Anna Herbich „Dziewczyny z Powstania”, Znak Horyzont 2014,
ISBN 978-83-240-3009-5, stron 320
Miały po dwadzieścia parę lat, niektóre z nich – tych,
których lata młodości przypadły na jeden z najtragiczniejszych odcinków w
dziejach naszej ojczyzny – nawet jeszcze mniej. Pewnie snuły plany na
przyszłość, zakładając, że wyjdą za mąż, urodzą dzieci, będą żyć w spokoju
przez długie lata. A może wcale o tym nie myślały, żyły z dnia na dzień,
ciesząc się beztroskim czasem dojrzewania. Tak czy inaczej, świat stał przed
nimi otworem, życie dopiero rozkładało przed nimi wachlarz swoich możliwości.
Wszystko to jednak przestało mieć znaczenie w obliczu tej destrukcyjnej siły,
jaką była w Polsce II wojna światowa i hitlerowska okupacja, a których
konsekwencją było wydarzenie o takiej sile rażenia, że nie mogło nie odbić się
znacząco na losach każdej z nich, Dziewczyn z Powstania.
„Jedenaście spośród pół miliona bohaterek”. Zosia, dwie
Jadwigi, Anna, Krystyna, Teresa, Janina, Irena i trzy Halinki. Każda ze swoją
historią, swoimi wspomnieniami, obrazami, które już na zawsze zostały w ich
pamięci i nawet niechciane potrafią stanąć przed oczyma. „Sławka” do tej pory
wyrzuca sobie, że nie pocałowała na pożegnanie durzącego się w niej kolegi. Syn
Halinki, Staszek, urodził się pierwszego sierpnia o pierwszej po południu; nie
najlepszy to czas na przyjście na świat, ale ona wiedziała, że musi go ochronić
za wszelką cenę. „Renę” przez lata prześladował sen związany z Powstaniem.
Zosia, jak wielu z ówczesnych mieszkańców stolicy, była przekonana, że walki
potrwają góra dwa, trzy dni, więc włożyła strój jak na piknik, sukienkę w paski
i sandałki z rzemyków. Dom rodzinny „Blizny” znajdował się na terenie
dzisiejszej Białorusi, a ona sama była sanitariuszką w partyzanckiej
Rzeczpospolitej Kampinoskiej. Anna pochodzi ze szlacheckiego rodu Branickich i
mieszkała w Wilanowie, w którym jej matka zorganizowała szpital polowy dla
rannych żołnierzy. „Marzenka” właśnie w czasie Powstania usłyszała pierwszy w
życiu komplement, miała wtedy piętnaście lat. Jadwiga przeżyła rzeź Woli, od
matki usłyszała, że ma udawać martwą, gdyby nie trafiła ją kula, a uciekać
dopiero, gdy będzie cicho i ciemno. Dla Teresy najgorszy dzień w życiu to
trzynasty sierpnia, kiedy doszło do eksplozji „niemieckiego czołgu napakowanego
materiałami wybuchowymi” (str. 229), czołgu zdobytego przez powstańców. „Dora”
pracowała w żydowskim getcie, wraz z czterema kolegami, w ramach „zwalczania
zarazy”, przemycali żywność. Mąż Ireny poszedł do Powstania, a ona została sama
z trzymiesięcznym dzieckiem i osiemdziesięcioletnią babcią.
Większość z kobiet, postaci książki Anny Herbich, uważa, że
Powstanie wybuchnąć musiało, bo mieszkańcy Warszawy nie byli w stanie znosić
dłużej terroru ze strony nazistowskiego okupanta. Niektóre uważają, że mimo
wszystko było warto i że drugi raz postąpiłyby tak samo, też ruszyłyby do walki.
Ale są wśród nich także te, które do decyzji o rozpoczęciu bitwy podchodzą
krytycznie, bo gdyby nie ona, nie zginęłoby tylu niewinnych ludzi, a stolica
nie zostałaby obrócona w gruzy, zrównana z ziemią. Część wspomina także, że
powstańcy naprawdę wierzyli, że Rosjanie przyjdą im z pomocą. I chyba to jest
najbardziej cenne w niniejszej publikacji, że świadectwa „Dziewczyn z
Powstania” pozwalają nam zachować własny pogląd na ten tragiczny akt dziejowy,
że każda z bohaterek ma swoje własne zdanie, ale nie narzuca go innym. A
przecież kto, jak nie one, uczestniczki tamtych wydarzeń, miałyby do tego
większe prawo? Myślę zresztą, że nie ocena owych sierpniowych dni walki jest
tutaj najważniejsza; widać, moim zdaniem, jak autorka kierowała rozmowami, by
dać kompletny obraz tego, jak żyły przed wojną, jak sobie radziły z jej trudami
i jak ułożyły sobie dalszą egzystencję już po kapitulacji Warszawy i
powstańców.
Sądzę, że właśnie takie zestawienie najdobitniej pokazuje,
jak wielkim kataklizmem było to, co wydarzyło się w Polsce w latach drugiej
wojny światowej i dniach samego Powstania. Bohaterki Herbich miały to
szczęście, że przeżyły. I to jest ich osobiste, największe zwycięstwo.
Niezmiennie będę powtarzać, że tym, którym się to nie udało, należy się pamięć,
szacunek i wdzięczność za to, że chcieli walczyć, że chcieli wolności, dla
siebie i dla nas. Książka Anny Herbich oprócz tych zalet: że świetnie są ją
czyta, że skłania do refleksji, że przedstawia jednostkowe spojrzenie na zamęt
wielkiej historii, że przybliża sylwetki dzielnych kobiet - których przecież
tej dzielności nikt nie uczył, musiały się nią wykazywać w boju - ma jeszcze
jedną: mocno sprowadza na ziemię. Irena Herbich, babcia autorki i jedna z pań
przez nią opisanych: „Moje dzieci i wnuki regularnie mnie odwiedzają. Siadają
przy stole i skarżą mi się na swoje kłopoty. A to coś nie wyszło w pracy, a to
nie udało się czegoś załatwić w urzędzie, a to nie wypalił jakiś wyjazd. Patrzę
wtedy na nich zdumiona. I mówię: - Czy twoje miasto jest bombardowane? Czy
twojemu mężowi grozi śmierć od nieprzyjacielskiej kuli? Czy twoje dzieci
głodują? Jeżeli nie, to nie masz powodu do narzekania. Wszystko inne jest
bowiem błahostką” (str. 309). I to jest chyba najlepsza puenta...
Wyzwania: „Grunt to okładka”, „Nie tylko literatura
piękna...”, „Czytamy książki historyczne”.
Książkę chcę przeczytać, im szerszą mam wiedzę o powstaniu, tym lepiej...
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga, są takie tematy, z których każda relacja jest ważna i cenna.
UsuńUwielbiam powieści osadzone w czasach okołowojennych, chociaż nie są łatwe, a czasami nawet poruszają skrajne emocje, co jednak zupełnie nie przeszkadza mi. Na pewno sięgnę, prędzej czy później, po "Dziewczyny z powstania".
OdpowiedzUsuńTo wprawdzie nie powieść, ale emocje rzeczywiście wywołuje, dlatego gorąco zachęcam do lektury:)
UsuńTakich książek powinno być więcej. Obecne pokolenia niestety nie do końca rozumieją co się wtedy stało, a póki żyją osoby, które przeżyły I czy II wojnę światową to musimy od nich zbierać jak najwięcej takich wspomnień, pomimo ich trudnego przekazu. Inaczej przepadną, a pamięć o nich zaginie.
OdpowiedzUsuńCoraz częściej rozglądam się za tego typu lekturą - oczywiście tytuł sobie zapisuję.
Tak to, Kasiu, ujęłaś, że pozostaje mi się jedynie pod Twoim stwierdzeniem podpisać.
UsuńOd dawna mam w planach, a Ty jescze podsyciłaś mój apetyt
OdpowiedzUsuńBardzo się z tego cieszę;)
UsuńDobrze, że takie książki powstają. Pamięć o tych osobach nie może umrzeć.
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że znów się zgadzamy:)
UsuńDo tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że nie poszłam na spotkanie z autorką oraz bohaterkami tej książki. Taka okazja może się już nie powtórzyć...
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak mogłaś to uczynić, ale na Twoim miejscu chyba też bym żałowała...
UsuńTo straszne w tak młodym wieku poczuć smak strachu wywołany przez II wojnę światową i hitlerowską okupację. Nawet nie chce sobie tego wyobrażać. A książkę być może przeczytam, ale niczego nie obiecuję.
OdpowiedzUsuńPrawda? I wieku, powiedzmy, trzydziestu lat mieć już za sobą takie przeżycia...
UsuńREWELACYJNA KSIĄŻKA!
OdpowiedzUsuńTeż tak sądzę:)
UsuńUwielbiam tę książkę, choć przyznam szczerze, że patrząc na nią z perspektywy czasu większość historii zlała mi się w całość. Mimo wszystko - GENIALNA :)
OdpowiedzUsuńAle na szczęście można do niej wrócić i czytać na wyrywki:)
UsuńO książce już słyszałam, i bardzo chcę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńNamawiam bardzo:)
UsuńTrudno mi sobie wyobrazić życie w takiej rzeczywistości. Może właśnie dlatego przejmuję się niekiedy błahostkami, bo nie wiem i mocno wierzę w to, że nigdy się nie dowiem, jak to jest mieć problemy takie, jak opisane w tej książce.
OdpowiedzUsuńSama prawda...
Usuń