Joanna Skwarek „Żona Lota jeszcze się zastanowi”, Pascal
2015, ISBN 978-83-7642-523-8, stron 464
Istota życia Niny Lot sprowadza się do określenia „żona
Lota”. Od sześciu lat jest żoną swojego męża i chce być cała dla niego, ale ten
nie poświęca jej tyle czasu i uwagi, ile ona by chciała. Kocha go, chyba nawet
za bardzo, i wie, że będzie jej trudno się pozbierać, gdy już ją zostawi.
Chciałaby, żeby choć raz był dla niej tak czuły, jak dla swojego iPada, na
którym bezustannie wynajduje informacje o klęskach i katastrofach na świecie,
jak choćby o kolejnym wybuchu wulkanu gdzieś w Patagonii.
Tak właściwie Nina chyba nigdy nie żyła sama dla siebie. Z
opieki matki gładko przeszła pod opiekę męża. Przyzwyczaiła się, że to inni
podejmują decyzje za nią, ona tylko płynie z prądem. Nawet gdy spotyka się
najlepszą przyjaciółką, ta też jej radzi, co ma dalej ze sobą zrobić, bo to Ewa
jest bardziej przekonana, że tak dłużej być nie może.
Pochodząca z Lublina Joanna Skwarek, mieszka od lat w
Holandii. Pracę w korporacji porzuciła dla miłości do literatury. „Żona
Lota...” jest jej debiutem powieściowym. Debiutem dość specyficznym, dodam od
razu. To nie jest książka, którą można „machnąć” w trzy godziny, a potem
odłożyć na półkę bez jakiejkolwiek refleksji. I wynika to po części z kreacji
bohaterów, szczególnie postaci tytułowej, oraz częściowo z toku narracji.
Głównym zajęciem Niny jest myślenie, zastanawianie się nad
życiem, obrazem jej małżeństwa, ale i całego świata. Do namysłu potrafi ją
skłonić każde jedno słowo. I tak jak jej mąż bawi się iPadem – co też jest
dosyć dziwne; nie mówię, że nieprawdopodobne, bo pewnie zdarzają się tacy,
którzy lubują się w informacjach o nieszczęściach – tak Nina bawi się słowami.
„Wzięcie się w garść jest przecież techniczną niemożliwością. Nawet jeślibym
jakimś cudem zmieściła się cała w jednej garści, to zawsze jeszcze zostanie ta
garść, która trzyma resztę i nie może jej wypuścić, bo wszystko się wysypie”
(str. 131). Takim mniej więcej rozważaniom oddaje się kobieta. Trochę mi to
wyglądało na ucieczkę, tak jakby Nina odwracała uwagę samej sobie od tego, że
jej życie wygląda, jak wygląda. Do pewnego stopnia była w tym irytująca; mąż
woli urządzenie elektroniczne, a ona nic z tym nie robi. Pokornie godzi się na
„łaskę” z jego strony – gdy ten twierdzi, że to wszystko histeria i należy jej
zaaplikować terapię rodem z internetu, bo jej się macica przemieszcza i takie
są tego efekty (świetne podejście, nie ma co) – i tylko czasem twierdzi z
melancholią, że będzie za nim tęsknić, gdy on ją zostawi (po prawdzie to nie
wiem, czemu miałby to zrobić, nie sprawiał wrażenia, że ma takie zamiary).
Czasem miałam odczucie, że Nina sama nie wie, o co jej chodzi; niby było jej
źle, chciałaby, żeby Bolek się zmienił, ale mu o tym nie mówi. Na szczęście
jednak przyjdzie moment, że żona Lota się przebudzi. Zostawi swoje słowa,
pójdzie za sercem, a nie za rozumem. Będzie to czas, w którym zapragnie
stworzyć się na nowo. Choć tutaj muszę przyznać, że nie do końca odczytałam
intencje Skwarek co do zabiegu, który zastosowała – kolokwialnie mówiąc, trochę
mi zrobiła wodę z mózgu. Takie pomysły chyba jednak nie do końca mnie
przekonują.
W język, jakim operuje autorka, trzeba się najpierw wgryźć.
Bez przyzwyczajenia do jego melodii może być trudno wyciągnąć sedno z „Żony
Lota...” – sama nie jestem pewna, czy to zrobiłam i czy zrobiłam to tak, jak
miała na myśli Joanna Skwarek. Historia Niny jest według mnie opowieścią o
szukaniu siebie, o drodze, jaką musimy przejść, by dojść ze sobą do ładu. Lubisz,
gdy inni wiedzą lepiej, co jest dla ciebie dobre? – w porządku, pod warunkiem,
że naprawdę ci z tym dobrze. Chcesz sama o sobie decydować? – rób to, walcz o
swoją samodzielność, bo to twoje życie. Wszystko będzie dobre, jeśli będzie
pochodzić z twojego wnętrza, od ciebie, jeśli będzie zgodne z tym, co czujesz,
co myślisz, co jest dla ciebie naturalne. Tak rozumiem przesłanie autorki. Czy
właściwie? Tego nie wiem. Ale jestem pewna, że „Żona Lota” może być
interpretowana na różne sposoby – ilu czytelników, tyle opinii. I chyba to,
obok talentu językowego autorki, stanowi jej największą siłę.
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu
Pascal.
Wyzwanie: „Polacy nie gęsi”.
Chyba się jeszcze zastanowię, latem wolę lżejsze lektury, w które nie muszę się wgryzać. Ale polskim autorkom zawsze chętnie daję szansę, więc w późniejszym terminie, dlaczego nie :))
OdpowiedzUsuńNa pewno nie da się jej pochłonąć błyskawicznie, bo wymaga skupienia. Ale szczególnie że to debiut, więc tym bardziej warto dać mu szansę:)
UsuńTa książka chyba jest dość oryginalna z tego co widzę. Może się na nią skuszę, kto wie.
OdpowiedzUsuńJest na pewno inna w tym zalewie literatury o ciągle tym samym. Oczywiście, nic do takiej nie mam, ale trudno znaleźć w niej coś oryginalnego. A ta jest;)
UsuńNie czytam za wielu polskich autorów ,ale jak będę miała możliwość to przeczytam tę książkę .
OdpowiedzUsuńA ja polskich pisarzy kocham miłością największą:)
Usuń