poniedziałek, 27 lipca 2015

Katarzyna Archimowicz "W kolejce po życie"



Katarzyna Archimowicz „W kolejce po życie”, Black Publishing 2015, ISBN 978-83-8049-107-6, stron 368

Ewa z Leszkiem mieli jeszcze tyle planów. On wreszcie miał zwolnić tempo i może mniej pracować, a już na pewno myślał o dłuższym urlopie i wczasach w jakimś ciepłym miejscu. Ich dwaj synowie są już dorośli, wkrótce całkowicie się usamodzielnią, więc może przyszedł wreszcie czas, by Czarscy pomyśleli o sobie. Te wszystkie plany i marzenia przekreśla jedna chwila: wypadek Leszka. W sylwestrowy ranek Ewa rzuca wszystko i gna do Ciechocinka, do szpitala, do którego go przewieziono. Rokowania co do jego stanu są bardzo niepewne. Pomoc Ewie oferuje lekarz zajmujący się jej mężem. Zaprasza ją do wilii swojej ciotki, Konstancji. Z czasem starsza pani, baronowa, stanie się dla Ewy solidnym wsparciem, a zarazem przykładem tego, jak można się cieszyć życiem. Kobieta nie wie, co będzie dalej, stara się nie wybiegać myślą zbytnio do przodu, ale nie traci nadziei, że jeszcze wróci z Leszkiem na ich piękne Roztocze.  

Katarzyna Archimowicz w zeszłym roku zadebiutowała piękną „Miłością w Burzanach”. Był to jeden z lepszych debiutów, jakie czytałam, skondensowana dawka emocji i uroku Polesia. W swojej drugiej książce – której lektury, oczywiście, nie mogłam sobie odmówić – przenosi nas na Roztocze, którego może nie ma tak dużo, jak Polesia w „Miłości...”, ale i tak przedstawiła je w sposób magiczny, taki, że chciałoby się tam natychmiast jechać. Mam wrażenie, że to może być znak rozpoznawczy prozy Archimowicz; najpierw ziemie nadbużańskie, teraz Roztocze; ciekawe, czy w trzeciej powieści także swoich czytelników gdzieś zabierze? Po cichu bardzo na to liczę.

Przy drugiej książce autora, szczególnie jeśli pierwsza była tak bardzo udana, nie da się uniknąć porównań. Według mnie, Katarzyna Archimowicz nie uciekła się do wtórności, pokazała, że świeżości pomysłów jej nie brakuje, ponieważ „W kolejce...” jest zupełnie inne od „Miłości...”. Natomiast obie łączy to, że są tak mocno uniwersalne, obie koncentrują się na emocjach i relacjach międzyludzkich jako clou człowieczego losu. To chyba kolejna cecha charakterystyczna tej autorki – pisze o nich z wyczuciem, wielką przenikliwością, rozkładając je na czynniki pierwsze. Tym razem jesteśmy świadkami uczuć, jakich doświadcza Ewa, postawiona wobec tragicznego wypadku swojego męża. Najpierw jest szok i niedowierzanie, przerażenie i strach o najbliższe godziny, a potem dni. Później, gdy nic się nie zmienia, przychodzi swego rodzaju constans, przekonanie, że przecież jakoś trzeba żyć dalej, bo świat nie zatrzymał się wraz z nimi. Ewa układa sobie nowy plan dnia, trzymając się kurczowo słów lekarzy, że trzeba wierzyć. Więc wierzy i ma nadzieję, tylko tego jednego jej nie brakuje. Ewa jako bohaterka zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu, niż postać z debiutu, czyli Greta. Nie zmienia to jednak faktu, że w którymś momencie zaczęła mnie już irytować: najpierw tą swoją niedomyślnością, a potem wahaniem. Oczywiście, że potrafiłam postawić się na jej miejscu, że rozumiałam jej rozterki, wątpliwości i motywacje, ale postawa „chciałabym, a boję się” w nadmiarze staje się męcząca i drażniąca.   

Tak jak w „Miłości...” moją całkowitą aprobatę zdobył Michał, tak tutaj palmę pierwszeństwa dzierży Konstancja, genialna arystokratka, starsza pani obdarzona niesłabnącą wolą – i radością – życia. Powtórzę tutaj za Ewą: chciałabym się zestarzeć właśnie tak, z ufnością, przyjaźnią wobec świata i ludzi, z przekonaniem, że wszystko, co najlepsze, wcale nie za mną, że czeka mnie jeszcze wiele szczęśliwych chwil, trzeba być tylko na nie otwartym i umieć je dostrzegać.

Przeliczy się ten, kto po „W kolejce po życie” będzie się spodziewał zaskakującego rozstrzygnięcia. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że najprostsze rozwiązanie będzie tym właściwym. Rozczarowany będzie także ten, kto oczekuje dynamicznego przebiegu akcji – wręcz przeciwnie, ona toczy się swoim spokojnym, miarowym tempem. Ale wiecie co? Mnie to absolutnie nie przeszkadzało. Czytałam z ogromną przyjemnością, choć do pewnego stopnia jest to lektura przygnębiająca raczej, niż tryskająca radością. Tak czy inaczej, proza Katarzyny Archimowicz do mnie trafia – kolejne jej książki mile widziane.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Black Publishing.

http://blackpublishing.pl/


Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.

12 komentarzy:

  1. Coraz więcej polskich autorek, których nie znam a powinnam. Chętnie sięgnę po twórczość Archimowicz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W środę będę polecać następną polską pisarkę, która mnie przekonała:)

      Usuń
  2. Przecudna okładka. Sama fabuła oraz Twoja recenzja także kusi, dlatego tym razem, bardzo, bardzo chce poznać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, okładki oby książek autorki są cudowne, ta podoba mi się jeszcze bardziej niż debiutu:)

      Usuń
  3. Niestety książka mnie zawiodła, w moim odczuciu po Burzanach była rozczarowująca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, czytałam Twoją recenzję. Szkoda, że nie spełniła Twoich oczekiwań.

      Usuń
  4. Zaciekawiła mnie ta pozycja, z chęcią bym przeczytała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że przypadłaby Ci do gustu;)

      Usuń
  5. Czytałam już kilka pozytywnych recenzji tej powieści i mam na nią zdecydowanie ochotę. Jestem wręcz pewna, że mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki, żeby tak właśnie się stało:)

      Usuń
  6. Pierwsza książka autorki bardzo przypadła mi do gustu. Tę już mam na półce i niebawem będę ją czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę przyjemnych wrażeń. I czekam na nie:)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli pozostawisz ślad swojej obecności. Komentarze wulgarne i obraźliwe będą usuwane.