ale gdy
okazało się, że ona ma chłopaka, to on się wycofał, i to jeszcze z odrazą. I
niby co to ma być? On taki szlachetny, a piosenkarz już taki nie był i sięgnął
po cudzą żonę? Ciekawi mnie tylko, czy ten obraz jest prawdziwy, czy też ma być
usprawiedliwieniem ze strony autora. Mnie to jednak nie przekonuje.
Ostatnia rzecz, o której chciałam wspomnieć, to, mówiąc
trochę górnolotnie, obraz epoki. Wszystko pięknie, ale mam wrażenie, że
Wiśniewski nie zachował proporcji. Są takie partie tekstu, które są zwyczajnie
nużące, np. str. 170 i trochę dalej – opisy rozcieńczenia węgierskiego wina i
potem o cenzurze w PRL-u. Zastanawiam się, po co takie coś. Z jednej strony
powieści w tej serii miały przedstawiać obraz ostatnich dekad i dokonanych
wtedy zbrodni, ale w przypadku zabójstwa Andrzeja Zauchy, jak dla mnie, realia
ówczesne nie miały wpływu na kulisy jego odejścia. A po drugie to, o czym już
pisałam: rozmywa to kwestię samego zabójstwa, a zarazem, moim zdaniem, w żadnym
stopniu nie ukształtowało to sprawcy. Owszem, mieszkał w Polsce, przyjechał do
naszego kraju dobrowolnie, może nawet go kochał, ale chyba niewiele ma to
wspólnego z czynem, którego się dopuścił. I à propos jeszcze obrazu Polski,
jaki rysuje się w „I odpuść...”. Trudno jest mi uniknąć porównań z inną książką
z tej samej serii, czyli z „Inną duszą” Łukasza Orbitowskiego. Jak dla mnie,
młodszemu z tych dwóch autorów w zdecydowanie bardziej naturalny sposób udało
się nakreślić tło wydarzeń i życie ludzi u schyłku XX wieku. U Wiśniewskiego
odebrałam je jako wprowadzone na siłę. Możliwe, oprócz tego, że to porównanie z
korzyścią dla Orbitowskiego wynika z faktu, że sprawa zbrodni w Bydgoszczy była
mi nieznana, natomiast Wiśniewski zadanie miał utrudnione, bo jak widać, do
sprawy zabójstwa Zauchy mam określony stosunek i jakoś niełatwo przychodzi mi
go zmienić czy choćby spojrzeć nań z innej strony.
Nie będę pisać dużo na podsumowanie, stwierdzam tylko tyle:
„I odpuść nam nasze...” nie jest może złą książką, tyle że ja oczekiwałam
czegoś zupełnie innego. I tego nie dostałam.
Książki autora mnie fascynują. Nie mogę się doczekać, aby poznać tę :)
OdpowiedzUsuńJa też się nie mogłam doczekać i widzisz, co mi z tego przyszło;)
UsuńMam podobnie, choć chyba łatwiej było mi się przestawić na zupełnie inna książkę niż się spodziewałam. Troszkę żal, że autor nie dość mocno zaznaczył ten wątek, dla którego po tę książkę sięgnęliśmy.
OdpowiedzUsuńDlatego też dość długo ta recenzja czekała na opublikowanie, czytałam ją milion razy, zastanawiając się jednak, czy nie za ostro, zbyt subiektywnie. Ale ostatecznie stwierdziłam, że wrażenia spisywane na gorąco, zaraz po skończeniu, są jednak najwłaściwsze.
UsuńŻal, bo to taki trochę zmarnowany potencjał.
Uwielbiam Wiśniewskiego, więc prędzej czy później na pewno sięgnę po tę książkę. Zapewne będę miała inne oczekiwania niż Ty, więc powinno mi się podobać ;)
OdpowiedzUsuńChętnie poznam Twoje zdanie, skoro będziesz oceniać z innej perspektywy;)
UsuńPrzeczytałam zaledwie jedną książkę tego autora, więc trudno jest mi powiedzieć czego bym po nim oczekiwała, szkoda, że nie usatysfakcjonowała Cię jej lektura.
OdpowiedzUsuńP.s W końcu Cię odwiedziłam, pozdrowionka kochana!:)
Był czas, że czytałam wszystko, co się ukazywało, ale to było dawno.I chyba gust mi się już zmienił.
UsuńSuper, że zajrzałaś, brakuje mi tu Ciebie:)
Szkoda, że autor nie zachował proporcji, o której piszesz. Ale nie mówię nie, może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj, może Twoje wrażenia byłyby inne.
UsuńSzkoda, że się zawiodłaś na tej lekturze. A ja jestem jej ciekawa ;)
OdpowiedzUsuńTo dobrze, może inaczej byś ją odebrała. Ja nie chciałam zniechęcać, ale musiałam napisać szczerze, co myślę.
Usuń