Sarah Lotz „Troje”, Akurat 2014, ISBN 978-83-7758-0, stron
480
Przed Pamelą May Donald wyprawa życia: podróż do córki,
która od dwóch lat mieszka w Japonii. Dla kobiety, która całą swoją egzystencję
oparła o jedno miejsce, jest to nie lada wyzwanie, ale tak bardzo tęskni za
Joanie. Ostatecznie stwierdziła, że na pewno sobie poradzi, że będzie to
przygoda, o której będzie mogła opowiadać sąsiadce i przyjaciółce z kościoła,
do którego razem należały, jako wierne słuchaczki pastora Lena Vorheesa.
Oczywiście, że bała się lotu samolotem, ale przecież nic złego nie mogło się
stać, nie takiej zwyczajnej osobie, jak ona. Ale jednak się stało. Huk, jaki w
pewnym momencie się rozległ, nie zwiastował niczego dobrego. Gdy Pamela
odzyskuje przytomność, widzi wokół siebie poskręcane części samolotu i coś
jeszcze. Desperacko mobilizuje siły, odnajduje telefon i nagrywa ostatnie
słowa, wiadomość, która doprowadzi do nieprzewidzianych i niespotykanych
wydarzeń.
W tym czasie, gdy umierała Pamela, doszło do trzech innych wypadków lotniczych. Jak to możliwe, żeby w jednej chwili na czterech kontynentach, w XXI wieku, przy takim poziomie zaawansowania technicznego, rozbiły się maszyny uchodzące za bezpieczne, grzebiąc setki ludzi? I jakim cudem masakry te przeżyło troje dzieci? Wychodząc z nich bez większego uszczerbku na zdrowiu? Zainteresowanie Trojgiem jest ogromne i przekracza wszelkie granice. Wkrótce dla swoich korzyści zaczynają je wykorzystywać także różnej maści fanatycy religijni. Powstała sekta pamelistów dochodzi do wniosku, że musi być jeszcze jedno dziecko, które przeżyło i które należy odnaleźć. Rozpoczyna się wyścig z czasem, a napięcie narasta.
„Troje”, książka obwołana literackim fenomenem, ciesząca się
zdobytą błyskawicznie popularnością i mianem bestsellera, we mnie wywołała dość
mieszane uczucia. Gdy niespodziewanie otrzymałam jej pierwszy rozdział (we
wzbudzającej lekką grozę czarnej kopercie i zobowiązaniem do zachowania
tajemnicy), obawiałam się, że fabuła może nie do końca odpowiadać moim
oczekiwaniom, ale jednocześnie przeczytałam go niemalże z wypiekami na twarzy,
a poziom zaintrygowania sięgnął maksymalnego możliwego pułapu – wiedziałam, że
muszę przeczytać całość, żeby dowiedzieć się, co było dalej. Ten początek jest
skonstruowany tak fantastycznie, że prawie uwierzyłam, iż wydarzenia Czarnego
Czwartku miały miejsce naprawdę (i tylko wiara we własną pamięć i jako takie
rozeznanie w tym, co się dzieje na świecie sprawiły, że nie pognałam
przeszukiwać zasobów sieciowych w celu znalezienia czegoś na ten temat, bo
takiej sytuacji na pewno nie dałoby się przegapić i o niej zapomnieć).
Gdy dostałam finalny egzemplarz „Troje”, szybko okazało się,
że jest to niejako książka w książce. Dziennikarka i pisarka Elspeth Martins
opublikowała dokument „Czarny Czwartek. Od katastrofy do spisku. Analiza
fenomenu Trojga” i to właśnie on stanowi sedno powieści. Co się z tym wiąże,
narracja jest wieloosobowa i niejednolita. Mamy tutaj wspomnienia członków
rodzin dzieci, które ocalały; relacje osób z ich otoczenia; artykuły prasowe,
zapisy rozmów z czatów, maile, transkrypcje nagrań. Moim zdaniem jest to
najmocniejszy atut powieści Sarah Lotz. Tak skonstruowana fabuła bardzo
przypadła mi do gustu, dobrze odnalazłam się w takiej konwencji i ani przez
moment się nie nudziłam. Ta wielowymiarowość zdała egzamin.
Natomiast problem mam z samym wytłumaczeniem katastrof,
czyli istotą treści. Po pierwsze, nie jest ono jasno i klarownie podane, więc
po zakończeniu lektury zostaje się z wiedzą niepełną i milionem pytań, ale
wyczytałam już, że pisarka planuje kontynuację, więc ten fakt uzasadniałby
takie zakończenie. Po drugie, jako realistka twardo stojąca na ziemi, raczej
niewierząca w nic, czego nie dałoby się wytłumaczyć naukowo (nie wchodząc tutaj
w kwestie religijne), nie do końca potrafiłam się odnaleźć w rozwiązaniach,
jakie zastosowała autorka, pozostałam wobec nich zdystansowana. Jednocześnie
jednak byłabym skłonna uwierzyć w taką masową histerię, jaka ogarnęła ludzi, a
w konsekwencji doprowadziła do radykalnej zmiany na scenie politycznej i
dojścia do władzy tych, którzy mówili to, co spanikowani ludzie chcieli
usłyszeć. Prawda, że można się zgubić nawet we własnych odczuciach po lekturze?
