Maja i Jan Łozińscy „Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat
przedwojennej Polski”, PWN 2014, ISBN 978-83-7705-386-7, stron 224
„Poza kwiatami mężczyzna nie ofiarowuje nigdy niczego
kobiecie, ani perfum, ani klejnotów, chyba że jest z nią w bliższych rodzinnych
stosunkach” (Obyczaje towarzyskie, 1938, str. 212). „Na ulicy nie wolno
jeść, czytać ani rzucać odpadków i niedopałków. Nie należy wołać ani psykać na
znajomych” (Oficer, 1931, str. 202). „U mężczyzny spokojny strój na
ulicy – jasne spodnie – ubranie sportowe, bez przesadnych krawatów i chusteczek
sterczących z kieszeni jak flagi” (Obyczaje..., 1938, str. 202), a z
kolei „Mężczyzna w podróży powinien mieć garnitur niezbyt ciemny, nigdy czarny,
czapkę sportową lub miękki kapelusz (nigdy twardy), dobrany do koloru ubrania,
jak również w tym kolorze płaszcz” (Obyczaje..., 1939, str. 204).
Przedwojenne poradniki dla mężczyzn, jak również powszechnie obowiązujące
zasady, żadnego elementu egzystencji ówczesnych panów nie pozostawiały
przypadkowi. Każdy wiedział, co jest mile widziane – i co będzie naśladowane,
zwłaszcza jeśli chodzi o osoby będące „na świeczniku” – a czego robić
absolutnie nie wypada, bo grozi to utratą czci i honoru. To właśnie honor
liczył się najbardziej w męskim świecie dwudziestolecia międzywojennego, o
którym w swej najnowszej książce opowiadają Maja i Jan Łozińscy. Historycy
polskiej obyczajowości z pasją przenoszą nas w ten świat miniony i
niepowtarzalny, pozwalając mu na czas lektury ożyć i cieszyć nas jego kolorytem
oraz jedynym w swoim rodzaju charakterem.
Modeli zachowania, do którego można było aspirować w epoce
międzywojnia, było kilka. „W powszechnej opinii ideałem międzywojennego
mężczyzny wciąż pozostaje oficer, zwłaszcza kawalerzysta, człowiek honorowy o
nienagannych manierach, rycerskich zasadach i... ziemiańskim pochodzeniu” (str.
7). I chyba rzeczywiście coś w tym jest, bo gdybym sama miała przywołać
nazwisko człowieka najbardziej dla mnie charakterystycznego dla tamtego czasu i
któremu najbliżej do ideału, byłby to „pierwszy kawalerzysta Drugiej
Rzeczypospolitej”, Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Do tego ulubieńca
Piłsudskiego i wielbiciela „trzech K” – kobiet, koniaku i koni (w kolejności
dowolnej) mam mnóstwo sympatii. Wykazywał się on prawdziwie ułańską fantazją,
która obrosła przez lata w legendy, ale także, jeśli chodzi o relacje prywatne
z kobietami, dyskrecją i szacunkiem. „Ta szczególna słabość do kawalerii, do
ułanów, szwoleżerów, do koni” (str. 14) wynikała oczywiście z faktu ich
znaczenia w niedawno odzyskanej niepodległości – i to właśnie ta część armii
stanowiła jej elitę – ale również z literatury, choćby namiętnie czytanego
Sienkiewicza. Każdego oficera obowiązywały pewne reguły, nie tylko stroju, ale
przede wszystkim tego, jak godnie nosić mundur. Nie brakowało im jednak brawury
i szalonych pomysłów, które wzmacniane alkoholem stanowiły zalążek późniejszych
sprzeczek i awantur. Te nierzadko kończyły się pojedynkami, które odbywały się
według wskazań „Polskiego kodeksu honorowego” pióra Władysława Boziewicza.
O dziwo, pojedynkowali się nie tylko wojskowi. Potyczki
honorowe zdarzały się także w gronie artystów, którzy – zgodnie ze
stwierdzeniem Wieniawy: „Na świecie istnieją tylko dwa zawody godne wyzwolonego
i niepodległego mężczyzny, a mianowicie: zawód poety i kawalerzysty” –
stanowili drugą grupę wartą naśladowania. Szczególnie ważną rolę odegrali w
międzywojniu skamandryci, czyli Julian Tuwim, Jan Lechoń, Antoni Słonimski,
Jarosław Iwaszkiewicz oraz Kazimierz Wierzyński. Bo czy „kiedykolwiek zdarzyło
się, aby w tym samym czasie i tym samym miejscu spotkało się pięciu wyjątkowych
mężczyzn, takich, którym udało się na dwie dekady zawładnąć literaturą, życiem
kulturalnym i towarzyskim, a jeszcze do tego osiągnąć ogromną popularność i
finansowy sukces? To naprawdę niezwykłe, zwłaszcza że byli przecież „jedynie”
poetami...” (str. 93).
