Wanda Majer-Pietraszak „Kwitnący krzew tamaryszku”, Muza
2015, ISBN 978-83-7758-989-2, stron 512
Cztery przyjaciółki z licealnej ławy spotykają się po
latach. Barbara jest pielęgniarką środowiskową, oddaną swoim podopiecznym,
wdową po alkoholiku i matką pomagającą rodzinie syna, jego żonie Luizie i
wnukowi Bartkowi. Janka od lat mieszka w Szwecji, gdzie pracuje jako architekt
– możliwe, że jej biuro dostanie zlecenie w Warszawie, więc bywałaby w
ojczyźnie częściej, ale szczególnie na to nie liczy, znając polską biurokrację.
Iwona jest po szkole aktorskiej, ale obecnie grywa raczej w reklamach, dlatego
też została współwłaścicielką sklepu z używaną odzieżą. Maria, zwana Myszką,
gdy poślubiła starszego od siebie mężczyznę, porzuciła malarstwo, bo mąż miał uczulenie
na farby. Chciałaby do tego wrócić, ale ciągle jednak to mąż jest
najważniejszy, to jemu podporządkowuje całą egzystencję.
Co czeka te cztery kobiety? Jakie niespodzianki szykuje dla
nich los? Czy każda z nich znajdzie swój sposób na szczęście?
Sama Myszka jest dla mnie postacią problematyczną. Może
wspomnę tutaj od razu, że nie znalazłam jasno określonego wieku przyjaciółek: z
jednej strony, na początku wydawało mi się, że muszą być już paniami w wieku,
powiedzmy, czterdzieści plus; z drugiej miejscami odnosiłam wrażenie, że Myszka
jest młodsza od pozostałych – albo tak ją tylko traktowały, a ona im na to
pozwalała. Piszę o tym dlatego, że sama Myszka zachowywała się czasem w sposób
nie pasujący do tego niby średniego wieku. Jeśli chodzi o fabularny rozwój tej
postaci, to znów od pewnego momentu zaczęła mnie drażnić tym, że była taka
idealna. Nieba by wszystkim przychyliła, uszczęśliwiłaby całą wieś – i dobrze.
Ale bez przesady. Mam odczucie, że autorka za bardzo chciała zrobić z niej
postać kryształową, ale żeby zarazem nie wyszła z Marii bohaterka tylko
papierowa, odarta z ludzkich cech, wyposażyła ją w liczne wątpliwości, lęki,
obawy, szczególnie widoczne – uwaga, mały spojler – gdy całymi latami
zastanawiała się nad swoją relacją z Markiem: bez przesady znowu, że po takim
czasie od małżeństwa z Piotrem ona jeszcze ma wątpliwości, czy się sprawdzi w
nowej roli. No chyba taki wiek nie licuje już z krygowaniem się.
Zastrzeżenia mam też do dwóch elementów związanych z formą i
stylem. Tym, co przeszkadzało mi od samego początku do końca, było nagminne
używanie wielokropków – średnio po osiem na stronie (i nie wiem, czy nie
zaniżam). Może taka maniera autorki, może po prostu je lubi, ale myślę, że
przecinkami i myślnikami także dałoby się wyrazić to, co chciała Wanda
Majer-Pietraszak. W każdym razie przy szybkim spojrzeniu na kartki, tylko one
rzucały się w oczy. Męczące to było.
Druga sprawa to nagłe przeskoki chronologiczne. Bez
większego zaznaczenia w tekście, poza niewielkim odstępem, nagle dowiadujemy
się, że minęły np. dwa lata. Albo skok największy: Lusia na jednej stronie
idzie do pierwszej klasy podstawówki, na kolejnej przygotowuje się do matury. A
co pomiędzy? Nic. To znaczy pewnie coś jest, „myślenie” Myszki, mówiąc
złośliwie.
„Kwitnący krzew tamaryszku” na pewno miał potencjał, który
jednak nie został do końca wykorzystany. Jednocześnie trzeba przyznać, że Wanda
Majer-Pietraszak jasno pokazała, jakie wartości ceni sobie najbardziej.
Przyjaźń na całe życie, ktoś bliski, na kim można polegać, kto bez wahania
rzuci wszystko, by stanąć u boku – to tak, to niewątpliwie są zalety powieści.
Ma ona także w sobie dużo ciepła, szkoda tylko, że czasami jest ono przesycone
lukrem. Czy polecam? Nie wiem, można przeczytać, ale bez nastawiania się na
arcydzieło.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”, "Grunt to okładka".
Swego czasu przeczytałam najlepszą chyba książkę obyczajową o przyjaźni czterech kobiet: "Świat u stóp" Lesley Lokko. Od tego czasu czekam na podobną książkę polskiej autorki. Szkoda, że "Kwitnący krzew tamaryszku" do końca nie wykorzystuje potencjału...
OdpowiedzUsuńO tak, "Świat u stóp" był cudowny. I chyba żadna inna książka Lokko już mi się tak nie podobała, jak właśnie ta pierwsza.
UsuńMoje zdanie na temat tej książki już znasz. Ogólnie nie jest źle, chociaż liczyłam na coś znacznie więcej.
OdpowiedzUsuńTak, jesteśmy bardzo zgodne w tym względzie:)
Usuńnie na temat książki, bo muszę, ale to musze o blogu. No wiedziałam, czułam,że będzie własnie tak! Jest wspaniale! Bardzo odzwierciedla Ciebie kochana! :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak mnie cieszą Twoje słowa:) Bo to znaczy, że razem z Kasią osiągnęłyśmy cel:D
UsuńKsiążka już czeka na mojej półce na przeczytanie. Mam nadzieję, że jej mankamenty nie przesłonią mi przyjemności z jej czytania.
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję, nie chciałabym, żeby Cię rozczarowanie spotkało.
UsuńKsiążka czeka na półce. Mam nadzieję, że nie będzie źle :)
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Oby nie. Gusta są różne i to, co mnie przeszkadzało, może dla Ciebie będzie zaletą:)
UsuńTematyka przyjemna, bardziej martwię się o to, czy przeżyję tę niedopracowaną stronę formalną. :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że musisz spróbować i zdecydować;)
UsuńSkoro Ty nie jesteś zadowolona z tej lektury, to podejrzewam, że i ja bym nie była.
OdpowiedzUsuńObstawiam, że miałabyś podobne zastrzeżenia.
UsuńNie pierwszy raz trafiam na recenzję tej książki, ale mam tyle do czytania, że będę musiała sobie ją chyba odpuścić. Mam jednak nadzieję, że wpadnie kiedyś w moje ręce! :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, szczerze mówiąc, to wiele nie tracisz. Ale to tylko moje subiektywne zdanie, możesz jej dać szansę;)
UsuńLubię wątki o przyjaźni, ale chyba w tej książce fabuła mogłaby mnie rozczarować.. także jeszcze się zastanowię!
OdpowiedzUsuńMasz rację, zastanów się, ja ani nie namawiam, ani nie odradzam;)
Usuń