U mnie to nastąpiło.
Nie wiem, czy „Troje” zasługuje na aż takie zainteresowanie
i szum medialny, a obwoływanie go arcydziełem jest, moim zdaniem, na wyrost.
Ale wcale nie oznacza to, że żałuję czasu, który mu poświęciłam. Sarah Lotz
napisała powieść na przyzwoitym poziomie, ciekawie pomyślaną, sprawnie łączącą
wszystkie wątki, dla mnie osobiście również inną od tego, co do tej pory
czytałam. Nie określę grupy docelowej i najwłaściwszych odbiorców tej książki,
każdy musi sam zdecydować, czy chce się dowiedzieć, jak wyglądał Czarny
Czwartek i co ze sobą przyniósł.
Za egzemplarz recenzencki, przekazany przez Wydawnictwo
Akurat, bardzo dziękuję Panu Rafałowi Pikuła z Business & Culture.
Czytałam ten tajemniczy pierwszy rozdział, zaintrygował mnie, dlatego chętnie przeczytam tę książkę, nawet jak daleko jej do arcydzieła :-)
OdpowiedzUsuńPierwszy rozdział rzeczywiście przykuwa uwagę nieprzeciętnie i pod względem przyjemności z lektury oceniam ją wysoko:)
UsuńZawsze tak jest, że książki najbardziej medialne wcale nie zasługują na miano najlepszych :) Ale i tak mam na nią jakoś chęć :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj, choćby dla wyrobienia sobie zdania:)
UsuńNo cóż, mając do czynienia z medialnym szumem człowiek oczekuje po lekturze trzęsienia ziemi, a wtedy, nawet gdy książka jest naprawdę dobra, czuje się rozczarowanie czy choćby niedosyt. Taka nachalna reklama to niedźwiedzia przysługa wyświadczona autorowi moim zdaniem:)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Twoim zdaniem i jest to pewnie temat na szerszą dyskusję, bo odwracając sytuację zastanawiam się czasem, dlaczego słabą promocję mają książki według mnie rewelacyjne, o których naprawdę powinno być głośno.
UsuńMoże szczególnego niedosytu czy rozczarowania nie czuję, bo tego dystansu, o którym wspominam, mogłam się spodziewać, znając swój gust; na szczęście forma powieści mi to wynagrodziła:)
Mega arcydzieło to to nie jest, jednak fabuła i specyficzny sposób jej przedstawienia jest bardzo interesujący. Na mnie książka zrobiła niesamowite wrażenie.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, arcydzieło nie, ale jednak czyta się świetnie:)
UsuńW dalszym ciągu zastanawiam się, czy chcę po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńA to już musisz zdecydować sama;)
UsuńKsiążkę już mam na półce. Nastawiam się na dużą dawkę rozrywki, niczego więcej.
OdpowiedzUsuńI myślę, że przyjęłaś słuszne założenie:)
UsuńSkończyłam niedawno czytać ,,Cięcie'' z tego wydawnictwa, który podobnie jak ,,Troje'' posiada całkiem spory szum medialny, ale muszę przyznać, że jakoś zachwytów wielkich nie było i myślę, że te peany pochlane trochę są na wyrost.
OdpowiedzUsuńTrochę tak, dobra książka, ale bez przesady, są lepsze;)
UsuńChętnie zagłębię się w tę lekturę :) Bardzo mnie przekonałaś! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moje wątpliwości Cię nie zniechęciły;)
UsuńAleż ta książka ma reklamę! W kilku innych recenzjach również czytałam o wadach tej książki, ale nadal mam ochotę na jej lekturę :)
OdpowiedzUsuńNawet jeśli uważam, że reklama jest trochę na wyrost wobec treści, to jednocześnie przyznaję, że Wydawnictwo stanęło na wysokości zadania, żeby tak zainteresować czytelników:)
UsuńNie mogę doczekać się momentu, kiedy sama będę mogła przekonać się, jakie wrażenie wywrze na mnie ta powieść.
OdpowiedzUsuńNa pewno przeczytam Twoją recenzję:)
UsuńRozczarowała mnie poczta polska, gdyż egzemplarz idzie do mnie już niemal 2 tygodnie i dotrzeć nie może :(
OdpowiedzUsuńJa na swój też długo czekałam.
UsuńKsiążka już za mną, miejscami trochę mnie nużyła. Ale ogólnie była była zła ;)
OdpowiedzUsuńW paru recenzjach spotkałam się z takim stwierdzeniem, a u mnie znużenie się nie pojawiło;)
Usuń