Sławomir Koper „Wielcy szpiedzy w PRL”, Czerwone i Czarne
2014, ISBN 978-83-7700-156-1, stron 336
Szpieg – dla wielu ludzi słowo ekscytujące, przyciągające,
wywołujące dreszcze ekscytacji, powodowane także oddziaływaniem kinematografii
i literatury. Podświadomość i wyobraźnia, jeśli chodzi o ten specyficzny rodzaj
pracy, najczęściej podsuwa obrazy niezliczonych przygód w stylu Jamesa Bonda, z
których zawsze wychodzi się bez szwanku, pięknych pań u boku oraz szybkich i
luksusowych samochodów jako środka lokomocji. Rzeczywistość nie bywa jednak
taka kolorowa, a szpiegostwo na rzecz obcych wywiadów traktowane jest jako
najgorsza zdrada, zagrożona najwyższym wymiarem kary. A nawet gdy nie dochodzi
do sytuacji krańcowych, to i tak rzadko jest okazja, by chwalić swoimi
sukcesami, gdyż konieczne jest zachowywanie tajemnicy. O tych najsłynniejszych
szpiegach czasów PRL pisze Sławomir Koper w jednej z książek z cyklu
dedykowanego elitom Polski Ludowej.
Pamiętam, jak w 2005 r. wybuchła afera w związku z
ujawnieniem współpracy z SB ojca Konrada Hejmo. Wprawdzie z tego fragmentu
narracji wynika, że główną winą zakonnika było gadulstwo i zwyczajna głupota,
to jednak „otrzymywał za swoje usługi wynagrodzenie” (str. 203). „Największym
jednak sukcesem wywiadu PRL było umieszczenie agenta wśród rzymskich jezuitów.
Wprowadzenie do elitarnego zakonu własnego człowieka, i to w bezpośrednie
otocznie Jana Pawła II, słusznie uważano za majstersztyk szpiegowskiej roboty”
(str. 205). Człowiekiem tym był Tomasz Turowski, kolejna osoba, co do której
można zadać więcej pytań, niż uzyskać odpowiedzi.
Autor pisze o szpiegowskich wtórnikach. Za twórców tej
metody uważa się Sowietów, „którzy po krwawej wojnie domowej dysponowali ogromną
liczbą tożsamości zamordowanych lub uwięzionych przeciwników reżimu. Nie było
zatem problemu, aby na ich miejsce podstawić agentów i wyekspediować ich do
zagranicznych środowisk emigracyjnych” (str. 46). W PRL-u najgłośniejszy był
przypadek Heinza, później Janusza, Arnolda i jego wtórnika, porucznika Jerzego
Kaczmarka.
W okresie stalinowskim wyjątkowo często podejrzewano o
szpiegostwo na rzecz innych krajów, a „pod szczególnie uważną obserwacją
kontrwywiadu pozostawali przebywający nad Wisłą obywatele państw zachodnich”
(str. 73). W 1949 r. „aresztowano sekretarza konsulatu francuskiego w
Szczecinie, 25-letniego André Robineau, a jego proces miał się stać koronnym
dowodem na wrogą działalność Francuzów. Inna sprawa, że młody dyplomata
francuski był funkcjonariuszem służb specjalnych swojego kraju i w jego
przypadku rzeczywiście chodziło o działalność szpiegowską” (str. 77).
Kolejna opisywana postać to major Jerzy Pawłowski, szablista
wszech czasów, który znalazł się w orbicie zainteresowań polskiego wywiadu ze
względu na swoje liczne wyjazdy zagraniczne. Trzeba przyznać, że trafiło na
wyjątkowo gorliwy „egzemplarz”, który sypał ile wlezie, a po latach przypisywał
sobie ogromne zasługi. Koper nie omieszkał przedstawić również „największej
mistyfikacji w dziejach polskich służb specjalnych”, czyli losów Andrzeja
Czechowicza, którego „kreowano na bohatera polskiego wywiadu – człowieka, który
wyprowadził w pole zachodnie służby i przez wiele lat przekazywał tajne
informacje z siedziby Radia Wolna Europa” (str. 170), a tak naprawdę „cała
medialna wrzawa związana z jego osobą okazała się wyłącznie sprytnym zabiegiem
propagandowym” (str. 171).
Jeden z rozdziałów pozwala nam dowiedzieć się więcej o
operacji „Żelazo”. „Polski wywiad miał zorganizować na zachodzie Europy grupę
przestępczą dokonującą napadów na sklepy jubilerskie i banki. Zdobycz miała być
dzielona po połowie pomiędzy gangsterów i SB, a do realizacji zadania
wytypowano przebywających od kilku lat w RFN braci Janoszów” (str. 100-101).
Muszę przyznać, że po „Życiu towarzyskim elit PRL” poczułam
pewne znużenie publikacjami autora, dlatego gdy kupiłam jego dwie ostatnie
książki, celowo powędrowały one na półkę. Przyszedł na nie czas dopiero teraz,
gdy staram się nadrabiać swoje zaległości i czytać to, co uzbierało się w mojej
biblioteczce. To była mądra decyzja, ponieważ taka dłuższa przerwa doskonale mi
zrobiła i zaczynając „Szpiegów”, poczułam ten dobrze znany entuzjazm, jaki
zazwyczaj towarzyszył dziełom pióra Kopra. Oczywiście wiadomo, że ma to związek
z jego stylem, który niezmiennie pozostaje na wysokim poziomie, ale największa
w tym zasługa w tematyce: to coś zupełnie nowego, o czym jeszcze nie wspominał,
więc to walory poznawcze wysunęły się na pierwszy plan. I to one zadecydowały o
mojej najwyższej ocenie. Zróżnicowany dobór bohaterów daje mocno intrygujący
obraz polskiego wywiadu ludowego, którego funkcjonowanie chciałoby się zgłębić
dokładniej. Swoją odmiennością problematyki „Wielcy szpiedzy PRL” wyróżniają
się na tle innych pozycji z tego cyklu, dlatego uważam ich za szczególnie
godnych polecenia.
Wyzwanie: „Grunt to okładka, „Polacy nie gęsi”.
Na razie mnie ta książka nie interesuje, ale może mi się jeszcze zmieni nic nie wiadomo :) Ciągle afery szpiegowskie, w dzisiejszych czasach nie ma ich wcale mniej ;/
OdpowiedzUsuńI myślę, że niewiele się zmieni pod tym względem;)
UsuńWszystko, co dotyczy czasów PRL-u mnie akurat nie interesuję, ale mojego tatę tak, więc jemu polecę powyższą pozycję. Na pewno się ucieszy.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ta publikacja szczególnie może mu przypaść do gustu:)
UsuńPolecę tę książkę mojemu wujowi, on uwielbia takie kąski. Poza tym mi samej temat ten wydaje się ciekawy.
OdpowiedzUsuńChyba nie mówi się zbyt często o tych panach i to pewnie dlatego;)
UsuńJa tylko obiecuję ,że poznam się z autorem i dalej w tym kierunku nic nie robię, wstyd, naprawdę wstyd ;D
OdpowiedzUsuńWstyd to kraść, przeczytasz jedną, to może potem pójdzie Ci hurtowo;)
UsuńKsiążka idealna dla mojego teścia :)
OdpowiedzUsuńPolecaj w ciemno;)
UsuńHa a nie mówiłam!
OdpowiedzUsuńMówiłaś, nawet nie zakładałam, że będzie inaczej;)
UsuńHmmm... Bardziej ciekawią mnie inne książki Kopra, bardziej ,,przekrojowe".
OdpowiedzUsuńRozumiem. Ale dla mnie ta była o tyle ciekawa, że zupełnie inna od poprzednich.
Usuń