Angelika Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali”, Czarne 2015,
ISBN 978-83-8049-179-3, stron 344
Każdy miłośnik dwudziestolecia międzywojennego – oraz
wielbiciel polskiej sztuki – prędzej czy później musi się zetknąć z nazwiskiem
malarki, Zofii Stryjeńskiej. Tak było i w moim przypadku. Nie pamiętam, gdzie
dokładnie przeczytałam o niej po raz pierwszy (jakkolwiek pewne przypuszczenie,
oczywiście, mam), ale jej postać mnie zaintrygowała – choć patrząc na to z
perspektywy czasu mam wrażenie, że obraz, jaki wtedy mi przedstawiono, nie był
do końca pochlebny. Potem nazwisko Stryjeńskiej pojawiło się w opracowaniu
dotyczącym polskiego transatlantyku „Batory”, na którym można było podziwiać
dekoracje jej autorstwa. Jeszcze później zaczęłam zaglądać na stronę malarki na
portalu społecznościowym i gdy pojawiła się zapowiedź książki na jej temat,
byłam już tak „nakręcona”, że chciałam ją mieć teraz, natychmiast. Dlatego też,
gdy znalazłam ją pod choinką, nie kazałam jej zbyt długo czekać.
Nie da się zaprzeczyć, że z kart książki Angeliki Kuźniak
wyłania się sylwetka Stryjeńskiej jako osoby, która z rozmachem wykraczała poza
swoją epokę. Odniosłam takie wrażenie, że byłoby jej łatwiej, gdyby urodziła
się... mężczyzną – po pierwsze, o wiele więcej by jej wybaczano, wręcz by
pewnie miała do pewnych rzeczy prawo; po drugie, ona sama mniej by z pewnością
się miotała. Nie znam się na sztuce, ale Stryjeńska bez wątpienia miała talent
(chciałabym rysować tak, jak ona, gdy miała chociażby dziesięć lat...) –
świadczą o tym przytoczone obficie fragmenty recenzji jej prac (a jakże
znamienne oraz typowe jest to, że z czasem bardziej chwalono ją poza granicami
Polski, niż w ojczyźnie). Urodziła się w czasach, gdy dostęp kobiet do nauki
nie był czymś powszechnym i naturalnym, a jednak Zocha postawiła na swoim,
kształciła się w wybranym kierunku. Odwagi w podążaniu za własnym kunsztem jej
nie brakowało. Ale gdy na świat przyszły dzieci, córka Magdalena i bliźniaki: Jacek
i Jan Kanty, zaczęło się to rozedrganie - spełniać obowiązki wynikające z
danego jej talentu, czy wpływać na kształtujące się osobowości latorośli.
Różnie można patrzeć na decyzje, jakie podejmowała Stryjeńska, na pewno mogą
one wzbudzać kontrowersje, ale myślę, że jej rozterki są dość uniwersalne;
niejedna kobieta pewnie doskonale rozumie ten problem, jak pogodzić
macierzyństwo z pracą zawodową. Tyle że u Zochy to nie była tylko praca, ona
całkowicie poświęciła się na ołtarzu sztuki. Kosztem życia rodzinnego.
Zofia Stryjeńska była kobietą temperamentną. Patrząc na jej
związek z mężem, można chyba powiedzieć, że kochała za bardzo. Zresztą
właściwie każdy etap w jej biografii pokazuje, że wszystko traktowała na śmierć
i życie, niczego nie robiła na pół gwizdka, była bezkompromisowa. Zaskakiwać
może tylko to, że artystka obdarzona takim darem, takim okiem i
umiejętnościami, która zaznała przecież wielkiej sławy, wcale nie opływała w
luksusy, wręcz odwrotnie, stanem permanentnym były dla niej długi, zmieniała
się tylko wysokość zadłużenia. Inna sprawa, że pieniądze nie trzymały jej się
szczególnie mocno, ale mimo wszystko jakoś nie ogarniam tego, że taka mistrzyni
doświadczyła i nędzy.
Czytałam „Papuszę” Angeliki Kuźniak i „Czarnego Anioła” (we
współpracy z Eweliną Karpacz-Oboładze, który mnie, niestety, akurat nie
usatysfakcjonował), nie znam jeszcze „Marlene”, ale i tak myślę sobie, że
„Stryjeńska” będzie dla mnie jej najlepszą opowieścią. Do postaci artystki
dziennikarka podeszła wnikliwie, a jej relacja oddaje ducha malarki, jej
pełnokrwistość, skalę jej doświadczeń i przeżyć, rozmiar targających nią
rozterek. Duże znaczenie ma tutaj fakt, że Kuźniak czerpie bogato z pamiętników
Stryjeńskiej, dzięki czemu mamy szansę obcowania bezpośrednio z nią samą. Trochę
tylko, moim zdaniem, autorka zbyt przyspieszyła na końcu, ale takie odczucie
wynikało może z faktu, iż wcale nie miałam ochoty rozstawać się z artystką.
„Stryjeńska. Diabli nadali” to kawał solidnie zgłębionej historii – Zofii
Stryjeńskiej malarki i kobiety, ale i epoki (a właściwie epok), w jakiej
przyszło jej żyć i tworzyć.
Ja podziękuję, gdyż obecnie preferuje zupełnie inny gatunek literacki.
OdpowiedzUsuńNie tracę nadziei, że kiedyś zmienisz zdanie;)
UsuńUwielbiam dwudziestolecie międzywojenne, a książki o kobietach tamtej epoki mogłabym pochłaniać bez końca. W żadnej innej epoce nie było chyba tak barwnych postaci kobiecych jak wtedy. Z pewnością sięgnę!
OdpowiedzUsuńO widzisz, czyli mamy podobne upodobania:)
UsuńHmm nie wiem za wiele o tej kobiecie, więc myślę, iż taka publikacja byłaby przydatna dla mnie.
OdpowiedzUsuńMogę Cię zapewnić, że tak właśnie będzie, nie pożałujesz lektury:)
UsuńZ reguły nie czytam biografi, ale po tę książkę mam ogromną ochotę sięgnąć!
OdpowiedzUsuńMyślę, że się nie zawiedziesz;)
UsuńNiestety to chyba nie dla mnie tym razem ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda. Ale jakbyś zmieniła zdanie, to się nie wahaj;)
Usuń