Chyba w każdej epoce znalazłaby się gwiazda ekranu, którą
można by stawiać za wzór: urody, ubierania się, reprezentowanych wartości. Nie
inaczej było w dwudziestoleciu. Ogromny zachwyt widowni, szczególnie jej
damskiej części, wzbudzali ci, którym często przyszło grywać amantów, by
wymienić tylko Aleksandra Żabczyńskiego i Eugeniusza Bodo. Oprócz nich
popularnością cieszyli się także Franciszek Brodniewicz czy Witold Conti. To
właśnie ci gwiazdorzy rozwijającego się filmu stawali się „arbitrami klasycznej
elegancji” (str. 106) – nosili garnitury szyte zawsze na miarę, a ich męskości
wcale nie uwłaczały wizyty u kosmetyczki.
Lata II RP to także czas, w którym zapanowała moda na sport.
Prawdziwy dżentelmen musiał grywać w tenisa, a polską specjalnością narodową
było jeździectwo, wioślarstwo, a przede wszystkim narciarstwo, związane z
istotną funkcją nowo odkrytego Zakopanego. Nie można także zapominać o
lotnictwie – Żwirko i Wigura, czy Stanisław Skarżyński, to nazwiska mówiące
same za siebie – oraz sporcie automobilowym. Był jeszcze jeden, „chętnie
podpatrywany”, ale „hermetyczny” krąg, który tworzyli dyplomaci, „pewni siebie,
zawsze stosownie ubrani” (str. 187). I tu znów wracamy do Wieniawy, ostatniego
ambasadora Drugiej RP w Rzymie...
„Ułani, poeci, dżentelmeni” to wspaniała podróż
sentymentalna do czasów, w których bycie mężczyzną naprawdę coś znaczyło, a
pojęcie honoru nie było tylko pustym słowem. Oczywiście czasy się zmieniają, a
świat idzie z postępem, i jest to rzecz naturalna, ale trochę żal, że te
wszystkie przedwojenne maniery, ujęte w normach i kodeksach rzeczywiście
przestrzeganych, aż tak się rozmyły i chyba nic już z nich nie zostało...
Dobrze więc, że dzięki Państwu Łozińskim możemy o nich chociaż przeczytać. A
lektura ta jest niebywale przyjemna i podobnie jak z całą epoką dwudziestolecia
międzywojennego, przykro się z nią rozstawać. Zawsze, gdy kończę ich
publikację, tak barwnie i z polotem napisaną, chciałabym jeszcze i więcej...
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Pani Marcie z Domu
Wydawniczego PWN.
Wyzwania: „Czytamy książki historyczne”, „Grunt to okładka”,
„Lata dwudzieste, lata trzydzieste...”, „Nie tylko literatura piękna...”.
Czuję, że książka mogłaby mi się spodobać, lubię takie klimaty przedwojenne :)
OdpowiedzUsuńBo te lata właśnie miały klimat:)
UsuńKończę rozdział o kawalerzystach i jakby zabrakło w nim Wieniawy to czułabym się nieswojo. Mam nadzieję w tym tygodniu przeczytać całą książkę i zabrać się za Literatów (ty to ich pewnie w 3 dni łykniesz) :)
OdpowiedzUsuńMało, że nieswojo, jakoś tak pusto;)
UsuńLiteratów czyta mi się cudnie, tylko nie mogę im poświęcić tyle czasu, ile bym chciała, i czytać jakoś większymi partiami;)
Uwielbiam podróże sentymentalne, więc może się skuszę na tę książkę:)
OdpowiedzUsuńJa też je bardzo lubię, zwłaszcza do tej epoki:)
UsuńCześć, z góry przepraszam za ten rodzaju spamu, ale pragnę poinformować, że zmieniłam adres internetowy strony. Dalsze wskazówki przesyłam w linku:
OdpowiedzUsuńhttp://recenzjapisanaemocjami.blogspot.com/2014/10/zmiana-adresu-strony.html
Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam!
Nie ma za co, dziękuję za wiadomość:)
UsuńTen okres jest moim ulubionym, więc z chęcią poczytam o prawdziwych mężczyznach.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy też doszłabyś do wniosku, że spotkać dzisiaj, w naszych czasach, takiego mężczyznę, jest czymś niebywałym;)
UsuńTeraz nie mam ochoty na takie książki, ale... może kiedyś ;)
OdpowiedzUsuńNa przyszłość więc polecam;)
UsuńTematycznie książka niestety mnie nie zaciekawiła, więc nie chce na siłę się do niej przekonywać.
OdpowiedzUsuńOczywiście rozumiem;)
UsuńKsiążka zdecydowanie dla mnie :) Szkoda tylko, że cena taka wysoka, ale wydana jest pięknie.
OdpowiedzUsuńFakt, ceny powalają, ale jakość wydania bezsprzeczna;)
UsuńDziś do mnie dotarła :D :D
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze przy czytaniu:)
UsuńZazdroszczę Ci lektury tej książki. Choćby nie wiem, ile kosztowała, muszę mieć ją na półce. Oczywiście przeczytaną.
OdpowiedzUsuńA tu Cię doskonale rozumiem, bo ja też dążę do posiadania całej kolekcji książek tych państwa:)
UsuńBardzo fajnie opisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń