Beata Sabała-Zielińska, Paulina Młynarska „Zakopane nie ma
przebacz!”, Pascal 2014, ISBN 978-83-7642-291-6, stron 272
Pozwolę sobie na może dość śmiałe twierdzenie, że nie ma
chyba w Polsce drugiego takiego regionu, który wzbudzałaby tyle kontrowersji
oraz wywoływał tak skrajne emocje: od bezwarunkowej miłości po równie
bezkompromisową nienawiść, co Podhale. To samo dotyczy jego mieszkańców:
stereotyp górala myślącego tylko o tym, by przyjechali turyści i zostawili po
sobie dużo „dutków”, nadal trzyma się mocno. Co by jednak nie mówić, Podhale ma
jeden, nieocenionej wartości, skarb: góry. Teoretycznie to od nich i na nich
wszystko powinno się zaczynać i kończyć. Ale nie do końca tak jest, a o tym, co
w góralskiej stolicy Polski jest okropne, tandetne i przynoszące ujmę, piszą
Beata Sabała-Zielińska i Paulina Młynarska w swojej drugiej książce poświęconej
krainie, którą wybrały na swoją życiową przystań.
Pierwszą ich publikacją –
„Zakopane odkopane. Lekko gorsząca opowieść góralsko-ceperska” – byłam zachwycona
i już wtedy z niecierpliwością czekałam na zapowiadany drugi tom gawęd i
opowieści. O ile jednak tamta książka zachęcała do wyjazdu w góry, by podążyć
szlakiem opisywanych miejsc, o tyle po lekturze tej raczej traci się na to
ochotę. Dlaczego? O tym za moment.
Autorki zaczynają od swoich indywidualnych historii, które
przygnały je do chwili, w której znajdują się obecnie. Obydwie pracowały jako
dziennikarki radiowe, nadając relacje i reportaże spod Tatr. I właśnie ta
reporterska żyłka – oraz pasja – widoczne są na każdej stronie. Wybrały tematy,
które je „zaintrygowały, zirytowały lub po prostu ubawiły” (str. 265). Jak same
mówią, „często mamy wrażenie, że stoimy nad skrzynią pełną skarbów, na której
urządzono paskudny, kiczowaty stragan. Nie chcemy się z tym pogodzić” (str.
14), dlatego też opisały to, czym Zakopane nadal dysponuje, ale także to, czym
absolutnie nie ma się co chwalić po to, by może coś zmienić, uświadomić,
sprawić, że niektórzy się otrząsną, by „Zakopane odzyskało swój dawny blask.
Chcemy, by znowu było polskimi Atenami. Chcemy ocalić od zapomnienia historię
miasta, które wyrosło z miłości prostych górali i wielkich ludzi kultury” (str.
16).
Zacznijmy więc od tego, co boli i
uwiera. Według autorek, symbolem Zakopanego jest, niestety, dźwig do bungee,
rozświetlający Gubałówkę fioletowym blaskiem. Do tego panoszące się wszędzie,
gdzie okiem sięgnąć, stragany z asortymentem „made in China”. I następny
niechlubny symbol, czyli „przecudnej” urody zakopiańskie dworce. Króluje kicz,
na który łapią się naiwni turyści. Im też się dostało, bo i jest co piętnować.
Oczywiście nie generalizują, ale „rodacy na wywczasie bywają trudnymi
przeciwnikami: wymagają jak królowa angielska, piją jak Rosjanie na rozstaju
dróg, awanturują się niczym hordy tatarskie, płacą zaś... jak fundusz
emerytalny” (107). I hit każdego sezonu: „ceper błąkający się w laczkach po
oblodzonym szlaku” (str. 108). O innych wybrykach nie wspomnę, sprawdźcie sami,
jak nieograniczona jest ułańska fantazja niektórych. Działalności górali dziennikarki
też nie oszczędziły: ich kombinatorstwa, drobnych szwindli i machlojek,
niechęci do wywożenia śmieci (skoro można je spalić, a kto by się tam
przejmował jakimś smogiem), stanu technicznego komunikacji miejskiej i wreszcie
samowoli budowlanych, które aż kłują w oczy.
Żeby nie było, że Młynarska i Sabała-Zielińska tylko się
czepiają, sięgają do czasów, kiedy w Zakopanem żyli najwybitniejsi
przedstawiciele kultury. Stąd też opowieść o kobietach Witkacego (i jego
pogrzebie) – czysto subiektywna, z „babskiego” punktu widzenia; o Rafale
Malczewskim; o miłości i obsesji w małżeństwie Zofii i Karola Stryjeńskich. Tu
też mała łyżka dziegciu – ci, którzy tyle dla miasta zrobili, nadal widać w
oczach włodarzy nie zasłużyli na ulice swojego imienia. Są jeszcze rozdziały
„etnograficzne”: o chęci górali do bitki (powód się zawsze znajdzie), o
bacowskiej magii i podhalańskiej medycynie.
Dlaczego wspomniałam, że odechciewa się wyprawy do
Zakopanego po lekturze? Po pierwsze dlatego, że nie chce się być kolejnym
łatwowiernym turystą, na którym góral zarobi. Po drugie, żal patrzeć na to, co
miasto zrobiło ze swoją przestrzenią, daleką od tradycyjnego zakopiańskiego
stylu, wypracowanego przez Stanisława Witkiewicza. Po trzecie wreszcie, przykre
jest to właśnie, że władze Zakopanego nie potrafią czerpać z najlepszych wzorów
i tradycji, wychodząc z założenia, że „do Zakopanego ludzie zawsze będą
przyjeżdżać, niezależnie od tego, czy będzie się tu coś działo, czy nie” (str.
39). Aż chciałoby się zrobić na przekór... Prawda jest jednak taka, że Zakopane
sobie, a góry sobie, więc mówiący te słowa może mieć rację. Dlatego też wcale
się autorkom nie dziwię, że napisały tę książkę, bo skoro obraz miasta leży im
na sercu, dlaczego miałyby nie wypunktować tego, co dalekie jest od ideału? A
że dodatkowo całość czyta się świetnie, to tym lepiej. Duet Sabała-Zielińska i
Młynarska po raz drugi udowadnia, że gdy już się za coś bierze, można mieć
pewność, iż dostaniemy znakomity efekt finalny, który polecam z całą
odpowiedzialnością nie tylko miłośnikom gór, ale także tym, którzy stolicę Tatr
omijają szerokim łukiem – by mieli świadomość, że sami jej mieszkańcy chcieliby
coś zmienić, choć nie zawsze mogą...
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Pani Justynie z
Wydawnictwa Pascal.
Wyzwania: „Nie tylko literatura piękna...”, „Polacy nie
gęsi”.
W sumie nie miałam chęci na tę książkę, ale jakoś tak ją opisałaś, że może po nią sięgnę. Szkoda, że Tatry tracą swój urok, ale wszędzie dzieje się to samo, jak byłam w Karpaczu to królują owieczki i kocyki z Chin... A w Tatry i tak bym chciała pojechać pochodzić po górach, póki nikt ich jeszcze nie zniszczył :)
OdpowiedzUsuńSięgnij, bo mimo wszystko warto.
UsuńNo właśnie, ta wszechobecna chińszczyzna, w poprzednim tomie autorki zwracały uwagę, że nawet chusty góralskie nie zawsze są prawdziwie góralskie...
Nigdy nie byłam na Podhalu, ale chciałabym kiedyś odwiedzić to osławione miejsce.
OdpowiedzUsuńCo do książki, chyba się nie skuszę skoro wywołuje negatywne skojarzenia z Zakopanem, a raczej z miejscową ludnością, którzy tylko czekają na łatwy zarobek. Wolę w tej kwestii pozostać jednak w błogiej nieświadomości.
Najlepiej byłoby jechać pod namiot na jakąś polankę z widokiem na góry;) Ja w Tatry bardzo chętnie, ale gdybym wybierała się teraz, wybrałabym jakąś mniejszą miejscowość, z dala od zatłoczonego Zakopanego.
UsuńMoja kuzynka poleca Bieszczady, gdyż są mniej zatłoczone, więc można sobie wypocząć w ciszy i spokoju na łonie natury.
UsuńBieszczady marzą mi się już od dawna:)
UsuńByłam w Zakopanem i jakoś nie odniosłam negatywnych wrażeń co do samych górali, ani specjalnie nie nagabywali na zostawianie wielkiej ilości pieniędzy, tłoku specjalnego też nie było no jak wszędzie gdzie jest miejsce dla turystów. Mnie się podobało no i przede wszystkim widoki piękne:))
OdpowiedzUsuńA co do książki to tym razem sobie odpuszczę.
Dlatego właśnie wspominałam, że nie wolno generalizować. Ale jednak skoro poruszyły takie tematy, to znaczy, że nie są to zjawiska marginalne.
UsuńA widoki cudowne, to prawda:) Można się tylko gapić na góry i nic więcej do szczęścia nie potrzeba:)
Nie czuję jakiejś miłości do Podhala, ale rozumiem tych ludzi. Publikacja na pewno wpływa na trochę inne postrzeganie tego regionu naszego kraju.
OdpowiedzUsuńSwojego uczucia też nie nazwałabym szczególną miłością, chyba że mówimy o górach:)
UsuńTo co napisałaś i ta książka przypomina mi trochę moją historię z Krakowem. Zawsze chciałam tu mieszkać. I mieszkam od 8 lat... Ale teraz to już nie jest ten Kraków z marzeń. Teraz mimo piękna (jakie widzą też autorki książki) dostrzegam też wiele minusów, o których się nie myśli będą tylko turystom...
OdpowiedzUsuńA "Zakopane. Nie ma przebacz" czytało się świetnie, tak samo jak pierwszą część. Bo Tatry uwielbiam, ale sama jeżdżąc tam od lat dostrzegam wady.
Pozdrawiam.
Otóż to, wszystko zależy od perspektywy i świadomości.
UsuńCieszę się, że Tobie również książka przypadła do gustu:)
Na książkę niestety nie mam ochoty, nie plasuje się ona w moich klimatach ;) A Zakopane? Byłam kilka razy, mimo wszystko mam sentyment do tego miasta. Najbardziej lubię Rusinową Polanę, która jest przepiękna!
OdpowiedzUsuńUpierałabym się, że skoro masz sentyment do miasta, to książka powinna Ci się spodobać, ale oczywiście nic na siłę;)
UsuńByłam w Zakopanem i okolicach wiele razy i ani razu nie natknęłam się na chytrych górali, którzy chcą mnie wycackać z ostatnich pieniędzy. Wręcz przeciwnie, wszędzie spotykałam niesamowicie sympatycznych i pomocnych ludzi, którzy czasem z własnej woli poświęcali swój czas wolny, żeby pomóc w czymś zamotanej turystce z Mazowsza. Nie wypowiadam się co do zagospodarowania przestrzennego miasta, ponieważ ono rzeczywiście mogłoby być nieco lepsze, choć, moim zdaniem, największą bolączką tego miasta są wszechobecne korki. Dojechanie do Zakopanego chociażby z Poronina to tragedia. Na szczęście można jeszcze liczyć na zawsze dobrodusznych górali i ich znajomość pobocznych ulic i uliczek:)
OdpowiedzUsuńJa też nie spotkałam się z taką postawą, jak opisują autorki, ale jednak musi być ona na tyle powszechna, że zdecydowały się ją przedstawić;)
UsuńByłam trzykrotnie, ale w mieście spędzałam mało czasu, głównie dreptałam szlakami turystycznymi, spacerując i celebrując widok gór. Nie mam złych doświadczeń z góralami, jakie opisują autorki. W każdym razie zgodzę, że otoczenie niekiedy zmienia się w jarmark, i za dużo tych straganów, dworzec również nie zbyt piękny, jak na takie miejsce, ale teraz turyści poruszają się głównie własnym transportem. Do publikacji mogę zajrzeć, aczkolwiek na pewno nie ze wszystkim się zgodzę.
OdpowiedzUsuńMając takie osobiste spostrzeżenia, na pewno będzie Ci się ją dobrze czytało:)
Usuń