piątek, 3 lipca 2015

Michael Russell "Miasto cieni"



Michael Russell „Miasto cieni”, SQN 2015, ISBN 978-83-7924-266-5, stron 384

Hannah Rosen od dawna nie dostała listu od swojej przyjaciółki Susan. To, o czym pisze panna Field w ostatniej korespondencji oraz fakt, że zniknęła, o czym dowiaduje się od jej ojca, każą Hannah podejrzewać, że Susan grozi wielkie niebezpieczeństwo. W odtworzeniu ostatnich kroków przyjaciółki pomaga Rosen policjant Stefan Gillespie, który sam boryka się z problemami osobistymi.

Po nagłej śmierci żony, Stefan swojego syna wychowuje z pomocą rodziców. Tak naprawdę to oni zajmują się chłopcem na co dzień, podczas gdy on przyjeżdża do niego z miasta na wolne dni. I wszystko byłoby w miarę dobrze, gdyby nie fakt, że Tom pochodzi z mieszanego małżeństwa katoliczki i protestanta. Wiara Stefana bardzo kole w oczy wiejskiego wikariusza, który zrobi wszystko, by „ratować” chłopca przed ogniem piekielnym. Czy Stefanowi uda się rozwiązać zagadkę zniknięcia Susan? Czy to ją odnaleziono w górach niedaleko Dublina? Jeśli tak, to kim w takim razie jest pochowany obok mężczyzna? Czy Gillespie pozwoli sobie na nowe uczucie i wygra walkę o prawo do własnego dziecka?

W lutym tego roku miałam niebywałą przyjemność zwiedzać Gdańsk. Zakochałam się w tym mieście, co przenosi się także na moje literackie wybory. Z entuzjazmem podchodzę do lektur związanych z częścią Trójmiasta, szczególnie dotyczących gdańskiej historii. „Miasto cieni” Michaela Russella, Anglika z urodzenia, Irlandczyka z wyboru miejsca zamieszkania, zelektryzowało mnie tą krótką zapowiedzią: „ Ciemne zaułki Dublina, pełne tajemnic Wolne Miasto Gdańsk, zakazane uczucia i prawda zakopana w zbyt płytkim grobie” oraz tym zdaniem: „Trzymający w napięciu thriller historyczny, który zabiera czytelnika w pasjonującą podróż do lat 30. ubiegłego wieku” (obydwa pochodzą z okładki). Tak więc w jednej książce miały się spotkać moje dwie fascynacje: stosunkowa nowa, czyli historia Gdańska, oraz ta narastająca od dawna, czyli czasy przed wybuchem drugiej wojny światowej.

Z ochotą zagłębiłam się w lekturze i co się okazało? No cóż, nie do końca zgodziłabym się, że „Miasto cieni” trzyma w napięciu. Ja go nie poczułam, ale za to bez wątpienia udało się Russellowi zapewnić wyjątkowo mroczną, duszną atmosferę. Wiąże się to oczywiście nie tylko ze śledztwem, które z inicjatywy Hannah prowadzi Stefan, a które zatacza coraz szersze kręgi. Powiedziałabym raczej, że chodzi tutaj o te zakazane uczucia. Zakazane, bo dotyczyły księży. To oni mieli problem z dochowywaniem celibatu, a jeśli dodatkowo uciechom cielesnym oddawała się osoba na wysokim stanowisku, można było założyć, że zrobi ona wszystko, by jej sekrety nigdy nie ujrzały światła dziennego. A stąd już tylko krok do zbrodni i otwierające się pole do popisu dla autorów powieści.

Fabularny czas akcji to okres, w którym w Irlandii ścierały się nie tylko poglądy polityczne, ale także kwestie religijne. Nie mam zbyt wielkiej wiedzy na ten temat, posłowie Russella jest raczej dosyć skrótowe, więc nie wiem, czy takie sytuacje zdarzały się w rzeczywistości, ale mocno przerażający jest obraz starcia głównego bohatera z księdzem, który, nie będzie chyba przesadą użycie takiego określenia, uważał się za potężniejszego od samego Boga. To właśnie ten fragment wzbudza największe emocje, by nie powiedzieć, że irytacja sięga wówczas zenitu. 

Równie koszmarny jest nazistowski Gdańsk. To panoszenie się Niemców, rozprawy z opozycją, a przede wszystkim to, czego chcieli dokonać, może budzić jedynie niesmak. Ale pisarzowi należy się uznanie za sprawnie i wciągająco poprowadzoną na tym tle intrygę.

„Miasto cieni” to powieść na przyzwoitym poziomie, choć na pewno nie nazwałabym jej genialną (do tej genialności musiałoby się także przyłożyć Wydawnictwo, a tego nie zrobiło; korekta jest zwyczajnie niechlujna, przepuszczono masę literówek, najlepszy przykład to „koszmary” zamiast „koszarów”). Może nie zachwyciła mnie tak, jak tego oczekiwałam, bo do czytania z wypiekami na twarzy było mi bardzo daleko, ale jednak o rozczarowaniu też nie ma mowy. W miarę oryginalny pomysł zrealizowany poprawnym stylem z zachowaną dbałością o szczegół historyczny sprawiają, że książce Michaela Russella można dać szansę.

12 komentarzy:

  1. Szkoda, że książka nie trzyma w napięciu, ale dobrze, że chociaż jest duszna mroczna atmosfera. Zatem jak trafi się taka okazja to chętnie poznam „Miasto cieni”, acz usilnie szukać go nie zamierzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I do szukania usilnego nie będę Cię namawiać, jak znajdziesz przypadkiem, to możesz spróbować;) Bez wątpienia, gdyby autor trochę bardziej się przyłożył, książka by zyskała;)

      Usuń
  2. Dobrze, że zadbano o szczegóły historyczne. Nie mówię nie, może się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie one, moja ocena na pewno byłaby niższa;)

      Usuń
  3. Nie przepadam za mroczną atmosferą, więc raczej sobie podaruję tę lekturę, przynajmniej na razie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba raczej nie dla mnie, choć mam bardzo dobrą opinię o Wydawnictwie SQN, zresztą raczej wolę poświęcić swój czas innym książkom :)

    http://zakurzone-stronice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mało ich książek czytam, ale ta mnie rozczarowała tą nieszczęsną korektą;)

      Usuń
  5. Trochę szkoda, że tyle w niej błędów. Ale i tak planuję przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, ja zazwyczaj staram się nie czepiać literówek, ale tu już było ich zwyczajnie za dużo;)

      Usuń
  6. Te błędy trochę mnie odstraszają... ale już czeka na półce, wypożyczona z biblioteki... zobaczę - jeśli mnie nie wciągnie po pierwszych 50-ciu stronach, odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam ją z biblioteki, dobrze, że nie wpadło mi do głowy ją kupić, tego na pewno bym żałowała;)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.